SAMOTNY WILK MCQUADE. Fundament kultu Chucka Norrisa
Przez kogo nie ma już życia na Marsie? Czyj kopniak sprawił, że konie zmieniły się w żyrafy? Kto potrafi narysować tęczę białą kredką? Czyj obóz harcerski został zekranizowany w Rambo: Pierwsza krew? Odpowiedź na te wszystkie pytania jest jedna – Chuck Norris, a Samotny wilk McQuade to jedna z głównych przyczyn.
Na polski rynek kaseta z roznegliżowanym McQuadem na froncie trafiła za sprawą kilku mniejszych dystrybutorów, ale tylko jeden z nich został wymieniony nie tylko na okładce, lecz również przed napisami początkowymi – Helios Film Distribution. Lektorem jest postać kojarzona bardziej jako aktor związany z z łódzkim Teatrem im. Stefana Jaracza (od początku lat sześćdziesiątych do końca osiemdziesiątych), Bogumił Antczak, a na rozgrzewkę nie otrzymujemy żadnych zwiastunów.
Muzyka Francesca De Masiego z pierwszych minut filmu natychmiast wzbudza skojarzenia z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie i nie jest to przypadek. Steve Carver wielokrotnie podkreślał uwielbienie dla Sergia Leonego, czemu postanowił dać wyraz, reżyserując Samotnego Wilka McQuade’a. Dzięki ściśle określonej wizji efektem nie jest po prostu kolejne mordobicie bez charakteru, przypomina to bardziej spaghetti western rozgrywający się w uwspółcześnionych realiach.
Chuck Norris i strażnik Teksasu prawie dla każdego oznaczać będą Cordella Walkera, ale nie wszyscy wiedzą, że z początku jeden z najsłynniejszych serialów lat dziewięćdziesiątych miał być kontynuacją właśnie Samotnego wilka McQuade’a. Na drodze stanęły prawa autorskie, co ostatecznie było Norrisowi na rękę. Aktor może i słynie jako twardziel, ale prywatnie jest filantropem wspierającym przeróżne organizacje działające na rzecz dzieci oraz wojennych weteranów, a także zawziętym chrześcijaninem (ma na koncie między innymi książkę The Justice Riders oraz kilka tekstów promujących kreacjonizm), więc zawsze próbował pokazywać się jako dobro wcielone. Carver miał jednak inny pomysł – w końcu spaghetti western nie byłby wiarygodny bez antybohatera.
McQuade jest arogancki, ewidentnie ma problem z alkoholem, robi nawet awanturę swojej partnerce, gdy ta postanawia zrobić mu niespodziankę, sprzątając w zamieszkałej przez niego ruderze, co skutkuje zaginięciem upragnionej puszki piwa. Nie miejmy jednak złudzeń, z Chuckiem Norrisem nikt nie wygrywa, o czym przekonali się włodarze MPAA, którzy początkowo przyznali filmowi kategorię R – tylko dla dorosłych. Po wizycie tego, który zgrał cały internet na dyskietkę, decyzję zmieniono na PG, czyli “nadzór rodzicielski sugerowany”. Jakie padły argumenty? Nie wiem, ale jestem pewien, że powstało na ten temat wiele kawałów.
Film słynie z ponadprzeciętnego nagromadzenia stereotypów kina akcji, a niektóre wręcz ustanawia. Są standardowe pogaduszki przed pociągnięciem za spust; jest absolutny brak celności bandziorów; jest zły do szpiku kości czarny charakter i jego krystaliczne przeciwieństwo rezydujące w sypiącej się chatce (oczywiście w towarzystwie dzikiego, ale potulnego zwierzęcia, które musi spotkać krzywda); jest wdowa po przejściach zakochująca się w nieskazitelnym herosie; są też była żona i nastoletnia córka; a także irytujący młodziak przymusowo wytypowany na partnera.