“Widz jest głupi i źle ogląda”. Głośne filmowe porażki i ich GORZKIE usprawiedliwienia
„To nie film jest zły, to widzowie go nie zrozumieli” – takie słowa padają z ust filmowców zdumiewająco często. Szczególnie gdy ich najnowsze dzieło właśnie zaliczyło spektakularną klapę w box offisie. Zamiast przeanalizować własne błędy czy przyjąć konstruktywną krytykę, niektórzy twórcy wybierają najprostszą drogę – zrzucają winę na publiczność. Od oskarżeń o brak wyrafinowania, przez zarzuty o seksizm, aż po wprost wyrażane pretensje o „zbyt płytkie” podejście do sztuki filmowej – katalog zarzutów wobec widzów jest naprawdę bogaty.
Zjawisko to nasiliło się szczególnie w ostatniej dekadzie, gdy media społecznościowe dały reżyserom platformę do natychmiastowego reagowania na krytykę. W efekcie otrzymaliśmy szereg głośnych przypadków, gdy uznani twórcy publicznie krytykowali swoją widownię, wywołując tym samym jeszcze większe kontrowersje. Przyjrzyjmy się pięciu najbardziej spektakularnym sytuacjom, gdy hollywoodzcy reżyserzy postanowili wejść na wojenną ścieżkę z własnymi widzami.
„Kobieta w błękitnej wodzie" (2006) – M. Night Shyamalan
Night Shyamalan, twórca kultowego Szóstego zmysłu, w 2006 roku zaprezentował światu Kobietę w błękitnej wodzie – ambitną próbę połączenia fantasy ze współczesnym dramatem. Film opowiada historię dozorcy (Paul Giamatti), który odkrywa w basenie swojego kompleksu mieszkalnego tajemniczą nimfę wodną. Shyamalan zastosował charakterystyczny dla siebie styl narracji, łącząc elementy baśniowe z rzeczywistością.
Produkcja, która kosztowała 70 milionów dolarów, zarobiła jedynie 72 miliony na całym świecie, stając się pierwszą poważną porażką reżysera. Shyamalan w wywiadach nie krył rozgoryczenia reakcją publiczności. Twierdził, że widzowie nie byli gotowi na tak odmienne i nowatorskie podejście do gatunku fantasy. Szczególnie kontrowersyjna była jego wypowiedź, w której stwierdził, że „amerykańska publiczność jest zbyt cyniczna, by docenić prawdziwą magię w kinie”.
Reżyser krytykował również widzów za brak otwartości na eksperymenty narracyjne i przywiązanie do utartych schematów filmowych. Warto zauważyć, że Kobieta w błękitnej wodzie rzeczywiście wyróżniała się nietypową strukturą i złożoną mitologią, która dla wielu widzów okazała się zbyt skomplikowana lub nieprzekonująca.
„Fantastyczna Czwórka" (2015) – Josh Trank
Reboot Fantastycznej Czwórki z 2015 roku miał być świeżym spojrzeniem na klasycznych bohaterów Marvela. Josh Trank, świeżo po sukcesie Chronicle, otrzymał szansę na realizację wysokobudżetowej produkcji superbohaterskiej. Film przedstawiał pochodzenie tytułowej drużyny w bardziej mrocznej i realistycznej konwencji, znacząco odbiegającej od poprzednich adaptacji.
Produkcja okazała się katastrofą zarówno artystyczną, jak i finansową, zarabiając zaledwie 167 milionów dolarów przy budżecie 120 milionów. Trank, jeszcze przed premierą filmu, opublikował (później usunięty) tweet, w którym zasugerował, że rok wcześniej miał „fantastyczną wersję” filmu, której widzowie nigdy nie zobaczą. Po premierze reżyser wielokrotnie krytykował publiczność za „brak zrozumienia jego wizji” i „oczekiwanie kolejnego typowego filmu superbohaterskiego”.
W wywiadach Trank sugerował, że widzowie nie byli gotowi na poważniejsze, bardziej złożone podejście do gatunku superbohaterskiego. Ignorował przy tym liczne głosy krytyki dotyczące niespójnego scenariusza, słabych efektów specjalnych i problemów z tempem narracji.
„Legion samobójców" (2016) – David Ayer
Legion samobójców miał być mroczną odpowiedzią DC na sukces Strażników Galaktyki Marvela. Film przedstawiał grupę superzłoczyńców zmuszonych do współpracy z rządem w zamian za złagodzenie wyroków. Mimo gwiazdorskiej obsady (Will Smith, Margot Robbie, Jared Leto) i intensywnej kampanii marketingowej film spotkał się z mieszanym przyjęciem.
David Ayer, początkowo broniący swojego dzieła, z czasem zaczął otwarcie krytykować reakcję widowni. W mediach społecznościowych argumentował, że publiczność „nie doceniła złożoności postaci” i „szukała łatwej rozrywki zamiast głębszego przekazu”. Szczególnie mocno reagował na krytykę dotyczącą przedstawienia Jokera (Jared Leto) i relacji między postaciami.
Reżyser wielokrotnie podkreślał, że jego pierwotna wizja filmu była znacznie mroczniejsza i głębsza, ale została zmieniona przez studio w reakcji na przewidywane oczekiwania widowni. To nie przeszkodziło mu jednak w krytykowaniu widzów za to, że nie docenili nawet tej złagodzonej wersji.
„Pogromcy duchów III" (2016) – Paul Feig
Żeński reboot kultowych Pogromców duchów wzbudził kontrowersje jeszcze przed premierą. Paul Feig, znany z komedii Druhny, podjął się ambitnego zadania przedstawienia nowej wersji klasyka z obsadą złożoną z utalentowanych komiczek (Melissa McCarthy, Kristen Wiig, Kate McKinnon, Leslie Jones).
Film, mimo przyzwoitego wyniku kasowego (229 milionów dolarów przy budżecie 144 miliony), nie spełnił oczekiwań finansowych studia. Feig w swoich wypowiedziach skupił się na krytykowaniu części widowni za „seksistowskie uprzedzenia” i „bojkotowanie filmu jeszcze przed jego obejrzeniem”. Choć rzeczywiście film spotkał się z falą negatywnych komentarzy motywowanych płcią głównych bohaterek, reżyser często używał tego argumentu do odrzucenia również merytorycznej krytyki.
W wywiadach Feig sugerował, że widzowie nie byli gotowi na przełamanie stereotypów płciowych w popularnej franczyzie, ignorując przy tym głosy krytyczne dotyczące jakości humoru czy spójności fabuły.
„Aniołki Charliego" (2019) – Elizabeth Banks
Najnowsza adaptacja popularnego serialu telewizyjnego, wyreżyserowana przez Elizabeth Banks, miała być feministycznym spojrzeniem na historię trzech agentek pracujących dla tajemniczego Charliego. Film, mimo energetycznej realizacji i sprawnej obsady (Kristen Stewart, Naomi Scott, Ella Balinska), okazał się porażką kasową, zarabiając jedynie 73 miliony dolarów przy budżecie 48 milionów.
Banks w sposób szczególnie bezpośredni skrytykowała męską część widowni za ignorowanie filmu. W głośnym wywiadzie stwierdziła, że „mężczyźni rzadko chodzą na filmy z kobietami w rolach głównych” i że „sukces filmów superbohaterskich z męskimi protagonistami wzmacnia przestarzałe stereotypy płciowe”. Jej wypowiedzi wywołały gorącą debatę w mediach społecznościowych.
Reżyserka konsekwentnie broniła swojej wizji, argumentując, że film był „zbyt postępowy” dla współczesnej widowni. Ignorowała przy tym głosy krytyczne dotyczące przewidywalnej fabuły, nierównego tempa czy problemów ze znalezieniem własnego, oryginalnego tonu.
Kończ waść
Widzowie nie są głupi – to najprostsza lekcja, jaka płynie z przedstawionych historii. Publiczność doskonale wyczuwa, kiedy film ma realne problemy z fabułą, tempem czy spójnością artystyczną. Żadne oskarżenia o „brak zrozumienia artystycznej wizji” czy „powierzchowny odbiór” nie zamaskują słabego scenariusza lub nieprzemyślanych decyzji reżyserskich.
Szczególnie uderzające jest to, jak podobny schemat powtarza się przy każdej z opisanych produkcji. Najpierw pojawia się rozczarowujący wynik finansowy, potem następują emocjonalne wypowiedzi twórców w mediach, a finalnie – seria oskarżeń wobec widowni. Tymczasem te same osoby często milczą, gdy ich kolejne filmy odnoszą sukces. Nikt wtedy nie wspomina o „wyjątkowo przenikliwej publiczności” czy „widzach dojrzałych do odbioru ambitnego kina”.
Paradoksalnie, im głośniej twórca obwinia widzów za porażkę swojego filmu, tym bardziej prawdopodobne, że to właśnie w jego dziele tkwił problem. Elizabeth Banks, Paul Feig czy Josh Trank – każde z nich miało szansę stworzyć coś wyjątkowego. Jednak otrzymaliśmy przeciętne produkcje, których twórcy postanowili zrzucić odpowiedzialność na odbiorców. A szkoda – bo zamiast prowadzić wojny z widownią, mogli ten czas i energię poświęcić na dopracowanie swoich projektów.