3. Festiwal Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa – DZIEŃ 1.
Autorką zdjęć jest niestrudzona Ewelina Bartkowska.
Wczoraj, przy ul. Piłsudskiego, gdzie mieści się doskonale znane każdemu wrocławskiemu kinomanowi Dolnośląskie Centrum Filmowe, miało miejsce wydarzenie szczególne dla polskiego środowiska aktorskiego – 3. edycja Festiwalu Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa. Szczególne chociażby z tego względu, że, jak to określił podczas wieczornej gali otwarcia Bogusław Linda (dyrektor artystyczny festiwalu): „W tym jednym przypadku ktoś wpadł na złośliwy pomysł, że to właśnie aktorzy będą oceniali swoich kolegów i koleżanki po fachu”. Chodzi o festiwalowe jury, w którego skład w tym roku weszli: Katarzyna Figura (jako przewodnicząca), Sonia Bohosiewicz, Dorota Kamińska i Jan Nowicki. Już 13 listopada, podczas uroczystej gali zamknięcia festiwalu, jurorzy przyznają nominowanym artystom “Złote Szczeniaki” w następujących kategoriach: główna rola męska, główna rola kobieca, drugoplanowa rola męska i drugoplanowa rola kobieca (do szerszego opisu poszczególnych nominacji jeszcze wrócimy).
Przybyliśmy do najpiękniejszego, obok Nowych Horyzontów, obiektu na filmowej mapie Wrocławia około godziny 12:00. W oczekiwaniu na pierwszy seans, w kinowej kawiarni wypiliśmy po małej czarnej (popcornu tu nie uświadczymy) i, dla tych, co nie byli, utrwaliliśmy wnętrza DCF-u na zdjęciach.
Wszystko zaczęło się o godzinie 13:00 w podziemnej sali „Polonia” (4 sale projekcyjne w DCF-ie noszą nazwy starych, wrocławskich kin) projekcją pozakonkursowego filmu Mój rower w reżyserii Piotra Trzaskalskiego. Po przyjemnym seansie w kameralnej salce przywitaliśmy brawami Artura Żmijewskiego – odtwórcę jednej z głównych ról i Stanisława Dzierniejkę – pomysłodawcę, dyrektora i producenta FAF-u.
Lwia część dyskusji toczyła się wokół problemu odwiecznych konfliktów aktorsko-reżyserskich, a to wszystko w kontekście ostatnich doświadczeń Artura Żmijewskiego po drugiej stronie kamery Ojca Mateusza. „Jak się czujesz w roli reżysera?” – pyta Stanisław Dzierniejko naszego gościa. „To bardzo męczące zajęcie. Stojąc za kamerą, muszę być na planie od świtu do zmierzchu. Czas aktora jest elastyczniejszy. No i oczywiście, reżyser musi znać odpowiedź na każde pytanie, nawet to najgłupsze” – odpowiada z uśmiechem pan Artur. Aktor opowiadał o dziele filmowym jako wypadkowej poszczególnych wrażliwości członków ekipy. Bez wzajemnego zrozumienia i zgrania, nie ma udanego filmu. „Reżyser bez aktora nie istnieje – konkluduje Żmijewski – bo nie ma jak się wypowiedzieć. Inaczej jest z aktorem, którego sztuka może istnieć autonomicznie”.
Najwyraźniej innego zdania był gospodarz festiwalu, który nie mógł powstrzymać się od przytoczenia znanej anegdoty z planu Pana Tadeusza, która idealnie oddaje stosunek Andrzeja Wajdy – typowego „reżysera obrazu”, do aktorskiej braci:
Otóż, pewnego wieczora, gdy Wajda kręcił scenę przemarszu wojsk napoleońskich, w oczekiwaniu na odpowiednie światło zwrócił się do swojego operatora – Pawła Edelmana: „Popatrz tylko, Pawełku, na te piękne koniki, na te lśniące szable, na ten malowniczy horyzont. Jakie to wszystko wspaniałe! No… A zaraz przyjdą aktorzy i to wszystko zepsują…”
Rozmowa była tym ciekawsza, gdy okazało się, że Artur Żmijewski podczas 7. edycji Festiwalu Reżyserii Filmowej w Świdnicy (który odbywa się w czerwcu) został laureatem nagrody „Kryształowego Dzika”, przyznawanej za twórczą współpracę z reżyserem.
„Na ile ważna jest dla pana rola w Moim rowerze? Jaki ma pan do niej stosunek z perspektywy czasu?” – pyta jeden z widzów, gdy przyszedł czas na rozmowę z publicznością. „To jest film bardzo osobisty. Tym bardziej, że na krótko przed rozpoczęciem zdjęć ojciec Piotra [Trzaskalskiego] umarł. Na planie doszło do porozumienia między nami – członkami całej ekipy i polubiliśmy się. Piotr jest reżyserem wyczulonym na wszelkie fałsze, dzięki czemu udało nam się fałsze wyplenić i sprawić, że ta historia w pewnym sensie stała się osobista dla nas wszystkich. Mój bohater, na przykład, jest obrazem mojego pokolenia. Oczywiście, nie w skali 1:1, ale potrafię się z nim utożsamić. Myślę, że ten film jest ważny również dla widzów”.
Padło też pytanie o rolę Michała Urbaniaka – muzyka i aktora-amatora, który zagrał Włodzimierza. ”Od razu wiedziałem, że to miał być on – opowiadał Żmijewski. – Na rolę Maćka planowany był casting, ale Michał brany był pod uwagę od samego początku. Od momentu, w którym Piotr zauważył go przypadkiem w łódzkiej <Manufakturze> i stwierdził intuicyjnie, że to on musi zagrać. Michał miał problem z narzędziami. Zawsze mówił, że nie wie jak grać, bo nie ma nut. Miał też problemy z zapamiętywaniem tekstu, ale na ekranie wypadł rewelacyjnie”.
„Czy widzi się pan jeszcze w roli reżysera?” – pada pytanie z głębi sali. „W marcu będę kręcił jeszcze 6-7 odcinków Ojca Mateusza. Oczywiście, mam chęci, żeby zrealizować kiedyś film fabularny. Debiut teatralny mam za sobą. To Emigranci według Mrożka, który wystawiłem z Tomkiem Kotem i Wojtkiem Mecwaldowskim”.
Ktoś pytał o wizerunkową szufladę. Czy Artur Żmijewski się jej boi? „Zawsze się człowieka pcha w jakiś kanał. Kanalizuje się go. Nie można tego uniknąć. Najważniejsze, to z tego kanału umieć się wydostać. A ja to lubię – uśmiecha się aktor. – Lubię, że to jest trudne, bo przez to jest również ciekawe. Tak to już jest w tym zawodzie. Zakładasz kostium, a potem od razu chcesz go zdjąć. Sięgnąć po inny”.
Pan Stanisław, jak na gawędziarza przystało, przytacza tutaj kolejną anegdotę – o staruszce, co to rzekomo w kolejce fanów do Artura Żmijewskiego nie czekała po autograf, a po błogosławieństwo… „E, tam. Bajarz z ciebie” – z uśmiechem odcina się aktor.
Artur Żmijewski Was pozdrawia 😉
Zostawiając kawę z Beatą Tyszkiewicz na niedzielne popołudnie, po dwugodzinnej przerwie skierowaliśmy swoje kroki do sali „Lwów”, gdzie czekał już na nas Marek Kondrat i Michał Chaciński, który poprowadził spotkanie przed projekcją Pułapki Adka Drabińskiego.
Z rozmowy z Markiem Kondratem wyłania się sylwetka człowieka dojrzałego, doświadczonego i pełnego życiowej, stoickiej mądrości. Oczywiście, głównym tematem wydarzenia była aktorska „emerytura” pana Marka, której powody dla wielu były niejasne, niezrozumiałe – tak jak przed laty dla Michała Chacińskiego, do czego przyznał się bez bicia. Dla wielu był to ogromny zawód, bo – cytując Kondrata: „Jakoś automatycznie oczekuje się od aktora, że będzie wykonywał swój zawód aż do końca”. Dlatego właśnie “Platynowy Szczeniak”, którego Kondrat odebrał podczas wieczornej gali, jest nagrodą szczególną – za etap, który jest już zamknięty.
Już na początku pada oczywiste pytanie: „Czy nie żałuje pan czasem swojej decyzji?”. Marek Kondrat odpowiada z wielką powagą w głosie: „Nie rezygnowałbym, gdybym miał stracić zbyt wiele. To jest jak z młodością. Trzeba pogodzić się z upływem czasu. Aktorstwo to jest pewne pragnienie uchwycenia doczesności. Ale nadchodzi taki moment, kiedy nie ma już w człowieku żadnego związku emocjonalnego z doczesnością. Naprawdę, nie ma czego żałować. Sens mojej decyzji jest taki: nie chcę, żeby moje życie stało się produkcyjną taśmą. Ono samo w sobie jest najtrudniejszą ze sztuk”.
„Ciekawi mnie wino, jako temat, którym się pan zainteresował. Czy to pewien symbol drogi życia, którą pan obrał? Mam na myśli pewną powtarzalność i ciągłość z nim związaną. Rutynę.”
„Ta ciągłość i powtarzalność dają mi poczucie bezpieczeństwa. Tak. Zajmowanie się winem, to jest rzecz dyscyplinująca, niemal mistyczna. Ten trunek jest z nami od chwili, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy ludźmi. Z winem jest jak ze sztuką. Albo na ciebie działa, albo nie. Nie słuchajmy tych, którzy się mądrzą. Jakie to jest dobre wino? Takie, które ci smakuje”.
Na koniec mądrość, specjalnie dla adeptów sztuki aktorskiej: „Czy aktor powinien być inteligentny? Może być, ale nie powinno mu to przeszkadzać”.
Niestety, Marek Kondrat Was nie pozdrawia. Uciekł nam…
Miłosz Drewniak
Janusz Chabior zagościł stosunkowo krótko pierwszego dnia festiwalu. Okazał się bowiem rozchwytywany przez media telewizyjne, więc można było odczuć niedosyt, gdy opuścił salę. Nazwany przez Stanisława Dzierniejkę „ulubieńcem wielu kobiet” (moja mama potwierdza), stwierdził, że owe kobiety muszą chyba kochać inaczej. Dalsza dyskusja zeszła na… Psy, ponieważ do nich porównano najnowszy film z Januszem Chabiorem – Służby Specjalne. Wokół tego filmu toczyła się większa część rozmowy, co spowodowane było kontrowersyjnym tematem produkcji Patryka Vegi. Porównanie do filmu Pasikowskiego jednak nie zostało podjęte przez rozmówcę, a jedynie zestawił obu reżyserów (i wyszło na to, że Vega jest niższy i grubszy od Pasikowskiego, ale obaj są fajni do współpracy). Co do roli pułkownika Bońki, po przeczytaniu scenariusza aktor zamarzył sobie kreację pełną szyku. Dobry samochód, garnitury, niczym sam James Bond. Jednak Patryk Vega szybko sprowadził Chabiora na ziemię stwierdzeniem: “będziesz wyglądał jak sprzedawca gruszek w warzywniaku”. Zatem zamiast markowych garniturów oglądamy Mariana Bońkę w nieszczególnie szykownym odzieniu – za to czyniącym go niepozornym agentem. By przekonać się, na ile kostium się sprawdza, Janusz Chabior przejechał się kilka razy warszawskim metrem, autobusami – i faktycznie, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Pozostając nadal w temacie Służb Specjalnych, aktor zwierzył się, że pierwszy seans gotowego już filmu napawał go autentycznym strachem. Rzeczywiście, możliwość zmanipulowania kogokolwiek (choćby wrabiając go w posiadanie dziecięcej pornografii) przez funkcjonariuszy prawa to wizja dość niepokojąca. Z widowni padło pytanie o to, komu najnowszy film Vegi może przeszkadzać. Padło też pytanie wprost związane z polityką (Czy Służby Specjalne to woda na młyn PiS-u?), jednak dochodzące informacje o konieczności zakończenia spotkania (wejście w TV na żywo) i uporczywie dzwoniący telefon samego aktora musiały ukrócić dyskusję. Na temat samej promocji filmu Vegi Chabior zdążył nadmienić, że coś faktycznie się bardzo nie spodobało komuś „na górze”, ponieważ w momencie gdy skończył się budżet na promocję filmu, wszyscy zaczęli omijać ten temat, nikogo z obsady nie zapraszano na żadne spotkania etc. Sam Janusz Chabior w pośpiechu musiał się zbierać (wszak kamera czekała, a z nią miliony telewidzów), a spotkanie – choć krótkie – było bardzo udane.
Tylko Olgi Bołądź zabrakło, co było smutną niespodzianką. Oby w przyszłości udało się ją spotkać.
Gdy zmrok na dobre zagościł na wrocławskim niebie, wszyscy zainteresowani udali się w stronę sceny głównej Teatru Polskiego, gdzie zaplanowano uroczystą galę otwarcia trzeciej już edycji Festiwalu Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa. Usadowiwszy się na przedzie balkonu, śledziliśmy wzrokiem zapełniające się audytorium. Gdy wszyscy goście zajęli swoje miejsca, rozpoczęła się uroczystość. Prowadzący galę, Anna Samusionek i Artur Żmijewski, zapowiedzieli sprawców całego zamieszania. Marszałek województwa dolnośląskiego Cezary Przybylski czynił honory oficjalnego otwarcia festiwalu, a towarzyszył mu dyrektor imprezy – Stanisław Dzierniejko oraz dyrektor artystyczny w osobie złotoustego Bogusława Lindy. Ten ostatni w pięknych słowach podsumował całe wydarzenie:
“Role są piękne, ludzie są fantastyczni. Bankiet będzie wspaniały”.
Tak rozpoczęła się także część artystyczna, za którą odpowiadał zespół o wdzięcznej nazwie Dziubek Band. Pełnił on z powodzeniem funkcję energetyzującego przerywnika muzycznego, uświetniał także „wejścia” naszych gwiazd. Pierwszym istotnym elementem wieczoru było zaprezentowanie sylwetek aktorów, którym przyznano nagrody specjalne za wybitne osiągnięcia w aktorstwie filmowym – “Platynowe Szczeniaki”. Wyróżnieni artyści to Beata Tyszkiewicz i Marek Kondrat (którego na scenie powitała piosenka z serialu Ekstradycja). Godne uwagi i wzmianki są same nagrody. Anna Samusionek wyjaśniła mniej zorientowanej części widowni, iż „szczeniak” to branżowe określenie najmniejszej lampy oświetleniowej, która jest niezbędna do zbliżeń. Na temat swojego stosunku do lampki podczas zbliżeń wypowiedział się skwapliwie Artur Żmijewski, po czym przystąpiono do wręczania nagród. I tu miała miejsce wymiana aktorskich anegdotek. Tyszkiewicz wspomniała o zażyłości łączącej ją z ojcem Kondrata – ten z kolei stwierdził, że Bogu dzięki, że z tej zażyłości nic nie wyszło (nie umiałby mówić do niej per „mamusiu”). Po wymianie uprzejmości i rozdaniu Platynowych Szczeniaków przedstawiono jury, a także nominacje.
“Złote Szczeniaki” przyznane będą w następujących kategoriach:
PIERWSZOPLANOWA ROLA MĘSKA:
– Robert Więckiewicz (Pod Mocnym Aniołem),
– Piotr Głowacki (Heavy Mental),
– Marcin Dorociński (Jack Strong),
– Jerzy Stuhr (Obywatel),
– Michał Tatarek (Onirica-Psie Pole),
– Tomasz Kot (Bogowie),
PIERWSZOPLANOWA ROLA ŻEŃSKA:
– Olga Bołądź (Służby Specjalne),
– Helena Sujecka (Małe Stłuczki),
– Jowita Budnik (Jeziorak),
– Julia Kijowska (Serce, Serduszko),
DRUGOPLANOWA ROLA MĘSKA:
– Janusz Chabior (Służby Specjalne),
– Dawid Ogrodnik (Obietnica),
– Piotr Głowacki (Bogowie),
– Maciej Stuhr (Obywatel),
DRUGOPLANOWA ROLA ŻEŃSKA:
– Ewa Wiśniewska (Zbliżenia),
– Maja Ostaszewska (Jack Strong),
– Kinga Preis (Pod Mocnym Aniołem)
Przedstawiwszy wszystkie nominacje, obecni na sali artyści zebrali się na scenie, by zapozować do grupowej fotografii. Był tam także Marek Kondrat, na którego postanowiliśmy zaczaić się przed salą (podejście nr 2). Ostatecznie odszukaliśmy go na tyłach teatru. Marna to pociecha, ponieważ i tym razem nie udało nam się niczego od niego wyciągnąć, ponieważ wsiadł do samochodu i odjechał.
Aczkolwiek…
Tak zakończyła się kameralna, lecz uroczysta inauguracja trzeciej edycji Festiwalu Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa we Wrocławiu.
Jan Dąbrowski
Pozdrawiamy i zachęcamy do czytania kolejnych relacji.