search
REKLAMA
Artykuł

Woody Allen i jego filmy cz. 3 (1975-1980)

Piotr Han

18 grudnia 2012

REKLAMA

Część trzecia filmografii Woody’ego Allena, obejmująca twórczość w latach 1975-1980, w których powstały – według opinii wielu fanów nowojorczyka – jego najważniejsze obrazy, czyli “Annie Hall” i “Manhattan”. Oprócz tych dwóch tytułów pojawiły się mniej znane w jego filmografii tytuły: “Wnętrza” i “Wspomnienia z Gwiezdnego Pyłu”.

 

– It’s so clean out here.

– That’s because they don’t throw their garbage away, they turn it into television shows.

– Don’t you see the rest of the country looks upon New York like we’re left-wing, communist, Jewish,  homosexual pornographers? I think of us that way sometimes and I live here.

Na następny film – po “Miłości i śmierci” – fani Allena musieli czekać aż dwa lata. Co nasz bohater robił przez tak długi okres? Prawdopodobnie kolekcjonował wrażenia, oglądał filmy, czytał książki i oddawał się wielogodzinnym medytacjom. Właśnie w tym czasie wykształcił się bowiem jego charakterystyczny styl. Wcześniejsze produkcje były bowiem bardzo niejednorodne – różniły się miejscem akcji, tematyką i sposobem opowiadania. Premiera “Annie Hall” stanowi swojego rodzaju cezurę, która oddziela  erę „Woody’ego  – komika” od epoki „Woody’ego Allena – artysty”.  Oczywiście, nie skreślam jego wcześniejszych filmów, nie uważam, że mniej poważne = gorsze (patrz  – „Miłość i Śmierć), zaznaczam jedynie pewien punkt zwrotny.

Neurotyczny (witamy u „dojrzałego” Allena!) komik Alvy Singer poznaje przebojową i pełną uroku kobietę imieniem Annie. Zakochują się w sobie, po pewnym czasie ich związek się rozpada. Koniec. Na pierwszy rzut oka jest to historia, jakich widzieliśmy w kinie setki. Oczywiście to tylko pozory. Allen podszedł do tego tematu w sposób, w jaki nikt wcześniej tego nie robił. Wystarczy tylko wspomnieć, iż już w jednej z pierwszych scen dowiadujemy się o tym, że Alvy i Annie nie są już parą. Narracja filmu przyjmuje postać strumienia świadomości. Alvy wspomina swoje życie, często komentuje wydarzenia na ekranie. Taki zabieg nazywamy przełamywaniem czwartej ściany.

Allen w błyskotliwy sposób łączy tutaj komedię z poważną historią obyczajową. W  większości tego typu opowieści sceny „dowcipne” są wymieszane z tymi „poważnymi”. Tutaj jest inaczej – „Annie Hall” śmieszy niemal przez cały czas, nie przeszkadza to jednak Allenowi  przemycić szeregu niegłupich refleksji na temat związków i – jakby to banalnie nie zabrzmiało – życia.  Duża część filmu była inspirowana związkiem Woody’ego z Diane Keaton (prawdziwe nazwisko aktorki: Hall, pseudonim: Annie! – nic dziwnego, że za tę rolę dostała Oscara!)  i tę prawdę po prostu czuje się na ekranie.

Co ciekawe „Annie Hall” na początku nie miało być filmem obyczajowym lecz jedynie historią kryminalną z miłością w tle. Jednak w czasie pisania scenariusza ów „drugoplanowy” wątek rozrósł się do takich rozmiarów, iż na nic innego nie starczyłoby  już miejsca.  U wujka Woody’ego jednak nic nie ginie –  zarys pierwotnej wersji scenariusza trafił do słynnej szuflady z pomysłami i kilkanaście lat później powrócił,  jako „Tajemnica Morderstwa na Manhatanie”.

“Annie Hall” jest największym przebojem kasowym w karierze Allena,  zarobił – po uwzględnieniu inflacji –  ok. 140 mln „współczesnych” dolarów, na konto tego filmu trafiły również 4 oscarowe statuetki.  Czy jest to najlepszy film nakręcony przez Woody’ego Allena? Śmiem twierdzić, że nie. Bez wątpienia jest jednak jego najważniejszym i najbardziej hołubionym przez krytyków dziełem.

Ciekawostka 1: Początkowo Allen chciał zatytułować ten film „Ahedonia”. Producenci wyperswadowali mu ten pomysł tłumacząc, iż nie ma sensu wymyślać niezrozumiałego dla większości widzów tytułu.

Ciekawostka 2:  W jednej ze scen Alvin bierze na spróbowanie trochę kokainy po czym kicha rozdmuchując cały towar. W tym momencie scena się urywa, gdyż histeryczny śmiech całej ekipy zepsuł dalszą część ujęcia. Bardzo żałuję, że  ta rekcja wyleciała podczas ostatecznego montażu.

Ciekawostka 3: “Annie Hall” jest pierwszym z ośmiu filmów Allena, gdzie za zdjęcia odpowiada pracujący m.in. nad wszystkimi częściami Ojca Chrzestnego Gordon Willis. Ciężko jest uwierzyć, że ten magik w ciągu całej kariery dorobił się jedynie 2 nominacji(!) do Oscara!

 

W jednej ze scen bohaterowie śmieją się z pewnego żartu. Niestety widzom nie dane jest go usłyszeć. 

Zacznijmy od oczywistości – Woody Allen jest jednym z najwybitniejszych ludzi sztuki XX wieku. Jego twórczość jest obiektem uwielbienia krytyków, widzów i kolegów z branży. Całe rzesze filmowców zazdroszczą mu pozycji i sukcesów. Jednak sam Allen podchodzi z dystansem do swojej kariery. Często powtarza, iż został obdarzony przez los „głupim talentem”, czyli umiejętnością opowiadania dowcipów i kręcenia komedii – nigdy nie uważał się za pełnoprawnego artystę. Tym zaszczytnym mianem określa jedynie twórców, którzy potrafią przekazywać pewne prawdy „na poważnie”. Najważniejszym reżyserem jest dla niego bez wątpienia Ingmar Bergman.

Allen nigdy nie krył swojej fascynacji kinem Szweda. Już w „Miłości i Śmierci” wiele scen sprawiało wrażenie żywcem wyjętych z np. „Szeptów i Krzyków”. Była to jednak tylko dobrotliwa kpina z niektórych często przewijających się u Bergmana motywów. Nie zaspokoiło to jednak ambicji twórczych Allena – chciał zmierzyć się z mistrzem na jego terytorium. W 1978 roku do kina weszły „Wnętrza” – jedna z najbardziej zaskakujących pozycji w filmografii naszego bohatera.

Znerwicowane córki, rozchwiana emocjonalnie matka i chcący uciec od wszystkiego ojciec. Łączą ich skomplikowane i toksyczne relacje – nie mogą znaleźć wspólnego języka, często się ranią. Premiera takiego filmu musiała być prawdziwym szokiem dla miłośników Woody’ego. Przepaść między jego wcześniejszymi  dokonaniami a „Wnętrzami” jest gigantyczna. Nawet na tle reszty amerykańskiej kinematografii lat 70 jest to wyjątkowo wymagający film.

„Wnętrza” były bardzo ambitnym eksperymentem, który niestety – mimo stosunkowo dobrej frekwencji w kinach i 5 nominacji do Oscara – nie do końca się udał. Paradoksalnie jego największą wadą jest zbytnia „bergmanowość”. Tematyka (nieumiejętność okazywania uczuć), sposób kręcenia, dialogi, symbolika, brak muzyki – wszystkie te elementy sprawiają wrażenie żywcem przeniesionych z Bergmana. Razi tutaj pewna sztuczność – czuć, że Allen nie mówi tutaj własnym głosem, że nie jest to jego autorska wypowiedź, lecz jedynie próba wejścia w skórę kogoś innego. „Wnętrza” wyglądają jak amerykański remake któregoś z filmów Bergmana. A nie o to chyba przecież chodziło.

Jednak, film sam w sobie nie jest zły. Scenariuszowi nie można nic zarzucić, a aktorstwo stoi na najwyższym poziomie. „Wnętrza” są godne polecenia pod warunkiem, iż widz zapomni, że ogląda  Allena, który kopiuje Bergmana. Oczywiście po lekturze mojego opisu nie będzie to łatwe, ale zawsze warto próbować.

Ciekawostka 1: po śmierć Bergmana otworzono jego archiwum, w którym znajdowało się między innymi kilka tysięcy kaset video z oglądanymi przez niego filmami. Wśród tej kolekcji, oprócz takich dzieł, jak Pogromcy Duchów i Blues Brothers znajdowało się dużo filmów Woody’ego Allena. Niestety nie wiadomo,  czy wśród nich były „Wnętrza”.

Ciekawostka 2: Allen zaproponował jedną z ról we „Wnętrzach” Ingrid Bergman, ta ją jednak odrzuciła, gdyż wolała wystąpić u… „prawdziwego” Ingmara Bergmana. Zastąpiła ją Geraldine Page. Obie panie za swoje role dostały nominacje do Oscara, więc nikomu nie było przykro.

 

– You are so self-righteous, you know. I mean we’re just people. We’re just human beings, you know? You think you’re God.

– I gotta model myself after someone.

Po wyczerpującym, i nie do końca udanym eksperymencie z „Wnętrzami” Allen postanowił wrócić do nieco lżejszego repertuaru. Mimo obaw publika wybaczyła mu artystyczną zdradę i tłumnie stawiła się w kinach. “Manhattan” do dziś pozostaje najbardziej popularnym – obok “Annie Hall” – dziełem Woody’ego Allena.

Film opowiada historię klasycznego uczuciowego trójkąta, którego wierzchołki stanowią Isaac (czterdziestoletni  pisarz), Tracy (lat siedemnaście, uczennica szkoły średniej) oraz Mary (dziewczyna najlepszego kolegi Isaaca). Ich perypetię są na tyle zawikłane, że nie ma sensu ich tutaj zdradzać. Warto jednak wspomnieć, iż puenta całej historii jest przewrotna i zaskakująca.

Dla wielu widzów „Manhattan” jest najbardziej „allenowskim” filmem Allena. Są tutaj wszystkie elementy, z którymi kojarzy się jego kino –  neurotyczny bohater-artysta, absurdalne dialogi, refleksje na temat związków, słodko-gorzka atmosfera. Oraz wspaniale pokazany Nowy Jork –  Allen, za pomocą wielkiego talentu Gordona Willisa, kręcił piękne, pocztówkowe filmy na długo przed premierą „komercyjnego” „O Północy w Paryżu”!

Woody Allen nie lubi „Manhattanu” – w prywatnym rankingu swoich filmów zajmuje on jedną z ostatnich lokat. Legenda głosi, iż chciał w pewnym momencie przerwać zdjęcia i  na zawsze porzucić ten projekt. Ja, podobnie jak Woody, nie jestem zwolennikiem tego filmu. Historia opowiedziana jest w zbyt beznamiętny sposób –  nie potrafiłem przejąć się losami ekranowych bohaterów, przez co seans był dla mnie odrobinę nużący. Nie było komu kibicować, więc nie dałem się wciągnąć.

Jednakże, już dla samej początkowej sekwencji warto jest obejrzeć „Manhattan” – te kilka minut ekranowego peanu na rzecz Nowego Jorku z nawiązką rekompensują wszystkie dramaturgiczne niedociągnięcia. „Błękitna Rapsodia” Georga Gershwina będzie już na zawsze kojarzyła mi się z tym filmem.

W okresie  prac rozpadł się związek Allena z Diane Keaton.  Para rozstała się w dobrych stosunkach, dlatego w przyszłości będą mogli jeszcze ze sobą współpracować. W odległej przyszłości, rzecz jasna. Wielka szkoda, gdyż Keaton była (i jest) jedną z najwybitniejszych aktorek komediowych. Jej następczyni, Mia Farrow – również  utalentowana aktorka –  w tym starciu zwyczajnie nie ma szans.

Większość widzów dała się jednak uwieść „Manhattanowi”, gdyż stał się wielkim przebojem kasowym. Warto zwrócić na ten fakt uwagę, bo na dobrą sprawę był to ostatni prawdziwy hit w karierze Woody’ego Allena. Kończą się bowiem lata 70, czyli najlepsza dekada w historii amerykańskiego przemysłu filmowego, kiedy to ambitne produkcje przyciągały do kin ogromne rzesze widzów, a nieszablonowi twórcy byli pupilkami wielkich wytwórni. Woody musiał więc zejść do artystycznego podziemia. Jak historia pokazała ten „transfer” nie wpłynął ujemnie na jego artystyczną formę. Wprost przeciwnie!

– I understand you studied philosophy at school.

– Uh, no, that’s not true. I-I-I did take – I took one course in existential philosophy at, uh, at New York University, and on, uh, on the final… they gave me ten questions, and, uh, I couldn’t answer a single one of ’em. You know? I left ’em all blank… I got a hundred.

„Wspomnienia z Gwiezdnego Pyłu” opowiadają historię znanego reżysera, który cierpi na kryzys twórczy – nie mogąc dokończyć najnowszego filmu, daje się przekonać na wyjazd do prowincjonalnego miasteczka, gdzie odbywa się przegląd jego dotychczasowej twórczości. W wolnych chwilach między pokazami oddaje się egzystencjalnym przemyśleniom oraz wspomina swoje dotychczasowe związki z kobietami. Czy nie przypomina to fabuły pewnego bardzo znanego włoskiego filmu?

Skojarzenia z „8 i pół” nasuwają się same. Allen nigdy nie ukrywał, że podczas prac nad „Gwiezdnym Pyłem” pełnymi garściami czerpał z dzieła Federico Felliniego. Nie tylko tematyka łączy te filmy, podobny jest również sposób opowiadania historii. Fabuła jest pozbawionym sztywnego ciągu przyczynowo-skutkowego, jest zlepkiem epizodów i trudno więc jest odróżnić sceny dziejące się „teraz” od retrospekcji i snów głównego bohatera. Dla wielu widzów może to być zarzut, mi jednak taki oniryczny – potęgowany klimatycznymi zdjęciami Gordona Willisa – sposób opowiadania historii bardzo odpowiada.

Mimo licznych odwołań do Felliniego, Allen mówi tutaj własnym głosem o trapiących go bolączkach – nie kopiuje mechanicznie oryginału, przyjmuje jedynie określoną konwencję.  Bohater „Wspomnień z Gwiezdnego Pyłu” jest reżyserem komediowym, który, wbrew namowom swoich współpracowników, postanowił nakręcić poważny dramat – analogia z artystyczną drogą Woody’ego nasuwa się sama. Film jest wyrazem trapiących go w tamtym okresie obaw i lęków.  Allen w wyjątkowo zabawny i błyskotliwy sposób rozprawia się z męczącymi go demonami – chyba w żadnym innym filmie nie mówił w tak poetycki  i niedookreślony sposób o związkach z kobietami.

Spotkałem się gdzieś z opinią, iż jedynie zagorzali miłośnicy twórczości Woody’ego Allena mogą polubić „Wspomnienia z Gwiezdnego Pyłu”, dla reszty będzie zbyt „dziwny” i trudny w odbiorze. Uważam, że w tym stwierdzeniu jest dużo przesady, mogę z czystym sercem polecić ten film wszystkim, którzy lubią „filmy o ludziach pracujących nad filmami”. Miłośnicy odrealnionych opowieści również nie będą żałowali czasu poświęconego na seans.  Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych, mniej znanych „Allenów”.

Ciekawostka 1: Przed tym filmem Woody Allen miał na swoim koncie dokładnie 8 i pół wyreżyserowanych obrazów. Ową połówką jest rzecz jasna „Jak się masz koteczku”.

Ciekawostka 2:  Roboczy tytuł „Wspomnień z Gwiezdnego Pyłu” brzmiał : „Woody Allen nr 4” . W.A twierdził bowiem, że jest maksymalnie w połowie tak dobrym reżyserem, co Federico Fellini. Skromność.

Po premierze „Wspomnień z Gwiezdnego Pyłu” Allen kazał swoim fanom czekać aż dwa lata na swój następny film – taki incydent przytrafi mu się po raz ostatni w karierze. Jest to więc dobry moment, aby zrobić sobie małą przerwę od analizowania twórczości Woody’ego Allena. Z początkiem lat osiemdziesiątych Woody zmienia wytwórnie i muzę. United Artist zostaje zastąpione przez Oriona, a na miejsce Diane Keaton wskakuje Mia Farrow, która będzie głównym sponsorem kolejnych części artykułu, która prędzej czy później nadejdzie!

 

REKLAMA
https://www.moto7.net/ https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor