search
REKLAMA
Zestawienie

ZAPOMNIANE filmy akcji lat 2000

Sprawdźmy kilka produkcji, które – choć nakręcone nie tak dawno – niekoniecznie przetrwały próbę czasu.

Tomasz Ludward

23 kwietnia 2023

REKLAMA

Powodów, dla których nie wracamy do pewnych filmów akcji z lat 2000, jest wiele. Czasem chodzi o nieaktualny kontekst społeczno-polityczny, innym razem dług technologiczny przejawiający się w urządzeniach i uzbrojeniu jest zbyt duży, żeby nie traktować takich produkcji z przymrużeniem oka. Najczęściej jednak o wielu filmach po prostu zapomnieliśmy, i nie ma w tym nic złego. Sprawdźmy kilka produkcji, które – choć nakręcone nie tak dawno – niekoniecznie przetrwały próbę czasu.

„Tylko jeden” (2001), reż. James Wong

jet-li-the-one-fighting

Jet Li już wtedy gęsto i często rozdawał kopniaki w Hollywood. To, co jednak sprawia, że Tylko jeden różni się od Romeo musi umrzeć czy Pocałunku smoka – równie zapomnianego akcyjniaka – to brawurowy scenariusz. Historia agenta tropiącego wszystkie 124 wersje siebie samego na przestrzeni alternatywnych uniwersów zapowiadała coś nietuzinkowego. Wyszło przeciętnie, ale wciąż eksplorowane zwolnione tempo akcji, w którym nie wszyscy podlegają zakrzywieniom czasowym, mogło cieszyć oko. Tylko jeden miał też pełną fajerwerków końcową potyczkę dwóch Jetów, w której jeden z nich dla rozróżnienia ściąga koszulę. W rzeczywistości dubler miał twarz wymalowaną na zielono, co pozwalało cyfrowo „przeszczepić” twarz Li. Tym samym cieszy fakt, że w tym aspekcie, luźnej zapowiedzi „deep fake”, filmowa medycyna poszła do przodu. Jest higieniczniej i mniej boleśnie, jeśli przypomnimy sobie jak Nicholas Cage i John Travolta zamienili się buźkami parę lat wcześniej w Bez twarzy.

„Firewall” (2006), reż. Richard Loncraine

harrison-ford-with-his-family-firewall

Firewall nie stanowi mocnej pozycji w dorobku Harrisona Forda. Może za dużo w nim sprawdzonych fordyzmów: ciągłe poczucie niebezpieczeństwa, zagrożona rodzina, bohater, niepałający się bohaterstwem na co dzień oraz bandyci mogący w każdej chwili wystrzelić. Film trzymał w napięciu, ale miał tyle dziwnych wątków i zwrotów akcji, że na bardzo wczesnym etapie porzucił jakiekolwiek szanse na pozostanie w rozgrywkach, których nagrodą jest wiarygodność. Bohaterowie majstrują przy GPS-ie, planują przelewy, biegle operują nowinkami technologicznymi, próbując się nawzajem przechytrzyć. Po tylu latach wiele z tych zagrywek i urządzeń, jak również decyzje bohaterów, wzbudza litość. Światełkiem w tunelu była rola Paula Bettany’ego, który kilkanaście lat temu święcił swoje największe aktorskie triumfy.

„Domino” (2005), reż. Tony Scott

domino-film-keira-knightley

Klasyczny przykład przedobrzenia. Sensacja była drugim imieniem Tony’ego Scotta, ale czasem to imię wybrzmiewało zbyt mocno, czego skrajnym przykładem był właśnie Domino. Akcyjniak, który napędzać miała Keira Knightley, ugrzązł na dobre w teledyskowej oprawie, agresywnym jak kwietniowa pogoda montażu i kiepskim scenariuszu, opartym na prawdziwej historii Domino Harvey – modelki, która ponad karierę wybrała ścieżkę łowczyni nagród. Los trafił, że w dorobku Scotta Domino zostało obwarowane innymi, pamiętliwymi produkcjami: Człowiekiem w ogniu i Deja Vu i to może ten fakt, jak i obecność w nich świetnego Denzela Washingtona sprawiły, że spodziewany hit z dziewczyną z Piratów z Karaibów się nie przebił. Dziś zupełnie zapomniany film zapewnił Keirze Knightley rolę prawdziwej bad girl. To jednak zupełnie nie pomogło.

„Zapłata” (2003), reż. John Woo

paycheck-ben-affleck-sitting

Po prostu świetne, poprowadzone w doskonałym tempie kino. Nie robi sobie jaj z przyszłości, a zapowiedzi, co może się zdarzyć – tak jak wybuch bomby atomowej – traktuje śmiertelnie poważnie. Zapłata to przeniesienie na ekran opowiadania Philipa K. Dicka i z trójki filmów o podobnej tematyce powstałych na początku trzeciego tysiąclecia – mam na myśli A.I. i Raport mniejszości – jest najbardziej przystępne. Fabularnie to kolejny, wypełniony akcją, element układanki od Johna Woo, ale dużą rolę odgrywa w niej technologia. Okazuje się, że dzięki niej można wnikać w ludzką pamięć, manipulując i czyszcząc wspomnienia niczym cache w przeglądarce. Jak można się spodziewać, film nie grzeszy logiką, ale zaskakuje zgranym duetem – Ben Affleck oraz Uma Thurman – oraz świetną, symfoniczną warstwą muzyczną, za którą odpowiadał John Powell. Zapłata, co warto wspomnieć, to również film zdubbingowany przez polskich twórców.

„Teoria chaosu” (2005), reż. Tony Giglio

teoria-chaosu-jason-statham

Gdyby umieścić Teorię chaosu na sklepowej półce, musielibyśmy wyciągnąć rękę i lekko się schylić. Nie kucnąć, wymacując produkty z dołu, a właśnie delikatnie pochylić. Bo dzieło Tony’ego Giglio bardzo chce być traktowane poważnie. I to na przekór reżyserskiego debiutu Giglio, którym był Psiak w trampkach. W Teorii chaosu najlepszy jest Wesley Snipes – śmiejący się w twarz policjantom kryminalista ochoczo pociąga za spust. Jest w nim silna potrzeba siania rozpierduchy (Człowiek demolka) i przebiegły artyzm (Zasady walki). Pozostała część obsady dwoi się i troi, by zamydlić nam fabułę, dorzucając do pieca kolejne wątki i twisty. Teoria chaosu to również gratka dla fanów aktorskiego talentu Ryana Phillippe’a, który jeszcze wtedy pozostawał na afiszach, zanim na dobre utonął w odmętach bezzębnych filmideł, o których – naprawdę – już mało kto pamięta.

„Wyrok śmierci” (2007), reż. James Wan

wyrok-śmierci-kevin-bacon

James Wan zabrał się za Wyrok śmierci zaraz po przełomowej Pile. Odrobinę spuścił z tonu, ale pozostał wierny rozlewowi krwi i sugestywnym scenom przemocy. W roli głównej obsadził elektryzującego jak zawsze Kevina Bacona, który przypadkowo znajduje się w złym miejscu i złym czasie. Trudno nazwać inaczej mafijną inicjację, zakładającą śmierć przypadkowej osoby – syna Bacona. Morderstwo odpala w ojcu żądzę zemsty i predestynuje film Wana do gatunku revenge movie. Bacon jest wściekły, a złość stopniowo zmienia go w rzeźnika, który swoje okrucieństwo manifestuje (a i owszem) zgoloną na łyso głową. Oczywiście droga od układnego amerykańskiego biznesmena do wyrachowanego zabójcy jest krótka. Bacon bardzo szybko opanowuje gamę celnych ciosów i posługiwanie się bronią. Przy tym dużo biega, co chwilę na kogoś wpada i za wszelką cenę chcę bronić swoją rodzinę, w czym jest wyjątkowo beznadziejny. To niezły przeciętniak ze złem wypisanym na twarzy Bacona. Nie jest to jednak sygnatura tego kalibru, jaką aktor prezentował swoim złowieszczym występem w Dzikiej rzece.

„Odważna” (2007), reż. Neil Jordan

odważna-jodie-foster

Odważna podąża bardzo podobnym tropem co Wyrok śmierci. Z tą różnicą, że mniej w niej rozrób, a więcej przypadku i kontekstu społecznego. Jodie Foster jest w filmie zdeterminowana, by nieść sprawiedliwość, choć jej zdolność wpadania w tarapaty i umiejętność meldowania się tam, gdzie akurat dochodzi do przestępstwa, jest zastanawiająca. Odważna ma małą szansę wrócić do łask nie tylko dlatego, że już w momencie premiery przykuwała znikomą uwagę. Problemem może okazać się kipiąca stereotypami scena, w której Erica wymierza sprawiedliwość dwóm czarnoskórym chuliganom atakującym pasażerów metra. Okazuje się jednak, że zmagania, bądź co bądź, świetnej Foster nie pójdą na marne. Aktorka pojawi się w czwartym sezonie Detektywa, gdzie przemoc i zbrodnia raz jeszcze zajmą jej chłodną głowę.

„Królestwo” (2007), reż. Peter Berg

królestwo-żołnierze

Czy ktoś pamięta Królestwo? To bardzo przyzwoity akcyjniak nasycony agentami i giwerami. Film Petera Berga to wciąż prime time amerykańskich operacji na bliskim wschodzie. Na ekranie pełno jest realistycznych scen batalistycznych i typowego napięcia, wynikającego z czających się na każdym kroku terrorystów. To też naprędce przyrządzony koktajl, w którym nierówno polano politykę, religię i wątki obyczajowe, co w ogóle nie przeszkadza w siedzeniu jak na gwoździach podczas seansu. Jako widowisko Królestwo sprawdza się świetnie, bo i obsada wzorowa (Chris Cooper!) i tempo odpowiednie. Z seansu pamiętam sugestywną końcówkę, do której twórcy podeszli dość bezkompromisowo. Fajny, uroczo propagandowy film.

Avatar

Tomasz Ludward

Filmy na zmianę ogląda i słucha. Nieprzyzwoicie często wraca do ulubionych tytułów. Kinoman z zamiłowania, ceniący brak reklam i dubbingu. Wyjątkowo podatny na literackie adaptacje. Aktualnie w poszukiwaniu tej jednej, idealnej platformy streamingowej. Członek International Film Music Critics Association (IFMCA).

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA