ŻÓŁTA CEGLANA DROGA #18: BYĆ SAMOCHODEM-SYRENKĄ
Trwa Rok Kieślowskiego i aż się chce pisać o kwestii moralnej odpowiedzialności, etycznych pułapkach czyhających na artystów, akceptowaniu przypadkowości ludzkiego życia czy też chęci przeżywania metafizycznych doświadczeń intensywnych niczym kolory francuskiej flagi. Dziedzictwo pozostawione przez przedwcześnie zmarłego polskiego filmowca jest tak bogate, że będzie jeszcze przez co najmniej kilka dekad inspirować do zażartych dyskusji, trzeźwych refleksji i pięknych marzeń. Kino Kieślowskiego to jednak nie tylko fabuły, ale także błyskotliwe dokumenty, o czym przypomniał mi niedawno w rozmowie przyjaciel, sugerując, bym powtórzył sobie przy najbliższej okazji Gadające głowy z 1980 roku.
Tak też zrobiłem, przyjaciół warto się przeważnie słuchać, w szczególności jeśli wymaga to tylko uruchomienia YouTube’a i poświęcenia piętnastu minut czasu, gdyż tyle właśnie Gadające głowy trwają. A nawet kilkadziesiąt sekund mniej. Ot, jest to dokumentalna opowieść o perspektywach i oczekiwaniach, najprostsza z prostych, Kieślowski bowiem poszedł z kamerą do ludzi w różnym wieku, pięknych w swej normalności i przeciętności, żeby zadać im pytania: „Kim jesteś?”, „Czego byś chciał(a)?”, „Co jest dla ciebie najważniejsze?”. Z zebranych odpowiedzi wybrał Mickiewiczowskie czterdzieści cztery i ułożył je w szeregu chronologicznym – od uśmiechu jednorocznego dziecka po słowa stuletniej staruszki. Co z tego wyszło? Panorama zbiorowych pragnień Polek i Polaków? Socjologiczny dowód przeciwko czasom komunistycznym? Dokumentalna przypowieść o uniwersalności doświadczeń i ogólnej powtarzalności wszystkiego? Szczerze mówiąc, do dzisiaj nie wiem, jest w Gadających głowach pewnie po trochę z każdego powyższego, plus z kilku innych mądrych etykietek, ale ta sonda Kieślowskiego sprzed ponad trzech dekad ma w sobie nadal tak wielką moc, że dałem się jej ponownie, po latach, oczarować.
Potrzebowałem Gadających głów, choć zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. W kraju, eufemistycznie rzecz ujmując, nie dzieje się dobrze, rządzący rozpychają się łokciami, wznoszone są kolejne porcelanowe pomniki ku chwale wyobrażeń o wartościach, które w takiej formie od dawna nie istniały, a ludzie nie wiedzą, w co i komu wierzyć, więc rzucają się sobie do gardeł, jeśli akurat nie raczą się łatwo dostępnymi wirtualnymi pastylkami placebo. Potrzebowałem Gadających głów, żeby przypomnieć sobie ten przerażający banał, że w gruncie rzeczy niewiele się w Polsce przez te trzydzieści parę lat zmieniło, a my wszyscy jesteśmy uzbrojonymi w nowe technologie wersjami tamtych ludzi, którzy byli z kolei nieco bardziej optymistycznymi wersjami przedstawicieli pokolenia, które odgruzowało kraj po wojnie i zdefiniowało go na nowo. No bo czy dzisiaj też nie poszukujemy wolności, niezależności i różnych więzi pośród pozostałości świata, który przestał być znany, bo ruszył już bez nas do przodu? Jak mówi jeden z rozmówców Kieślowskiego, „każdy z nas musi spełniać tyle oczekiwań, że nie może być stale tym samym”.
Patrzę na tych ludzi, z których większości pewnie już na tym świecie nie ma, i potrafię się przejrzeć w ich krótkich wypowiedziach. A jeśli ja tak umiem, to wiem, że nie jestem w tym sam.
Też mi się czasami wydaje, że jestem inny od swych rówieśników. Albo że w sumie to nie jestem nikim konkretnym, ale mimo to chciałbym nazywać się humanistą. Też ciągle, mimo upływu tylu lat i pozostawienia za sobą studenckiej niepewności, „nie bardzo wiem, kim jestem”, nie wspominając już o tym, że oddałbym naprawdę wiele, żeby „wiedzieć, co jest dobre, co złe”. Gdy słucham po raz kolejny młodego człowieka z przeszłości, który pragnie „uzyskania szeroko rozumianej wolności, przy czym takiej wolności, która nie preferowałaby jednostek najsilniejszych”, czuję się tak, jakby ktoś mi zajrzał do głowy. I też „bardzo bym chciał, żeby ludzie w swoich działaniach, zarówno tych najbardziej błahych, jak i tych najistotniejszych nigdy nie kierowali się strachem przed innymi ludźmi”. I nie ma znaczenia, że wtedy był PRL, że nie było internetu, że zupełnie inne podejście do życia, do istniejących możliwości. Na ujęciu faceta, który wyznaje: „nie podoba mi się, że w stosunkach międzyludzkich widać ogromne pokłady agresji, ludzie strasznie się nienawidzą i boją”, odczuwam przedziwny stan déjà vu, bo przecież sam tak mówiłem komuś całkiem niedawno na jakimś spotkaniu czy imprezie.
Potrzebowałem ponownego – dojrzalszego, bo okupionego kolejnymi latami zbierania własnych doświadczeń – spotkania z Gadającymi głowami, bo w swojej nieskończonej naiwności ciągle wierzę, że skoro sami decydujemy o tym, by ścierać się o niektóre mało ważne ideologiczne kryteria i doprowadzać wzajemnie do stanu permanentnej wściekłości, to możemy także dokonać innego wyboru. Odpuścić. Rozejrzeć się. Zauważyć to, co kiedyś bywało niezauważalne. I być może Kieślowski znalazł najwłaściwsze rozwiązanie dla wielu ówczesnych i współczesnych problemów, które wydają się przytłaczające i trudne, bo brak im szerszej perspektywy. A tę uzyskuje się nie poprzez kłótnie i niesnaski, lecz znajdowanie wspólnego mianownika, żeby uprościć dane indywidualne bądź społeczne równanie. Gadające głowy, prosty, trwający niespełna piętnaście minut polski dokument z czasów niebyłych, mogą służyć za taki mianownik lub przynajmniej motywację do jego poszukiwania. Wystarczy tylko nauczyć się patrzeć i słuchać oraz reagować na to, co się widzi i słyszy, a nie sprowadzać wszystko do siebie, swoich poglądów, swoich słów, swoich myśli i swoich obsesji. Albo, jak mówi Kieślowskiemu pewien mały chłopiec, „chciałbym, żeby z naszego codziennego życia zniknął brak poszanowania między ludźmi”. Proste? Proste.
Przez lata powstało wiele krótkich filmów kontynuujących ideę „Gadających głów”, za każdym razem udowadniając, że choć jesteśmy wszyscy od siebie różni, to w gruncie rzeczy i tak jesteśmy tacy sami, tylko nie chcemy tego zauważać.
O wiele lepiej od nas, dorosłych (a przynajmniej pod względem metryki, mentalna dojrzałość to zupełnie inna kwestia), rozumieją instynktownie tę potrzebę dzieci. Nie tylko wtedy, gdy w wieku kilku lat zadają tryliardy niewinnych pytań, z uzyskanych odpowiedzi tworząc sobie wstępny obraz świata, lecz już o wiele wcześniej, tuż po narodzeniu, w pierwszych miesiącach życia, kiedy nie rozróżniają między „moje” a „twoje”, tylko biorą wszystko i wszystkich za jedną całość, niejako przedłużenie samych siebie. Wiem o tym, bo urodziła mi się niedawno córka, która – o czym mogą zaświadczyć wszyscy rodzice, a czego nie pojmą nigdy ci, którzy własnych dzieci (jeszcze) nie mają – wywróciła mi cały świat do góry nogami. Uczę się dzięki niej każdego dnia wszystkiego na nowo i będę chciał jej wpoić wartości, które być może utrudnią jej polityczną czy korporacyjną karierę, ale ułatwią odpowiedzi na pytania typu „kim jesteś?” bądź „co jest dla ciebie najważniejsze?” Gdy dorośnie, pozna kino Kieślowskiego, ale już wcześniej Gadające głowy staną się jednym z dziesiątków przyborów edukacyjnych w ramach tej nauki, której już się nie mogę doczekać. Szczególnie tego pierwszego – lub jednego z pierwszych – pytania o to, o co chodzi tej dziewczynce na ekranie, która mówi, że najbardziej chciałaby „być samochodem-syrenką”?
Napisz prywatnie do autora.
korekta: Kornelia Farynowska