W kosmosie huczy, a kosmici znają angielski. Prawdy objawione przez filmy SCIENCE FICTION
Inaczej te prawdy objawione nazwać można kliszami, czyli oczywistościami, wzorcami, które z filmu na film powtarzają się w różnych konfiguracjach. Starałem się zebrać te najbardziej znane. Z jednej strony są one niezauważane przez widzów. Z drugiej twardzi fani często wytykają je negatywnie, upatrując w nich infantylizm, niedopracowanie, a wręcz gatunkową odtwórczość science fiction. W ocenie tych klisz stoję gdzieś w rozkroku. Oceniam je pozytywnie lub ganię w zależności od sposobu użycia. I tak powinniśmy do nich podejść. Na pewno nie oceniać jednoznacznie.
Monośrodowiska na obcych planetach
Wśród niezliczonych planet wszechświata prezentowanego w filmach science fiction nagminnie korzysta się z jednorodnych środowisk planetarnych. Mamy więc planety wodne, pustynne, ogniste, lodowe, lesiste i przypominające jedno wielkie miasto. Monośrodowisko planetarne jest prostsze do zaprojektowania dla twórców, co nie oznacza, że w setnym filmie spod znaku prezentacji obcych cywilizacji nie może już znudzić.
Ludzie w niezliczonych wersjach
Zasada ta ma swoje czysto poznawcze i behawioralne uzasadnienie – obcy muszą być humanoidalni, bo inaczej nas sobą nie zainteresują, a powierza się im ważne role inteligentnych antagonistów. Zastanówmy się jednak nad tą zasadą z innej strony – nasze ciało w naszym ekosystemie jest jednym z najsprawniejszych, więc w innych podobnych logiczne jest, że kosmici mogą być humanoidalni.
Kosmici są źli, zwłaszcza ci niehumanoidalni
Jest podobnie, co z naszym stosunkiem do innych istot żywych np. pająków. Boimy się ich, bo są radykalnie inne, podobnie skorpiony czy chociażby przypominające komary koziułki warzywne. Owe lęki przenieśliśmy w kosmos, a więc nadaliśmy najgorszym obcym formę naszych owadów i stawonogów. Tak więc oni są najgorsi.
Ludzki gatunek zawsze jest wybrany
Bo musi być. To wyraz naszej buńczuczności i gatunkowego nazizmu. W filmach science fiction walczymy z kosmitami JAKO JEDYNA NADZIEJA nie tylko ludzkości, ale i całego wszechświata. Inne gatunki się z nami liczą. Jesteśmy wielcy i silni, czyli odwrotnie niż w rzeczywistości.
Wzorcem dla AI jest ludzki umysł i ludzkie pragnienia
Istnieje tylko ludzka AI, dzisiaj, realnie, i ludzki umysł mysi być jej wzorcem, bo ją stworzył. Problem w tym, że prezentowane w filmach SF obce AI również przypominają ludzki umysł. Niemożliwe jest, żeby było inaczej, bo wszystkie te fantastyczne światy są stworzone przez człowieka. Nie można wyjść poza swój proces myślowy.
Matematyka jako uniwersalny język
Trudno się z tym nie zgodzić. Matematyka jest językiem uniwersalnym; albo się tak nam wydaje, bo jesteśmy istotami z tutejszego wymiaru. W innym wymiarze wcale nie musi tak być. W filmach science fiction często używa się takiego zabiegu, że na poziomie emocji, reakcji trudno się z obcymi cywilizacjami porozumieć, na poziomie matematyki jest zaś zupełnie inaczej.
Wielkie krążowniki zawsze słabe jak Achilles
Przypomnicie sobie Gwiazdę Śmierci. Konstrukcja za miliony, miliony przy niej pracowały (no może przesadzam) i był w niej kanał, którym można było dotrzeć wprost do jej serca i ją od środka wysadzić. Tak doskonała konstrukcja. Nie inaczej jest z innymi wielkimi i niepokonanymi statkami. Przypomnijcie sobie konstrukcję dowodzoną przez Nero w Star Treku. Inne Gwiazdy Śmierci. Niezliczone statki obcych, którym można zaszczepić wirusa i już po nich. Albo chociażby dowodzącą nimi AI, którą można zwieść, wmawiając jej słabość ludzkich emocji, przekierowując je na niekontrolowaną złość i tym samym uczynić nielogicznie postępującą. Przykładów znajdziecie mnóstwo.
Koniec świata to jednak nie koniec
Uściślijmy, koniec świata w kinie science fiction jest końcem gatunku ludzkiego, ale to nie koniec świata. Koniec świata byłby, gdyby nagle wszechświat przestał istnieć. Nawet jego bezgraniczne rozszerzenie się lub skurczenie do rozmiarów główki od szpilki nie jest końcem świata. Koniec jest wtedy, gdy ontycznie nic nie istnieje, a to twierdzenie wewnętrznie sprzeczne. Tak więc, gdy w kinie świat się kończy, zawsze nawet ktoś z ludzi przeżywa.
Naukowy bełkot
Nagminnie zdarza się tak, że postacie wyjaśniają trudne koncepcje naukowe lub technologiczne, żeby nadać sobie estymy. Brzmi to nieraz imponująco i zawiera modne naukowe słowa, ale ostatecznie jest bezsensowne i niepotwierdzalne naukowo. W angielskim ten termin nosi nazwę „Technobabble”. Często bazuje na mechanice kwantowej, superpozycji, odwróceniu polaryzacji itp. Technobabble używane jest często do zbudowania wrażenia, że jakaś postać jest genialna i przez to odseparowana od rzeczywistego świata.
W kosmosie huczy
Kubrick już nakręcił „cichy kosmos” i wyszło bardzo niegrywalnie, przesadzenie, przepsychologizowanie, ale jednocześnie zgodnie z fizyką. Dźwięk potrzebuje medium, żeby mógł się w nim rozchodzić, a w kosmosie nie ma atmosfery. Na szczęście większość filmów science fiction traktuje przestrzeń kosmiczną trochę jak ocean, więc wśród wielkich fal żeglują wielkie statki i robią to bardzo głośno.
Ludzki gatunek jest zawsze zagrożony wyginięciem
Wynika to z naszej cywilizacyjnej niepewności. W kosmos się jeszcze tak na dobre nie wybraliśmy, więc nie mamy pojęcia, co nas w nim czeka. Wymyślamy więc różne formy zagrożenia, które dadzą nam paradoksalną pewność, że nic nam w nim nie grozi. A może po prostu w sensie globalnym wciąż nasze gatunkowe istnienie nie ma celu, więc go wymyślamy, udajemy kogoś ważnego, kogo opłaca się zgładzić albo przynajmniej podbić i wyeksploatować.
Technologia prowadzi do dehumanizacji
Nie mamy na to żadnych dowodów, bo na razie technokratyzujemy i technologizujemy się zbyt krótko. Za 200 lat będziemy mieli z pewnością mocniejsze dowody na to, jak technologia działa na nas, a zwłaszcza na wszystko, co związane z naszą moralnością. Problem w tym, że jakiś tam rozwój technologiczny przed wynalezieniem elektryczności również w naszej cywilizacji postępował i nic złego się nam jako gatunkowi nie stało. Wciąż istniejemy. Nie ma więc żadnych przesłanek, że technologia zaprowadzi nas do dehumanizacji – na razie konsekwentnie robi to ideologia.
Bitwy kosmiczne jak bitwy morskie w 3D
Dźwięk zatem doskonale do tego świata pasuje – odgłosy silników zastępują szum oceanu i sztormowy wiatr. Wielkie statki płyną w przestrzeni monumentalnie wolno, a wokół nich nerwowo latają myśliwce, niczym czekające na żer ptaki. A wystrzały z burtowych laserów w przeciwnika to typowy piracki motyw, poprzedzający abordaż, gdy już osłony przestaną działać.
Brak produkcji masowej
Brak masowej produkcji. Ciekawy ten świat przyszłości. Wszystko musi być zbudowane ręcznie, wtedy jest najlepsze. Wynalazki ewoluują od koncepcji do gotowych produktów, bez niczego pomiędzy. Bez testów. Jeśli coś się zepsuje, jedynym rozwiązaniem jest heroiczna próba naprawienia tego lub wymyślenia zamiennika (który prawdopodobnie okaże się lepszy). Nigdy nie chodzi o wymianę części dostępnych masowo, chociażby w jakimś magazynie. Jeśli w pobliżu znajdują się identyczne rzeczy, zwłaszcza jeśli mają na sobie jakiekolwiek logo lub generalnie branding, ma to tylko na celu utworzenie w umyśle widzów poczucia zagrożenia, że gdzieś czai się coś złego, jakaś zła firma dążąca do nieludzkiej unifikacji naszego gatunku. To porównanie ze świat gier, ale pamiętam, ile czasu w tym świecie przyszłości zajęło mi zbudowanie własnego miecza świetlnego i późniejsze jego ulepszanie. Handmade lightsabers oczywiście występują w filmach z serii.
Obcy znają angielski
Tak to jest we wszechświecie, że z rzadka filmy ukazują proces nauki języka lub tłumaczenia. Obcy, jeśli są inteligentni, po prostu znają angielski – nie francuski, nie polski, nie suahili, ale właśnie angielski. Jest to pewien specjalny zabieg, wygładzający bieg fabuły. Jest nielogiczny, ale konieczny, więc nie mam zamiaru się go czepiać. Tak musi być, że dla dobra suspensu obce rasy powinny znać nasz język, ale my niekoniecznie ich.