search
REKLAMA
Felietony

Dlaczego widzowie ZŁOSZCZĄ SIĘ na recenzentów krytykujących ich ulubione filmy?

Nie mam złudzeń co do tego, że zawód recenzenta nie ma przyszłości, co nie oznacza, że nie należy przedstawicieli tej profesji darzyć elementarnym szacunkiem.

Marcin Kempisty

11 września 2021

REKLAMA

Kilkanaście dni temu przeczytałem artykuł na temat znaczącego wzrostu liczby interwencji policyjnych w okolicach Tatr. Polacy na tegorocznych wakacjach w górach zachowywali się znacznie agresywniej niż w poprzednich latach, nie tylko z powodu nadużywania alkoholu czy innego rodzaju używek. Coraz chętniej kłócimy się również w miejscach noclegowych oraz w restauracjach. Zapytany psycholog społeczny na okoliczność pisania tego artykułu odpowiedział wprost, że to efekt powszechnego zdziczenia. Na początku odrobinę oburzyły mnie tak dosadne słowa ze strony tego mężczyzny, ale po krótkiej chwili zrozumiałem, że zło trzeba nazywać złem, a nie kryć się przed ewentualnymi konsekwencjami używania takich określeń.

Rzeczywiście, w ostatnich latach możemy wyraźnie zaobserwować barbaryzację zachowania części społeczeństwa. Nie jesteśmy oczywiście pod tym względem wyjątkiem, ale również na naszym poletku da się zaobserwować odwrót od racjonalnego myślenia, a przede wszystkim wiary w jakiekolwiek autorytety. Anonimowy wpis na Facebooku, o ile jego treść zgadza się z naszym światopoglądem, może być bardziej doceniony i szybciej zaakceptowany niż nudny słowotok gadającej głowy, która wprawdzie przez trzydzieści lat kształciła się w danej specjalizacji, ale co to ma za znaczenie? Doskonale widzimy to zjawisko przy okazji szczepień na koronawirusa, gdzie szury są w stanie zakrzyczeć dosłownie każdego, kto wyśmieje ich tezy o tym, że szczepienia służą zaczipowaniu ludzi i przeprowadzeniu depopulacji. Swoją drogą, jak słaby to musi być spisek, skoro byle Mirek spod Ostródy jest w stanie rozszyfrować wszystkie znaki na niebie i ziemi?

Truizmem byłoby stwierdzenie, że Internet rozzuchwala, a klawiatura przyjmuje znacznie więcej aniżeli nawet papier, dzięki czemu spora grupa ludzi regularnie wyżywa się przy pomocy tego medium na innych osobach. Dlatego też przejdźmy do kolejnego tematu, związanego już bardziej z dyskusjami na temat sztuki. 

Nie uważam, że zawód recenzenta jest w jakikolwiek sposób nobilitujący. Ot, oglądanie filmów, myślenie o nich, a później przelewanie tych myśli na klawiaturę – tak wygląda ta praca. Trudno nawet stwierdzić, że w Polsce taki zawód rzeczywiście istnieje ze względu na głodowe stawki proponowane przez większość „ośrodków” kulturalnych stwarzających przestrzeń do wymiany myśli na temat filmów czy seriali.

Powiem więcej: w obecnych czasach nie trzeba nawet za bardzo znać się na sztuce, żeby o niej opowiadać. Tak jak inne dziedziny życia, tak również i sztukę owładnęła mania influenceryzacji, tj. przedkładania fajności wywodu nad jego merytorykę. Każdy może napisać notkę na Facebooku, każdy może założyć kanał na YouTubie, każdy może regularnie streamować na Instagramie, dzieląc się swoimi przemyśleniami ze światem. Z kolei lajki i suby nie biorą się zawsze z wybitnego poziomu reprezentowanego przez danego influencera, najczęściej jest to wypadkowa szczęścia, znajomości, wyglądu, umiejętnego wpisania się w algorytmy platformy etc.

Każdy ma prawo nie zgadzać się z osobą piszącą lub gadającą o filmach, byle tylko robić to w kulturalny sposób. Mam jednak wrażenie, że od pewnego czasu trwają zawody, kto w Internecie lepiej „zaora” autora. Ileż to już razy – nie tylko w komentarzach pod moimi tekstami – widziałem argumenty ad personam, brak odnoszenia się do podejmowanego przeze mnie tematu, ale także ile chamstwa i jadu w stosunku do osób, które po prostu wyraziły swoją opinię na dany temat. 

Wydaje mi się, że omawiane zjawisko nie wynika li tylko z powszechnego schamienia, które znajduje ujście szczególnie w cyfrowej rzeczywistości. Każde plucie jadem musi być związane z czymś głębszym aniżeli zwyczajną niechęcią do normalnego dyskutowania. Skąd mogą brać się tak negatywne emocje, że w wyniku lektury tekstu na temat serialu ludzie chcą pisać obrzydliwe komentarze pod adresem autorów? 

W jednym z esejów zamieszczonych w tomie Po piśmie Jacek Dukaj podejmuje próbę zrozumienia, na jakich zasadach funkcjonuje sztuka w czasach sztucznej inteligencji. Nie tu miejsce i czas, żeby w pełni zreferować niezwykle pomysłowy wywód pisarza, ale jedna, stale powracająca jak bumerang myśl Dukaja jest niezwykle istotna dla mojego tekstu – mamy obecnie do czynienia z fetyszyzacją „autentyczności”. Na każdym kroku marketingowcy i spece od PR próbują przekonać konsumentów, że reklamowane przez nich produkty są skrojone na miarę „zwykłego człowieka”. Dukaj zwraca uwagę na ideę przyświecającą YouTube’owi – „broadcast yourself” – jako na motto wiodące lud na manowce. Z kolei z „kulturą autentyczności” wiąże się znana arystokratom z minionych wieków kultura intymnego doświadczania (przeżywania). Innymi słowy, zdecydowana większość mieszkańców scyfryzowanego zachodniego świata nie musi oddawać się katorżniczej pracy, po której jedynym marzeniem jest zapadnięcie w głęboki sen. Powoli i systematycznie kolejne funkcje życiowe stają się coraz łatwiejsze do wykonania, a praca coraz bardziej zautomatyzowana. Mniej musimy dźwigać – korzystamy bowiem z maszyn. Mniej musimy myśleć – korzystamy bowiem ze sztucznej inteligencji. Gdzie nie ma pracy, a praca według Dukaja jest jednym z filarów konstytuujących człowieczeństwo, tam pojawia się nuda. A jak z nią walczyć?

„Zajęty – znaczy: nie pusty” – pisze Dukaj, jednoznacznie twierdząc, że współczesna rozrywka służy wypełnianiu wolnego czasu. Odrywamy się od swojego „ja”, żeby nie spojrzeć w otchłań ogarniającej nas nudy, a im bardziej bombastyczna rozrywka, angażująca jak najwięcej naszych zmysłów, tym oczywiście lepiej. Z wywodu Dukaja wynika, że doświadczanie rozrywki jest w wielu przypadkach niezwykle istotnym aspektem funkcjonowania. Jeżeli bowiem odbierze się rozrywkę, szansę na eskapistyczną przygodę w głąb fikcyjnych rzeczywistości, wtedy do głosu dojdzie naga prawda – poczucie wspinania się ku starości po łańcuchu niekończących się, bezowocnych minut. Doznanie immersji służy ucieczce przed sobą, bo bycie ze sobą przeraża, przede wszystkim gdy okazuje się, że – zwłaszcza przez technologię – jesteśmy powoli wypierani z kolejnych przestrzeni życia.

A warto przy okazji wspomnieć, że na gigantyczną skalę (a to przecież dopiero początek!) gromadzi się dane dotyczące osób korzystających z sieci. Dukaj ironicznie zauważa, że podmioty komercyjne znają nas lepiej niż my sami. Dzięki sztucznej inteligencji karmionej niezliczoną ilością danych są w stanie skutecznie przewidzieć, czego nasze dusze i ciała będą potrzebowały do zaznania przyjemności – najskuteczniejszego lekarstwa zagłuszającego narastającą pustkę egzystencji.

Odebranie rozrywki jest jak zabranie dziecku zabawki. Myślę, że z tego powodu wiele osób niemal z furią reaguje za każdym razem, gdy recenzenci krytykują produkcje rozrywkowe sprawiające prostą przyjemność. Najlepiej to zresztą było widać przy mojej recenzji The Suicide Squad, gdzie litry szamba wylały się na mnie tylko dlatego, że śmiałem skrytykować ten głupiutki film. Ileż to razy czytałem komentarze w stylu: „chciałem się rozerwać i właśnie to otrzymałem, dlatego w filmie X nie ma potrzeby doszukiwać się głębszych sensów”. Popkultura zwalnia nas z krytycznego myślenia, zapraszając do niezobowiązującej przestrzeni, gdzie możemy odpocząć, uciec od kłopotów, a przede wszystkim – nakarmić najskrytsze potrzeby. Nie powinno więc dziwić, że pozbawienie pokarmu i wystawienie na grozę codzienności wzmaga w niektórych odbiorcach złość, a co za tym idzie – potrzebę wyładowania się na agresorze, którym w tym przypadku jest osoba krytykująca dane dzieło. 

Okazuje się, że w dyskusji o sztuce często już nie chodzi o samą sztukę. Bardziej liczy się intymność doświadczenia, posmyranie czułych strun duszy, poczucie, że osiągnęło się coś, czego zwyczajna rzeczywistość nie jest w stanie nam zaoferować. Choć wydaje się, że żyjemy w epoce turboracjonalizmu, jest wręcz przeciwnie – emocje są najważniejszymi czynnikami kształtującymi naszą świadomość i to wokół zaspokojenia ich potrzeb i pokus powstaje dopiero nadbudowa w postaci systemu wartości. Przy tej okazji Dukaj pisze o inżynierach sensu życia jako demiurgach odpowiedzialnych za budowanie postaw w konsumentach, ale to opowieść na inną okazję.

Proponuję taki eksperyment – postarajcie się w najbliższym czasie pozbyć przyzwyczajenia doświadczania kultury. Nie zwracajcie uwagi na chwytliwy soundtrack, symetryczne kadry i ładne twarze aktorów i aktorek. Rozbierzcie na czynniki pierwsze to, o czym się mówi w danym filmie. Bądźcie sobą w trakcie seansu i nie pozwólcie, by twórca omamił wasze zmysły. Przekonacie się, że znaczna część obecnie powstających produktów kulturalnych ma li tylko złowić wasze uczucia. A przy okazji pozbędziecie się złości, gdy druga osoba nie będzie się z wami zgadzała w kwestii odbioru danej produkcji.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA