Czy siódmy KRZYK w ogóle powinien powstać? O źródłach kryzysu i możliwościach studia
Źle się dzieje w Woodsboro… Kilka miesięcy po ogłoszeniu, że siódma część popularnej marki filmowej powstanie (już nie z Tylerem Gillettem i Mattem Bettinellim-Olpinem, ale Christopherem Landonem za sterami), nagle produkcja została pozbawiona jej głównych gwiazd, a fani (i nie tylko oni) nie kryją rozgoryczenia. Seria stanęła zatem na ostrym zakręcie i pojawia się podstawowe pytanie: czy warto w ogóle podejmować próbę wyjścia z niego cało?
Zanim o tym… Co się właściwie wydarzyło?
Po pierwsze: Melissa Barrera została zwolniona, bo prosiła, żeby nie zabijać dzieci
Jak grom z jasnego nieba gruchnęła na początku tygodnia informacja, że Melissa Barrera, aktorka grająca główną bohaterkę dwóch ostatnich Krzyków, została zwolniona z pozostającego w preprodukcji Krzyku numer siedem.
Powód? Zwracanie uwagi na tragiczną sytuację mieszkańców Gazy, w tym przebywających tam dzieci ginących przez (kontr)atak państwa Izrael na społeczność Palestyny, czy – jak ujęło to studio – „antysemityzm i mowę nienawiści”.
Zostawmy na boku sytuację w tamtym regionie świata, bo Internet jasno wykazał, że nie ma na jego opisanie słów, którymi jakaś część światowego społeczeństwa nie poczuła się urażona. Jedno jest niestety pewne: amerykański establishment zrównuje krytykę państwa Izrael z antysemityzmem, o czym boleśnie przekonała się młoda, latynoska aktorka, za którą nikt w Hollywood niestety nie zapłacze.
Po drugie: reżyser jest zły, ale już nie w sieci
Swojego niezadowolenia nie krył Christopher Landon, który w mediach społecznościowych jasno dał do zrozumienia, że nie była to jego decyzja i „wszystko ssie”. Nie krył przynajmniej przez jakiś czas, bo post ostatecznie zniknął z sieci.
Studiu nie udało się uciszyć Barrery, więc widocznie musiało zadowolić się zakneblowaniem ust innej osobie pozostającej na jego payrollu.
Po trzecie: Jenna Ortega odchodzi z produkcji, bo woli „Wednesday”
Oczywiście w kontekście omawianej sytuacji oczy wszystkich zwróciły się w stronę największej obecnie gwiazdy serii – Jenny Ortegi. Fani wprost apelowali do niej o opuszczenie projektu, więc być może ucieszyli się, że dobę później rzeczywiście do takiej sytuacji doszło.
„Być może”, bo okazało się, że młoda aktorka od miesięcy starała się z siódmego Krzyku wymiksować, a to ze względu na konflikt kalendarzy i chęć pracy nad drugim sezonem Wednesday.
Doszło zatem do niesamowitego zbiegu okoliczności (?) i w ciągu 24 godzin Krzyk VII stracił swoje dwie główne bohaterki, znane z dwóch poprzednich odsłon siostry Carpenter.
Po czwarte: Neve, chcesz coś z Avonu?
Jak donosi „Variety”, w swojej bezradności i niczym w słynnym memie o Avonie studio miało odezwać się do Neve Campbell, filmowej Sidney, która nie zagrała w szóstej części ze względu na zbyt niską zaproponowaną jej gażę oraz Patricka Dempseya, który pojawił się w Krzyku 3 (i w filmowym uniwersum pozostaje partnerem Sidney), aby oboje wrócili do serii. Na razie jednak żadne z aktorów nie przystąpiło do negocjacji.
I w tej sytuacji byłoby co najmniej dziwne, gdyby propozycję studia przyjęli.
Niesmaczną ironią losu producenci tak pro kobiecej serii, jaką bez wątpienia Krzyk od zawsze był, straciło szansę na współpracę z trzema z czterech (może Courteney Cox odbierze telefon?) najważniejszych aktorek ją tworzących.
Zatem co dalej z serią?
Możemy sobie na pewno wyobrazić, że po wyrzuceniu Barerry, odejściu Ortegi i prawdopodobnym (?) fiasku rozmów z Campbell studio sięgnie po aktorów z dalszego planu, aby to im zaproponować przewodzenie siódmej odsłonie.
Na tapecie są nie tylko wspomniani już Dempsey i Cox, ale też gwiazdy nowej generacji od Hayden Panettiere po Jasmin Savoy Brown i Masona Goodinga. Umówmy się jednak, że o ile wejście na pierwszy plan sióstr Carpenter wyszło naturalnie i na zasadzie przekazania pałeczki przez Sidney, Gale i Deweya, tak nagłe wysunięcie się na prowadzenie Kirby, Mindy czy Chada byłoby już zagraniem z najtańszego rodzaju sequela, do którego porównywać się chyba seria – mimo całego jej meta wymiaru – by po prostu nie chciała.
Z drugiej strony już w Krzyku VI Mindy tłumaczyła, że seria stała się franczyzą (kalka językowa od angielskiego franchise) i nie potrzebuje ciągłości głównych bohaterów. A w takim wypadku Ghostface mógłby ścigać już nawet nie za Gale, Kirby, Mindy i Chadem, ale zupełnie nowymi bohaterami.
Pojawia się tylko jedno pytanie: po co? Czy seria ma jeszcze do opowiedzenia o Hollywood coś ciekawszego niż zakulisowe dramaty preprodukcji siódmej odsłony? Czy opowieść pozbawiona WSZYSTKICH bohaterów, których stopniowo poznawaliśmy przez blisko trzy dekady jej trwania, zainteresuje kogokolwiek? I czy zniesmaczeni zwolnieniem Melissy Barrery fani w ogóle wybiorą się do kina na siódmy Krzyk?
A może ostatnim meta żartem w historii Krzyku powinno być efektowne anulowanie jego ostatniego sequela?