WIELKIE KŁAMSTEWKA. Sezon drugi wciąż trzyma poziom
Po zakończeniu pierwszego sezonu Wielkich kłamstewek z rozczarowaniem przyjęłam wiadomość o kontynuacji serialu. Pierwszy sezon był świetnie napisanym dramatem o ciekawej narracji, idealnie zamkniętą całością, choć z otwartym, słodko-gorzkim zakończeniem (a takie lubię najbardziej). Byłam przekonana, że drugi sezon tylko niepotrzebnie zniszczy to kipiące od emocji i plotek mikrouniwersum nadmorskiego Monterey. Zostałam miło zaskoczona.
To wciąż trzymający w napięciu dramat, opowiadający o współczesnej kobiecości – macierzyństwie, przyjaźni i związkach damsko-męskich, lecz przede wszystkim o absurdalnych wymaganiach społecznych stawianych kobietom. I choć drugi sezon Wielkich kłamstewek trochę kuleje fabularnie, wciąż plasuje się wśród najlepszych seriali ostatnich lat, głównie za sprawą świetnie napisanych i zagranych postaci. Co twórcy serialu zgotowali w tym sezonie dla „piątki z Monterey”? Jane (Shailene Woodley) wchodzi w romantyczną relację z kolegą z pracy, ale nie potrafi odzyskać swojej seksualności. Niestabilna Madeleine (Reese Witherspoon) nie radzi sobie w relacji z dorastającą córką i w małżeństwie z Edem, które doszło do punktu krytycznego. Renata (Laura Dern) jest po prostu Renatą, choć tym razem na ekranie pojawi się jeszcze więcej jej spektakularnych wybuchów ślepej furii, powodowanych rosnącą frustracją z powodu bankructwa męża. W tym sezonie Renata błyszczy na ekranie za sprawą świetnych dialogów i kapitalnie zagranych scen, z których wyłania się obraz groteskowej i przerysowanej, ale interesującej, zdeterminowanej w dążeniu do celu bohaterki – niewątpliwie jednej z najciekawszych postaci serialowych, jakie kiedykolwiek powstały.
https://twitter.com/cocoashaybutter/status/1140433327939358721
Półprzytomną, otumanioną w tym sezonie Celeste (Nicole Kidman) zżera poczucie winy powodowane tym, że ktoś musiał zabić jej męża, żeby błędne koło przemocy domowej wreszcie się zatrzymało. Prawdziwą walkę z demonami toczy jednak Bonnie (Zoë Kravitz), coraz bardziej wycofana, zamknięta w sobie i pogrążająca się w depresji.
Choć aktorki obsadzone w głównych rolach wciąż wyciskają z siebie aktorskie 100%, to królowa tego sezonu jest tylko jedna. Teraz to Meryl Streep rządzi w Monterey. W nowym sezonie gra Mary Louise Wright, matkę zmarłego Perry’ego, męża Celeste. Początkowo przyjeżdża, by pomóc synowej w trudnych chwilach i by mogły wspierać się nawzajem, szybko jednak się okazuje, że jej intencje nie są do końca czyste. Wścibska, podejrzliwa i bezpośrednia aż do bólu Mary Louise nie daje wiary w okoliczności śmierci ukochanego syna i zaczyna węszyć, bezlitośnie wdzierając się w przestrzeń osobistą Celeste i jej przyjaciółek. Potrafi w sekundę zmienić bieg rozmowy na swoją korzyść i dotkliwie, acz bardzo kulturalnie dowalić każdemu. Mary Louise to świetnie napisana postać, ale przede wszystkim absolutnie rewelacyjnie zagrana. Sceny z jej udziałem wprowadzają dziwne uczucie niepokoju i napięcia, które trwa jeszcze długo po tym, jak Meryl zniknie z ekranu. Myliłam się okropnie, sądząc, że Meryl Streep nie będzie w stanie mnie już niczym aktorsko zaskoczyć.