ZIMNY POCAŁUNEK. Subtelnie o zaburzeniu seksualnym
Sandra Larson jest niezwykła. Sandra Larson kocha zmarłych. Miłością duchową, ale także miłością fizyczną. Tak, nazwijmy rzeczy po imieniu: Sandra jest nekrofilką. I cóż z tego, skoro wbrew całej logice w jej dziwacznym upodobaniu jest coś pięknego.
Już w pierwszych kadrach filmu mamy zbliżenie na skórę. A zbliżeń tych będzie w filmie wyreżyserowanym przez Lynne Stopkewich naprawdę wiele. Tak jak i wiele będzie w nim erotyzmu i magii. Ale zacznijmy od początku. Kiedy poznajemy główną bohaterkę, Sandrę Larson, jest ona nastolatką (Natasha Morley). Stroni od rówieśników, trzyma się na uboczu, a jej jedyną przyjaciółką jest Carol (Jessie Winter Mudie). Bardzo szybko dowiadujemy się, że dziewczynka ma niezwykłe hobby. Zbiera bowiem martwe zwierzęta. I chociaż takie nieco dziwaczne zainteresowanie zdarza się czasem wśród nastolatków, tak w przypadku Sandry jest to coś więcej. Rzec by można, że nawet słowo “pasja” nie jest tu wystarczające. Dlaczego? Przyjrzyjmy się zachowaniu Sandry. Otóż dziewczyna trzyma w pudełku martwego ptaka. Początkowo dotyka go delikatnie i gładzi, jakby powoli zaczynała nasycać się magią śmierci. Z czasem zaczyna chłonąć jego zapach, osiągając przy tym głębię spokoju. Widzowi nie szczędzi się zbliżeń na martwego ptaka. A Sandra zaczyna zaspokajać swoje potrzeby coraz silniej. Od delikatnego muskania zwłok przechodzi do pełnego namiętności nacierania nimi swojego ciała. I choć być może brzmi to makabrycznie, to wbrew wszystkiemu nie patrzy się na te sceny z obrzydzeniem. Jest w tej dziewczynie i jej zachowaniu coś mistycznego.
Hobby Sandry podziela również jej przyjaciółka, choć z pewnością nie w takim samym stopniu. Carol po prostu lubi wyprawiać pogrzeby znalezionym martwym zwierzętom. Ale podejście do pogrzebu u obu dziewcząt jest diametralnie różne. Podczas gdy dla Carol wystarczy ustawić krzyżyk z dwóch patyczków, rozłożyć kamienie i odmówić krótką modlitwę, tak dla Sandry pogrzeb wiąże się z całym rytuałem. Czasem jednak podczas tych rytuałów traci zdrowy rozsądek. I tak podczas jednego z pogrzebów Sandra, jakby zapominając o obecności swojej przyjaciółki, zaczyna – nieco zbyt intensywnie – nacierać swe blade, młodzieńcze ciało martwą wiewiórką. Nietrudno przewidzieć, że takie zachowanie okaże się szokiem dla Carol. Tym samym Sandra traci przyjaciółkę, ale to zdarzenie nie zabija w niej przedziwnej fascynacji. Kolejną okazją do zetknięcia się ze zwłokami są lekcje biologii. I choć początkowo niechętnie podchodzi do krojenia martwych zwierząt, z czasem odkrywa, że rozcięcie ciała to jedyny sposób, by móc podziwiać piękno i doskonałość ich wnętrza. Wtedy też zaczyna dotykać językiem i smakować zwłok.
Jako dorosła kobieta (Molly Parker) zatrudnia się, jakżeby inaczej, w domu pogrzebowym. I zdaje się być z tej pracy niezwykle zadowolona – bo gdzie indziej tak jak tu mogłaby godzinami rozmawiać ze zmarłymi. A dziewczyna traktuje te rozmowy bardzo poważnie. Pozwolę sobie w tym momencie zatrzymać się przy aktorce. Trudno nie pochwalić reżyserki za ten niezwykle korzystny wybór. W Parker jest bowiem coś niezwykle fascynującego, co idealnie pasuje do tej intrygującej postaci. Wróćmy jednak do pracy Sandry. Zafascynowana śmiercią dziewczyna ma swoje ambicje i bardzo szybko decyduje się poszerzyć zakres doświadczeń. Pragnie nauczyć się sztuki balsamowania. Już podczas pierwszej lekcji widzimy, że traktuje zmarłych niemal jak żywych, ponieważ podczas wbijania drenu w zwłoki wzdryga się i zamartwia, czy aby na pewno nieboszczyk nie poczuje bólu. Nie czuje jednak obrzydzenia, jak często zdarza się to w przypadku innych ludzi. A fascynacja śmiercią narasta. Sandra zaczyna studiować balsamowanie, wolne chwile spędza na cmentarzu, a nocami potajemnie zakrada się do kostnicy. Ale w jej życiu też zaczyna się coś zmieniać. Dziewczyna poznaje studenta medycyny Matta (Peter Outerbridge). Chłopak od początku wzbudza w niej duże, by nie powiedzieć ogromne zaufanie. Być może właśnie dlatego już na drugim spotkaniu Sandra, nie bacząc na konsekwencje, wyznaje mu całą prawdę o sobie. Przyznaje się do tego, że uprawia seks ze zmarłymi. I ku jej zaskoczeniu chłopak w pełni to akceptuje, jest nią wręcz zafascynowany. Ale kiedy ich związek zaczyna się rozwijać i dochodzi do pierwszego zbliżenia, to okazuje się, że dla Sandry zwyczajny seks nie ma w sobie nic pięknego.
Dlatego też po nocy spędzonej z Mattem dziewczyna ponownie zakrada się do kostnicy. Dopiero tam jest zupełnie inaczej. Sandra chodzi dookoła łóżka z nieboszczykiem. Zaczyna wirować jak w szaleńczym tańcu. A kamera kręci się razem z nią, tak byśmy i my mogli brać udział w tym niezwykle pięknym akcie. Sandra kręci się wokół łóżka i obraca się dookoła. Jej oddech przyspiesza. Zaczyna dyszeć. Jej pragnienie wzrasta, tak jak wzrasta napięcie widza obserwującego tę magiczną scenę. Dziewczyna rozbiera się, obnażając piękne, naturalne ciało (wtrącę tu, że nagość w tym filmie, co rzadko się zdarza, jest w pełni uzasadniona). Roznegliżowana wchodzi na nieboszczyka, zaczyna gładzić jego włosy i ocierać się o jego ciało. Wszystkiemu temu towarzyszy niesamowita muzyka (brawa dla Dona McDonalda). Nie będzie absolutnie żadną przesadą, jeśli napiszę, że jest to jedna z piękniejszych scen erotycznych w kinie.
Kolejna scena erotyczna jest równie zniewalająca, choć o wiele krótsza. Ale nie trzeba wiele. Wystarczy wspomniana już genialna muzyka i niedwuznacznie uchylone w ekscytacji usta dziewczyny.
Ale seks to nie wszystko. Sandra swoich mężczyzn nie traktuje przedmiotowo. Choć są oni nieżywi, dziewczyna widzi w nich piękno (i nie chodzi tu tylko o wygląd), dostrzega ich intelekt i osobowość. Według niej każdy z nich jest zupełnie inny i dziewczyna nie może pojąć, czemu jej chłopak nie potrafi tego zrozumieć. Sandra personifikuje zwłoki. Kochając się z nimi, znajduje się jakby poza sobą. I nie jest to zwykły seks. To uniesienie, pożądanie, ekscytacja i odkrywanie własnej osobowości.
Pewnego dnia Matt wyznaje Sandrze, że zrozumiał, że dziewczyna musi „wyruchać trupa”. Sam jego język świadczy o tym, jak bardzo nie rozumie tego, co odczuwa Sandra. Jego prostactwo i wulgarność są zupełne inne od jej niemalże mistycznej fascynacji. Matt nie pojmuje, że to nie tylko przyjemność fizyczna, ale też przeżycie duchowe. Poza tym dziewczyna, jak sama stwierdza, robi to, bo musi.
Chłopak, początkowo zafascynowany odmiennością swojej dziewczyny, zaczyna być zazdrosny. Aby bardziej ją sobą zainteresować, postanawia podczas seksu udawać nieżywego. Ale udawany nieboszczyk to widocznie nie to samo.
Melodramat Lynne Stopkewich to film niezwykły. W subtelny i wręcz magiczny sposób nakreśla problem prawdziwe trudnego zaburzenia seksualnego. Nie ma przy tym prób szokowania na siłę. I choć, jak się domyślam, zachowanie Sandry jest niedopuszczalne, trudno nie przyznać, że dzięki przedstawieniu jej fascynacji w taki, a nie inny sposób film ma w sobie coś nadzmysłowego i mistycznego.
Moja ocena: 9/10