DWIE FILMOWE KLATKI. Do której zdecydujesz się wejść?
Dobre rzeczy chodzą parami? No to najprawdopodobniej będziemy mieli dwa polskie filmy o mieszanych sztukach walki i złośliwi mówią, że to o jeden za dużo: Underdog przygotowywany przez Konrada Niewolskiego oraz Klatka z Piotrem Stramowskim i Kasią Warnke. Prace nad tym drugim zostały zawieszone, a jednym z najważniejszych powodów jest wycofanie się federacji KSW (zresztą jej prezes, Maciej Kawulski, został drugim reżyserem Underdoga), czyli głównego sponsora.
Klatka stoi więc otwarta, choć twórcy obiecują, że film powstanie, jeśli znajdą się równie hojni sponsorzy. Na razie zostały po filmie jedynie plakat i wygolona do roli głowa Kasi Warnke, która obiegła portale plotkarskie. Jeśli produkcja rzeczywiście zostanie dokończona, możemy w 2019 roku mieć powtórkę z hasła plakatowego „nie pomyl filmu”. Z drugiej strony – czy to rzeczywiście będzie tragedia, jeśli oba te obrazy powstaną?
Oczywiście pomijam tutaj sprawy promocyjne, projekt Niewolskiego jest bowiem z góry namaszczony przez prężną, silną i potężną federację, o czym na pewno nie omieszkają wspomnieć producenci, gdy zacznie się najważniejsza faza nagłaśniania premiery. Jego konkurent będzie stał więc w kącie i nieśmiało próbował wyjść do walki z Goliatem. Paradoksalnie to on może okazać się underdogiem, czyli kimś, na kogo nie stawia się raczej pieniędzy. Już dzisiaj portal Filmweb odsyła z poziomu wyszukiwarki do Underdoga zamiast Klatki, jakby traktując ten drugi obraz jako zamiennik pierwszego (stan na piątek 24 sierpnia). Formalnie rzecz biorąc, jest to nieprawdą, bo to w tym momencie dwa oddzielne projekty. Jeszcze bardziej konfundujące jest to, że w obu filmach występuje Eryk Lubos w esencjonalnej dla fabuły roli.
Mieszane sztuki walki są w Polsce niezwykle popularne, czego zdaje się nie zauważać tylko ten, kto boks oraz walki w klatce ma w głębokim poważaniu. Cały przemysł ubraniowy, otoczka medialna, celebryci, którzy wzorem największych amerykańskich walk bokserskich lubią pokazywać się w pierwszym rzędzie w strefie VIP, telewizyjne prime time, oglądalność oraz liczba stale powstających szkół walki… Wszystko to dowodzi, że MMA jest u nas bardzo popularne, aż dziw bierze, że filmowcy zauważyli to dopiero teraz. Kiedyś już pisałem, że sporty walki to wdzięczny dla filmowców temat, bo może być nośnikiem wielu dramaturgicznych pewniaków oraz jest najłatwiejszą do zrealizowania campbellowską „drogą bohatera”. Główny bohater wyrusza w podróż, przegrywa, przechodzi przemianę, a potem musi pokonać cień, zazwyczaj zrodzony w jego duszy. Fizyczny przeciwnik jest jedynie żywą manifestacją lęków oraz ograniczeń.
Szczerze? Jako amatorski fan tej dyscypliny z chęcią obejrzałbym i więcej polskich produkcji, które rozgrywają się w świecie klatkowych fighterów, oby tylko różniły się konstrukcyjnie i kładły nacisk na inne niuanse dyscypliny. Nikomu nie przeszkadzało to, że seria Rocky nabierała prędkości dopiero wtedy, gdy powstał Wściekły byk. Kamienne pięści, traktujące o słynnym pięściarzu Roberto Duránie, wskoczyły na wielki ekran w tym samym czasie co Opłacone krwią, czyli biografia Vinny’ego Pazienzy. Creedowi: Narodzinom legendy nie zaszkodziło w żaden sposób Do utraty sił, a rewelacyjny Wojownik z Tomem Hardym (również opowiadający o MMA i pod wieloma względami podobny do oscarowego Fightera) wszedł na ekrany kin po przedstawiającym tę dyscyplinę w sposób karykaturalny Po prostu walcz 2.
To tylko kilka z wielu przykładów zbieżności premier i tematów, które zdają się na siebie nie wpływać. Teoretycznie nawet, jeśli zostaną wyprodukowane dwa poważne dramaty sportowe z zapędami artystowskimi, widzowie i tak pójdą do kina, bo będą chcieli zobaczyć dodatkową galę, tyle że z aktorami. Dobrze by więc było, gdyby te dwie premiery dzielił spory dystans czasowy, inaczej widz może nie wiedzieć, do której klatki wejść.