Dlaczego MADS MIKKELSEN będzie lepszym GRINDELWALDEM niż JOHNNY DEPP
Pamiętam dobrze, co napisałem w moim ostatnim felietonie o Piratach z Karaibów i Deppie. Wciąż podtrzymuję swoje zdanie. Rola Johnny’ego Deppa w Fantastycznych zwierzętach to jednak zupełnie inna sprawa zarówno pod względem warsztatu aktorskiego, jak i dopasowania aktora do bohatera. Niech więc ktoś pochopnie nie wyciąga wniosków, że usprawiedliwiam podmianę Deppa na Madsa Mikkelsena problemami w życiu osobistym tego pierwszego. Powiedzmy sobie szczerze – Depp do roli Grindelwalda nigdy nie pasował i jedynie tak się nieszczęśliwie złożyło, że decyzja o jego wymianie na Mikkelsena zapadła w takiej formie, w takiej sytuacji osobistej Deppa i podyktowana została takimi, a nie innymi względami marketingowymi. Mówienie więc o „niesprawiedliwym” potraktowaniu aktora ma dwie perspektywy – zawodową i artystyczną. Zajmę się tą drugą.
Mówi się, że Gellert Grindelwald był w uniwersum Harry’ego Pottera drugim najpotężniejszym czarodziejem po Voldemorcie, co jest niezrozumiałe o tyle, że niejaki Tom Riddle (późniejszy Lord Voldemort) skupił się najpierw na lokalnym konflikcie między nim i jego śmierciożercami a wyspiarską społecznością czarodziejów, a później na wojowaniu z jedną szkołą (Hogwart) i głównie nieletnimi czarodziejami. Grindelwald zaś stworzył ogólnoświatowy legion siejący terror w całej Europie, a także poza jej granicami. Dysponował mocą, o jakiej Voldemort mógł śnić. Porównywać ich to tak, jakby w jednym z tych memów zestawiać ze sobą Imperatora Palpatine’a, który potrafił rządzić całą galaktyką, i Voldemorta, który nie był w stanie poradzić sobie z jedną zbuntowaną szkołą czarodziejów.
Podobne wpisy
Tym bardziej Grindelwaldowi należał się więc aktor z wystarczająco mrożącą krew w żyłach estymą. Zaczęło się całkiem dobrze, gdyż odgrywający młodego Grindelwalda Jamie Campbell Bower, choć Londyńczyk, swoją urodą znakomicie odzwierciedlał narodowość młodego ucznia Durmstrangu. Geny Grindelwalda lokalizowano gdzieś między Europą Wschodnią a Północną, stąd nawet pod względem narodowości Mikkelsen – Duńczyk – pasowałby doskonale. Skąd więc wziął się Depp z jego wybitnie niesłowiańską, a tym bardziej nienordycką urodą? Patrząc na Campbella, można się zastanawiać, dlaczego to jemu nie powierzyli roli Grindelwalda. Mogli przecież go odpowiednio postarzyć, a nie angażować Deppa. A jeśli już go wymieniać na kogoś innego, to z zachowaniem pewnej spójności stylistycznej.
Między Campbellem a Deppem nie zachodzi żaden związek genetyczny. Charakteryzacja uczyniła z Deppa w roli dorosłego Grindelwalda kogoś bardziej podobnego do lykantropa, wampira albo Über-Morlocka (Jeremy Irons) z Wehikułu czasu. Na pewno nie zaś wielkiego czarodzieja, przyjaciela Albusa Dumbledore’a, którego świetnie odtworzył Jude Law. Charakterna, ostro wyciosana twarz Mikkelsena na tle równie konkretnego, pociągłego lica Campbella nie tworzy takiego wrażenia, że widzimy dwóch obcych sobie ludzi. Twórcy Fantastycznych zwierząt być może sądzili, że nazwisko Depp zapewni im sławę. Nadmiar gwiazd w jednym filmie niekiedy mu jednak szkodzi. Zresztą idąc tropem podobieństwa młodego Grindelwalda do starszego, znękanego Azkabanem, opętanego zemstą czarodzieja, od razu można wymienić kilku aktorów, którzy lepiej niż Depp, i to również pod względem aktorskiego rzemiosła, daliby sobie radę z rolą. Heath Ledger (gdyby żył), Matthew McConaughey, Paul Bettany czy chociażby Nikolaj Coster-Waldau. Bo to nie tylko o urodę chodzi, ale i doświadczenie w odgrywaniu czarnych charakterów.
Przyglądając się filmografii Deppa, trudno przyznać, że ma on doświadczenie w odgrywaniu nieoczywistych moralnie czarnych charakterów, a szczególnie jednego ich typu, tego nierealistycznego, w jakikolwiek sposób fantastycznego oraz magicznego. Mikkelsen może i nie miał tylu pierwszoplanowych ról, ale za to grał postaci ciekawe, trudne do interpretacji i niejednoznaczne etycznie. Hannibal Lecter, Kaecilius, Galen Erso, Duncan Vizla, rzeźnik Svend, Michael Kohlhaas – to wszystko postaci unikalne, a teraz ma szansę do nich dołączyć Gellert Grindelwald. Byle tylko nie zrobiono z Mikkelsena w tej roli kogoś stylistycznie naśladującego Grindelwalda odgrywanego przez Deppa, bo mogłaby to być porażka. Wymieniając aktorów, twórcy powinni więc pomyśleć i o tym, czy ktoś inny dopasuje się do już jakoś tam wykreowanej wizji bohatera. Na szczęście był to dopiero jeden film, a nie – jak w przypadku Piratów z Karaibów – cała seria. Poza tym sytuacja Deppa w Piratach jest zupełnie inna – kapitan Jack Sparrow, jak już pisałem, jest Deppem, a Depp nim. W przypadku Grindelwalda nie czuć żadnej łączności między aktorem a czarodziejem. Wręcz ma się wrażenie, że Depp męczy się tymi posępnymi wyrazami twarzy. Stąpa po ekranie jak duch, a nie czarodziej zdolny zawojować swoją magią świat i, co najważniejsze, być charyzmatycznym guru dla rzesz czystokrwistych magów.
Związanemu z narkotykami właściwie od dziecka Deppowi nie pomogły również używkowe ekscesy, jeślibyśmy chcieli zastosować podobną obronę jego roli w Fantastycznych zwierzętach co w przypadku Piratów z Karaibów. Co jak co, ale Grindelwald nie był klaunem ani nie przejawiał niekontrolowanej desperacji. Potrafił działać racjonalnie, planować, a nawet infiltrować jak np. postąpił w przypadku MACUSA (Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki). Do momentu śmierci Ariany Dumbledore przyjaźnił się nawet z Albusem i wraz z nim planował, jak zdobyć Insygnia Śmierci. Owszem, Grindelwalda można nazwać socjopatą, lecz miano to tylko pogrąży Deppa z jego wszystkimi pozytywnymi kreacjami w portfolio. Mikkelsena natomiast taki przymiot wyniesie na piedestał, gdyż znamy go ze stabilnej, twardej osobowości, zdolnej zarówno do godnego naśladowania heroizmu, jak i radykalnego, nieokiełznanego zła. Skoro tak, wybór jest jasny i gdybyśmy tylko wykreślili jakoś drugą część Fantastycznych zwierząt ze świadomości, z pewnością przysłuży się serii.
Wyroki marketingowych zależności oraz widzów są jednak do końca nieodgadnione. Pozostaje jeszcze kwestia wyglądu Grindelwalda. Wracam do niej po raz kolejny, ponieważ w odbiorze gry aktorskiej samego Deppa przeszkadzała mi niemiłosiernie. Rozumiem, że twórcy w jakiś sposób chcieli zaakcentować inność Grindelwalda, a przy tym pozwolić Deppowi skryć się za odpowiednio skrojoną maską. Wyszła z tego rzeczywiście maska, ale tak ukrywająca emocje aktorskie, że nie sposób było nabyć do Grindelwalda jakikolwiek stosunek. Okazał się postacią tak bezpłciową jak np. John David Washington z Tenet albo, żeby sięgnąć do znajomego uniwersum, jak postać profesora Filiusa Flitwicka (Warwick Davis). Mam wrażenie, a właściwie jestem przekonany, że gdy Mikkelsen wejdzie w buty Grindelwalda, rzeczywistość Fantastycznych zwierząt zatrzęsie się podobnie jak wtedy, gdy w Więźniu Azkabanu na ekranie po raz pierwszy zjawił się Dementor.
Niezależnie więc od stylu, w którym nastąpiła wymiana aktorów, czekam na Madsa, aż pokaże, na czym właściwie polegała ta magiczna potęga Grindelwalda oraz czy Albus Dumbledore rzeczywiście aż tak bardzo różnił się od niego moralnie.