search
REKLAMA
Artykuł

Wow, this is literally me. SUPERSAMIEC jako absolutne doświadczenie dojrzewania

W pewnym sensie z Supersamcem obcuje się jak z tym słynnym memem, na którym czterech okularników siedzi przy kwadratowym stoliku.

Maciej Satora

14 czerwca 2023

REKLAMA

Dorastający żyd w Vancouver lat 90. XX wieku może mieć czasem pod górkę. Najpierw przypominająca enklawę judaistyczna szkoła podstawowa zamyka cię w objęciach nudnej nieróżnorodności. W miarę kolejnych tygodni i miesięcy powoli przyzwyczajasz się do jej skostniałych objęć, kwestionujesz ich kanciastą umowność, żeby na etapie 6 klasy zauważyć, że w sumie całkiem lubisz tę narzuconą ekskluzywność. Kolejne lekcje mijają jakby trochę szybciej, gdy w wieku 12 lat pojawiają się pierwsze zaproszenia na bar micwę. A że chodzisz do żydowskiej podstawówki, idea imprezy zaczyna pulsować w twoim młodzieńczym krwioobiegu niemalże co tydzień. Pierwsze niezręczności z kobietami przy puszczanych przez podstarzałego DJa wolnych piosenkach, wolniutkie kołysanie się w kółko, twoje zamknięte oczy odwracające uwagę od spoconych na zimno dłoni. Pierwsze piwo przemycone przez tego towarzyskiego kolegę, który ma starszego brata, potem drugie, trzecie, w końcu przestajesz liczyć, bo komu by się tak naprawdę chciało. Pierwsze przyjaźnie na całe życie, które okazują się być tylko na moment, pierwsze mgnienia chwały popularności, bo zrobiłeś przy dorosłych coś nieprzyzwoitego, a ktoś inny puścił to w korytarzowy obieg. Suma „pierwszych” zamienia się w całkowitą liczbę świetności czasu szkoły podstawowej, komfortowe miejsce do życia, w którym wiesz, jak się poruszać, wiesz z kim rozmawiać, w którym czujesz, że masz wszystko (chociaż na chwilę) pod kontrolą. W końcu nadejdzie jednak moment końca kolejnego roku, ale tym razem nie wrócisz już do tej samej szkoły. Czeka cię nowa przygoda. Publiczne liceum ogólnokształcące, w którym wszystko co znałeś i wszystko, co wiedziałeś o świecie, zdaje się zostać unieważnione. Nazywasz się Seth Rogen i masz, lekko mówiąc, przejebane.

Dla Setha Rogena perspektywa pójścia do nie-żydowskiego liceum była synonimem piekła. Jedynymi przyjaciółmi byli dla niego podobna mu dwójka outsiderów, Evan Goldberg i Sammy Fogell, których poznał obsypując się rakotwórczym brokatem na jednej z bar mictw kilka lat wcześniej. Widywali się od czasu do czasu, wypijali kilka puszek piwa na jednym wdechu, leżąc na kanapie i oglądając klasyki spod znaku Uczniowskiej balangi czy Beztroskich lat w Ridgemont High. Z Evanem dzieliła go szczególna miłość do kina; w wieku 12 lat nakręcili nawet amatorską parodię Gwiezdnych Wojen. Kolejne zdarte VHS-y i DVD-ki dały im jednak szybko do zrozumienia jak niewiele powstało filmów, z którymi potrafiliby się utożsamić, więc, z właściwym jedynie nastolatkom entuzjazmem, postanowili napisać własny. Tak właśnie w wakacje roku 1996-go powstał pierwszy szkic Supersamca, autorstwa czternastoletniego Rogena i trzynastoletniego Goldberga, początkowo luźno zbity fabułą zbiór żartów o penisach, później, w miarę scenariuszowej ewolucji, pełny emocjonalnej szczerości zapis nastoletnich lęków, społecznych niezręczności i indywidualnych nerdowskich dysfunkcji. A jednocześnie nadal prześmieszny zbiór żartów o penisach. Prawie 10 lat później w scenariuszu zakochał się wynajęty do wyreżyserowania projektu Greg Motolla, żeby w 2007 roku na ekranach kin pojawiła się intymna, sfilmowana relacja z szaleństwa dorastania Setha Rogena i Evana Goldberga.

Osobisty charakter Supersamca odbija się już w samych imionach bohaterów. Filmowych protagonistów, Setha i Evana (kolejno Jonah Hill i Michael Cera) otaczają inne podpisane nazwiskami postacie z licealnych korytarzy, a drobne sceny komediowego geniuszu wywodzą się wprost ze szkolnych perypetii, przelewanych stopniowo na karty prowizorycznego scenariusza. Fabularna skala jest tutaj niewielka, tak samo jak przeważnie niewielkie bywają wszystkie chwile kryjące się za doświadczeniem formacji nastoletnich chłopców. Seth i Evan, opluwani przez futbolowych mięśniaków incele, kończą liceum ze świadomością pierwszego w historii ich znajomości rozstania. Zanim jednak rozjadą się w kierunku różnych uniwersytetów, mają przed sobą jedno jedyne zadanie – stracić dziewictwo. Okazją do tego ma być kończąca liceum impreza, na którą przepustką jest organizowany przez nich alkohol. Kolejne nieudane próby zdobycia siatek pełnych wódki zbudują cały fabularny szkielet Supersamca, puentowany momentem bolesnego, ale całkowicie nieoczywistego rozczarowania.

W pewnym sensie z Supersamcem obcuje się jak z tym słynnym memem, na którym czterech okularników siedzi przy kwadratowym stoliku. Z tą jednak różnicą, że film napisany przez Rogena i Goldberga wychodzi poza wizualny kod krindżowej nerdozy, poza koszule w kratę, rogowe oprawki i druty aparatów na zęby, interesując się emocjonalnością swoich bohaterów, ich niepewnością, strachem przed światem i dojrzewaniem w tymże świecie. Drugie dno kryjące się za streszczoną wyżej prostą fabularną wulgarnością najlepiej opisuje sam Rogen w Yearbooku, czyli wydanym przez niego w 2021 roku zbiorze osobistych esejów:

„W przyszłym roku miałem zacząć liceum i przyświecał mi tylko jeden cel: chciałem mieć dziewczynę/być czyimś chłopakiem, której nigdy dotąd nie miałem/którym nigdy dotąd nie byłem. Nie jestem pewny, czy chciałem mieć dziewczynę z właściwych powodów. To nie była seksualna potrzeba, jako że nawet idea ściągnięcia koszulki w obecności dziewczyny mnie przerażała. […] Chciałem mieć dziewczynę dlatego, że cholernie bałem się iść do liceum i myślałem, że będę uchodził za trochę mniejszego frajera, a w związku z tym będzie mniej prawdopodobnym, że zostanę zjedzony żywcem przez starsze dzieciaki.”

Incelski sen przespania się z dziewczyną na imprezie jest tu więc rozgrywany dwutorowo. Z jednej strony jest tylko tym, co sugerują nam bohaterowie; antyromantycznym, zadaniowym i uprzedmiatawiającym marzeniem seksualnego debiutu dwójki sfrustrowanych, pryszczatych outsiderów. Z drugiej; nieuświadomionym krzykiem rozpaczy wobec maczystowskich standardów męskości, do której, niezależnie od chęci, bohaterowie nigdy nie przystaną. Licealny system wymusza prosty podział na to, co jest cool i na to, co jest frajerskie. Seth i Ethan oscylują po frajerskiej stronie spektrum właściwie w każdym możliwym aspekcie; od zerowej popularności w licealnej społeczności, przez fatalne towarzyskie kompetencje w relacjach z kobietami (a właściwie wszystkimi, poza nimi samymi i jeszcze bardziej frajerskim od nich Fogellem), aż po stylówkę, która została chyba zaprojektowana już jako widowiskowo niemodna. Presja spełnienia społecznych oczekiwań przynajmniej w wymiarze seksualnym jest więc obezwładniająca, bo być może otworzy dla nich możliwość przynależenia do grupy, z której przez cały okres dojrzewania byli wypychani. Idea potencjalnego stosunku jest niezwykle pożądana, dalej jednak nie wyrzuca bohaterów z auto-narracji niższości, wedle której jedynym sposobem na osiągniecie zbliżenia z kobietą jest fałszywa magia alkoholu („Kojarzysz, gdy dziewczyny po pijaku uprawiają seks, a potem mówią: Popełniłam straszliwy błąd? MY możemy być tym błędem!!!”). Owa samo-negacja własnej wartości stoi w oczywistej kontrze do wszelkich wyobrażeń seksualnego romantyzmu, miłość zdaje się być nieosiągalna, więc zostaje zastąpiona przez podnoszący społeczną rangę towar („Zaoferowałem jej, że nawet zapłacę za jej alkohol, czuję się jak alfons” – powie w jednym momencie Evan), ale, w chwili choćby namiastki realizacji, staje się jeszcze bardziej niemożliwa. Ta niemożliwość zwizualizuje się w scenie finałowej imprezy. Evan trafiając do łóżka ze skrajnie pijaną partnerką po zrozumieniu obrzydliwości swojego postępowania rezygnuje z seksualnego przedsięwzięcia. Seth natomiast najpierw doprowadzi się do pożądanego alkoholowego stanu, po czym usłyszy, że dziewczyna jest nim zainteresowana, ale „Nie teraz, gdy jest nietrzeźwy”. Dla obojga początkowa dezorientacja rozpocznie proces pojmowania mechanizmów międzyludzkich dynamik, na znacznie głębszym poziomie szczerości wyciągając bohaterów z kleszczy ich prawdziwego frajerstwa, a więc tego kryjącego pod wszystkimi nieistotnymi warstwami tłuszczu, rozciągniętych bluz i niepewności, niewyciśniętych pryszczów, łoju i owalnych plam żółtego potu pod pachami.

Pomimo fabularnego cyrkulowania wokół desperackich prób utraty dziewictwa, w gruncie rzeczy jedyną naprawdę istotną relacją w filmie jest ta rozgrywająca się pomiędzy Sethem a Evanem. Supersamca rozpocznie namiętna, radykalnie wulgarna dyskusja pomiędzy dwójką przyjaciół na temat pornograficznych preferencji, ale i pytanie matki Evana, czy chłopcy nie będą za sobą tęsknić rozdzieleni wyborem innych uniwersytetów. Pytanie, od razu ironicznie skomentowane i pozornie puszczone mimo uszu, będzie systematycznie powracać w myślach bohaterów. Ironia kolejnych odpowiedzi stanowi dla chłopców naturalny mechanizm obronny wobec męskiego świata, dla którego przyjaźń zdaje się być jeszcze bardziej żenującą ideą niż wszystko, co reprezentują i od czego starają się uwolnić. Z tego też powodu problem przez cały czas pozostanie niewypowiedziany, gdy zażenowani zarówno swoimi emocjami, jak i ich realizacją wobec siebie nawzajem bohaterowie w kółko będą grali maczystowską kartą fałszywego niewzruszenia.

Ten fałsz w obliczu spotykanych po drodze fabularnych napięć i testów siły relacji musi w końcu zostać jednoznacznie zidentyfikowany. Po klęsce seksualnego debiutu i policyjnej interwencji oficjalnie kończącej tak długo wyczekiwaną imprezę, Seth podnosi nieprzytomne, przeżarte alkoholem ciało przyjaciela i zanosi go do domu. Wybuchowa mieszanka zawrotów głowy, imprezowego przebodźcowania i rodzącej się powoli emocjonalnej samoświadomości wymusi na bohaterach najpiękniejszy przyjacielski uścisk, szczerą afirmację przyszłej tęsknoty i, co zaskakujące dla nich samych, wielokrotne wyznanie wzajemnej miłości, finalnie przezwyciężające cyniczną ironię rządzącą ich życiem. I choć stan ten może trwać jedynie tyle, na ile pozwala młodzieńcze zażenowanie dwóch niepewnych siebie chłopaków (a więc do skacowanego poranka dnia następnego, strachu przed mocą znaczenia wypowiedzianych słów i paniczną, desperacką próbą przywrócenia statusu quo pod postacią okrzyku: „Twoja matka ma wielkie cycki!”), trudno jest nie odczuć wrażenia, że jednak coś się zmieniło. Nie tylko w kontekście samej relacji pomiędzy Sethem a Evanem, ale także na poziomie indywidualnym. Zmiana dotyka głębiej i dotyczy przede wszystkim rozumienia własnej emocjonalności i odrzucenia strachu przed krindżem Wielkich Wartości wrytym w toksycznie męski kod postępowania. Ta niespodziewana, katartyczna szczerość wyznania jest momentem jawiącym się jako pierwszy krok w kierunku prawdziwego dojrzewania bohaterów, całkowicie niezwiązanego ze skrzeczeniem głosu czasu mutacji czy porostem włosów na klacie. Jego dowodem będzie ostatnia scena filmu, w której przyjaciele spotykają w centrum handlowym swoje niedoszłe partnerki i decydują się rozdzielić, by spędzić z nimi czas na osobności. Seth zjeżdżający na parter ruchomymi schodami i znikająca postać Evana pozostającego na piętrze galerii ma w sobie coś z latającego Guido w Osiem i pół Felliniego. Ma też sporo już rodzącej się nostalgii za symbolicznie przemijającymi czasami dzieciństwa. W smutnym uśmiechu bohaterów odbija się też jednak nieśmiała gotowość i oczekiwanie na nadchodzący nowy etap, wyzwalający z kleszczy bezradności, niespełnienia i wstydu maskowych dotąd uzależniającym cynizmem ironii.

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że istnieje film, w którym niecałą godzinę po dynamicznym montażu męskich członków stojących w erekcji na placu Tiananmen będę płakał emocjonalnie dotknięty najczystszą esencją zawiłości mechanizmów własnego dojrzewania, prawdopodobnie uznałbym go za szaleńca. Tymczasem sam jestem właśnie na jego miejscu, próbując po raz kolejny zrozumieć zagadkę geniuszu Supersamca; filmu wynoszącego obrzydliwość do rangi filozoficznego piękna, oswajającego trud wybicia się ponad paradoksalny komfort permanentnego poczucia niższości i czule akceptującego widza za każdy brutalnie obśmiewany chwilę wcześniej element jego osobowości. Jeśli ktoś kiedykolwiek rozwikła tę zagadkę, to czekam na odpowiedź leżąc najebany w trupa na kanapie organizatorki imprezy kończącej liceum i obgryzając paznokcie ze stresu przed pójściem na uniwersytet. Mam nadzieję, że się tam spotkamy.

REKLAMA