VHS Motel Hell
Nie lubię horrorów, dziecięca (a jakże!!!) fascynacja krwawymi mordami spod ręki/macki/pazura istot wszelakich minęła bezpowrotnie, nawiedzone domy już nie straszą, a nieudolne próby budowania suspensu budzą zazwyczaj uśmiech politowania. Tak jest dzisiaj, ale na początku lat 90. nie wyobrażałem sobie dnia bez codziennej porcji opowieści z dreszczykiem – wspaniałe czasy, gdy nie było pani psycholog z „Rozmów w Toku”, a rodzice mogli popełniać radosne błędy wychowawcze… jakie błędy?!
Pamiętam, że za młokosa, z głową pełną pomysłów, wymyślałem bardzo prowizoryczne scenariusze do zdrowo popieprzonych horrorów. Jako, że wychowywałem się na pięknej, mickiewiczowskiej wsi: gdzie świerzop mienił się bursztynem, gryka zalegała niczym zaspy śniegu, a bociany brodziły wśród wysokich traw kwiecistej łąki… nie wspominając o pijanych traktorzystach sączących komandosy w miejscowym GS-ie – tak, wsi spokojna, wsi wesoła… Nie oszukujmy się, polskie sioło to niesamowicie bogate źródło pomysłów na dobry horror, bez znaczenia jaki podgatunek wzięlibyśmy pod uwagę: Zmutowane, krwiożercze warchlaki, znerwicowani kombajniści na detoksie, wyemancypowane baby z kółka gospodyń wiejskich uzbrojone w brony – ilosć tematów na dobry horror wydaje się być nie do wyczerpania.
Jednak te wszystkie pomysły wydają się absolutnie nijakie w porównaniu z niezwykłością „Motel Hell”. Wizja twórców jest zwyczajnie miodna: mieszkające na jakimś amerykańskim zadupiu rodzeństwo, Vincent oraz Ida, prowadzi skromny motelik, a w wolnych chwilach produkuje słynną na cały stan chabanine – ot, nic wyjątkowego, taki trochę miks „Złotopolskich” z „Podróżami kulinarnymi Roberta Makłowicza” – jak łatwo się domyślić, za materiał produkcyjny służą goście motelu oraz przypadkowi, podróżujący okolicznymi bezdrożami, kierowcy. Żeby było zabawniej, jest też drugi brat, napalony imbecyl zaczytujący się w Hustlerach, który piastuje stanowisko szeryfa w pobliskim miasteczku – jak znalazł w ryzykownym biznesie produkcji wędlin. Nie bardzo orientuję się w sprawach przerobu i smaku ludzkiego mięsa, ale skoro ostatnimi czasy, konina skutecznie robiła za wołowinę, to ludzki poślad spokojnie można sprzedawać jako wieprzową szynkę.
Trzeba oddać twórcom dziesięć punktów ekstra za nieposkromioną wyobraźnię, bo zwykłe ubijanie klientów i przerabianie ich na kabanosy to zabawa dla amatorów, ofiary trzeba odpowiednio przygotować i utuczyć, i dochodzimy tutaj do iście groteskowego pomysłu na uprawę przyszłych ofiar – tak jest, nie na hodowlę, ale na uprawę. Rodzeństwo wkopuje bowiem przyszłe ofiary w ziemię, przecina im struny głosowe i dokarmia przez kilka dni, po czym ukręca im głowy i dopiero następnie przerabia na półtusze. Proceder z przeróbką ludzkiego mięsa trwałby zapewne dłużej niż zapasy Henryka Stokłosy z ekologami, gdyby Vincent nie zakochał się w przyszłej ofierze (w końcu kawał z niej smakowitego mięska!), co wzbudza zazdrość siostry, oraz drugiego, zawsze napalonego brata, który sam ma chrapkę na uroczą blondynkę. Konflikt jest nieunikniony, spirala strachu zaczyna się nakręcać, a dziurawy scenariusz i niepewna reżyserska ręka trzymają widza na krawędzi fotela.
Wybitnie ospałe, mocno amatorskie aktorstwo tylko podkreśla atmosferę osaczenia i beznadziejności, a biegającego ze świńskim łbem na głowie i spalinówką w ręku Vincenta, spokojnie można wpisać jako jedną z najciekawszych postaci, jakie widziało kino spod znaku noża i posoki. Nie ukrywam, że wolałbym mroczniejsze i bardziej krwawe podejście do tematu, ale z drugiej strony, film sprawdza się całkiem nieźle jako podlana czarnym humorem opowieść z dreszczykiem.
Nie chcę się za bardzo rozpisywać, żeby nie psuć filmowej uczty, powiem więc tylko, że “Motel Hell”, to kawał soczystego produktu z horrorowego działu mięsnego klasy B. , który w dobie wyrobów z magicznym skrótem MOM na opakowaniu, wydaje się bardziej apetyczny niż kiedykolwiek – smacznego!
A w następnym odcinku…..