Drugie Dno #15: Zmartwychwstanie na ekranie
Biblijny kryminał Zmartwychwstały radzi sobie w kinach dość przeciętnie. Publiczność ma opory, nie czuje się odpowiednio zachęcona, przez co film z trudem na siebie zarabia. Krytyka z kolei w przeważającej mierze jest nowym widowiskiem Reynoldsa rozczarowana (swoją drogą, cieszę się, że redakcyjny kolega jest zdania przeciwnego). I zgoda, da się odczuć „taniość” chwytów i samej realizacji, ale psów wieszać na filmie nie pozwolę. A przekonało mnie, jakżeby inaczej, drugie dno zarówno tego filmu, jak i jemu podobnych.
Choć topos zmartwychwstania jest zarezerwowany dla Nowego Testamentu jako jego źródła, to jednak w treściach popkultury zdołał pojawić się w przeróżnych postaciach. Te popularne trawestacje chrześcijańskiego motywu są z reguły niedosłowne, gołym okiem niewidoczne. Bo czy ktoś z was, oglądając drugą część Władcy Pierścieni, widząc Gandalfa w nowych, białych szatach, zrozumiał to jako odniesienie do powstania z martwych Syna Bożego?
Jeszcze trudniej jest dostrzec tę symbolikę w filmach opowiadających o wewnętrznej przemianie i metamorfozie bohatera, który na skutek splotu okoliczności postanawia dogłębnie zmienić swoje życie oraz jego postrzeganie (np. Podziemny krąg). Może wydać się wam to dziwne, ale obie sytuacje mają wspólne źródło, bez którego by nie istniały. Przykłady można mnożyć i tworzyć nieskończone zestawienia. Dziś jednak zajmę się wzorami bardziej dosłownymi, ale z akcentami poprzestawianymi już w sposób nieoczywisty.
Okazuje się bowiem, że męka i zmartwychwstanie Chrystusa ubrane w tradycyjne szaty kina sandałowego także mogą nas jeszcze czymś zaskoczyć. Zdecydowanie najważniejszym wyróżnikiem nowego filmu Reynoldsa jest jego pomysł wyjściowy. Zakłada on podejście do historii Jezusa z nieco innej strony – głównym bohaterem jest osoba prowadząca śledztwo w sprawie zniknięcia ciała umęczonego króla żydowskiego. Jak łatwo się domyślić, dochodzenie to poszerzy horyzonty myślowe protagonisty. Należy jednak dodać i wyjaśnić, że ta odwrócona perspektywa w kinie biblijnym nie jest niczym nowym, choć oczywiście może w naszych oczach wyglądać oryginalnie.
Najbardziej pamiętne przeróbki najważniejszej z nowotestamentowych przypowieści pochodzą z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, czyli z czasu, gdy kino biblijne przeżywało świetność. Szata z 1953 opowiada o rzymskim trybunie, który dowodził grupą krzyżującą Chrystusa (w Zmartwychwstałym zresztą jest podobnie). Grą w kości wygrywa on czerwoną szatę męczennika, co z czasem sprawi, że będzie chciał dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, którego posłał na śmierć. W słynnym Ben Hurze z 1959, główny bohater na jednym z etapów swoich perypetii spotyka Nazarejczyka – nie wie jednak, jak wielki wpływ to spotkanie wywrze na jego życie. Z kolei w Barabaszu z 1961 roku znana nam dobrze historia opowiedziana jest z niecodziennej perspektywy zbira, który wolą ludu otrzymał łaskę w zamian za śmierć Jezusa na krzyżu.
Wspólnym mianownikiem wszystkich tych filmów jest przebudzenie.
Nie chodzi mi jednak tylko o cud, jaki dokonał się trzy dni po śmierci Syna Bożego oraz o tajemnicze zniknięcie z grobu. Mam na myśli raczej to przebudzenie, które każdorazowo dokonywało się w sercu głównego bohatera wymienionych opowieści. W tych jakże ciekawych egzemplifikacjach osoba Chrystusa, jego męczeńska śmierć i ponowne przyjście z martwych dały przykład, by pobudzić sumienie głównego bohatera tak, by dojrzał w nim skazę. Z historii półboga przesunięta została zatem siła ciężkości. W centrum stanął zwykły człowiek, przeżywający wewnętrzne rozterki i wątpliwości. I tak też gniewny i pyszny napełnia się miłością, a agnostyk zaczyna wierzyć.
Ukryty sens aktu zmartwychwstania na co dzień nam ucieka. Skupiamy się tylko na jego cudowności i nieprawdopodobieństwa. Przykrywa go zatem religijny dyskurs, który nie dla wszystkich może być zrozumiały. Nowy film Reynoldsa wraz z resztą przytoczonych „sandałowców”, ponownie ten sens nam uwypukla, gdyż opiera się na prawdzie płynącej z rozsądku. Naszego doświadczenia, a nie objawienia. Bo właściwymi bohaterami tej opowieści jesteśmy my sami. Mamy powstać po kolejnej porażce, dokonać wewnętrznej przebudowy, przebudzić się ze snu prowadzącego nas w nicość. To jak nowy start, na który nigdy nie jest za późno.
korekta: Kornelia Farynowska