UWIERZ W DUCHA. Miłość jest w nas. 26 lat od premiery
Miłość w glinie
Któż mógł przypuszczać, że garncarstwo jest takie seksowne? Przed obejrzeniem filmu pewnie nikt. W scenariuszu nie było zresztą tej sceny. Chcąc podkreślić wewnętrzną siłę Molly, ustalono, że będzie ona rzeźbić w drewnie. Filigranowa Moore z młotkiem i dłutem w dłoni wyglądała jednak dość karykaturalnie i szybko zrezygnowano z tego pomysłu. Niestety, nie wymyślono niczego w zamian. Czas mijał, a producenci byli coraz bardziej sfrustrowani. Rozwiązanie dla tego problemu Zucker odnalazł przez czysty przypadek. Pomagając przy post-produkcji Nagiej broni zauważył, że jedna z montażystek dźwięku ma w torebce magazyn dla ludzi zajmujących się rzeźbieniem w glinie. Zaczął przeglądać obrazki i stwierdził, że mogłoby to być całkiem zmysłowe.
Reżyser zapisał się na lekcje garncarstwa razem z Moore. Ona załapała dość szybko, on zupełnie nie. Gdy Zucker zobaczył wszystko na żywo, nie był już wcale taki pewien, że to dobry pomysł, ale nie było już czasu na zmiany. Aktorka nie miała nawet okazji dokończyć swojego przyspieszonego kursu – na planie przebywali specjaliści, którzy rozpoczynali rzeźbić naczynie, a ona dosiadała się w trakcie.
Nieudana próba wspólnego lepienia garnka ze Swayze’em nie była planowana. To, co widzimy na ekranie, było czystą improwizacją. Wyglądało to jednak tak dobrze, że reżyser kazał aktorom kontynuować. Zauważono wtedy iskrę, której po prostu nie dało się zignorować. Z krótkiej, niezbyt istotnej sceny twórcy postanowili stworzyć kluczową dla atmosfery filmu sekwencję miłosną. Kiedy producentka Lisa Weinstein przyniosła na plan płytę ze starą piosenką Unchained Melody, wszyscy wiedzieli, że to jest to. Co ciekawe, wcześniej nakręcono już scenę seksu między głównymi bohaterami. Sam i Molly kochali się w niej pod jedną z płacht, jakimi dziewczyna przykrywała swoje rzeźby. Wyglądało to tak, jakby otulał ich wielki spadochron. W końcu zgodnie stwierdzono jednak, że ta scena jest zupełnie niepotrzebna. To, co wydarzyło się między aktorami podczas tworzenia w glinie, wystarczało. Dokręcono, jak para przenosi się do salonu, a w połączeniu ze słynną piosenką dało to wprost niesamowity efekt.
Jedna wielka szczęśliwa rodzina
Uwierz w ducha to jednak nie tylko Moore i Swayze, ale też Whoopi Goldberg, brawurowo wcielająca się w Odę Mae Brown. To szczególna rola, dająca olbrzymie możliwości aktorskie. Na przesłuchaniach pojawiły się tłumy. Goldberg dowiedziała się o tym filmie od koleżanki, która sama brała udział w castingu i opowiadała, że o tę rolę stara się właściwie każda czarnoskóra aktorka. „Mówiła, że kobiety malowały twarz na czarno, aby mieć szansę to zagrać” – wspominała po latach Goldberg. Zaintrygowana, zadzwoniła do swojego agenta i zapytała, dlaczego nic nie wie o takiej produkcji. Ten odpowiedział jej prosto: „Oni ciebie nie chcą”. Twórcy uważali, że aktorka jest zbyt rozpoznawalna i kojarzy się z innymi postaciami.
Przesłuchania nic jednak nie przyniosły. Kandydatki popisywały się swoimi umiejętnościami dramatycznymi, ale w ich wykonaniu rola była płaska, nijaka. Tak bardzo charakterystyczny, komediowy rys nadała tej bohaterce dopiero Whoopi. A w jaki sposób się do niej przekonano? Swayze, który od początku uważał, że właśnie ona najlepiej sprawdziłaby się jako Oda Mae, postawił ekipie ultimatum – jeśli nie pozwolą mu na choćby jedną próbę z Goldberg, po prostu odejdzie. Szantaż zadziałał, a po pięciu minutach castingu wszystko było jasne. Poszukiwania aktorki można było zakończyć.
Ta rola była niczym napisana specjalnie dla mnie. Oda Mae utrzymuje się ze ściemniania – a co niby ja robiłam przez większość swojej kariery?
Z każdym dniem zdjęć wszyscy byli coraz bardziej przekonani, że biorą udział w czymś niezwykłym. Atmosfera była bardzo pozytywna, członkowie obsady oraz ekipa zachowywali się jak jedna wielka, szczęśliwa rodzina. Goldberg przyznawała, że nigdy nie chodziła do pracy z taką przyjemnością. Wtórował jej Swayze:
Owszem, zdarzały się między nami kłótnie, ale nikt nie urządzał awantur z powodu swojego ego. Każdemu po prostu strasznie zależało na tym, aby zrobić wspaniały film. To prawdziwe błogosławieństwo, że wystąpiłem w Uwierz w ducha, a jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że obraz ten miał wpływ na tak wielu ludzi na całym świecie.
Uwierz w ducha zachwycił nie tylko publiczność, ale też krytyków i gremia przyznające branżowe nagrody. Film otrzymał pięć nominacji do Oscara – za najlepszy film, montaż, muzykę, scenariusz oryginalny oraz rolę Whoopi Goldberg. Dwie ostatnie zamieniły się na statuetki.
Po latach
Goldberg była pierwszą czarnoskórą aktorką, która zdobyła tę nagrodę od czasów Hattie McDaniel. Przeskoczyła do wyższej ligi, zostając w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych prawdziwą królową komedii. Czterokrotnie prowadziła też ceremonię wręczenia Oscarów. W 2001 roku ponownie wystąpiła u Zuckera w filmie Wyścig szczurów i był to tak właściwie jej ostatni głośny film. Od tamtej pory w kinie oglądamy ją rzadko. Aktorka została jedną z prowadzących program The View, zajęła się też produkcją musicali. Dwa lata temu błysnęła chwaloną rolą w telewizyjnym filmie O dzień za późno, o dolara za mało, ale wygląda na to, że nie był to zwiastun żadnego spektakularnego powrotu. Szkoda, że ten talent się marnuje.
Demi Moore po premierze Uwierz w ducha była już gwiazdą pierwszego formatu. Niemoralna propozycja, Ludzie honoru, W sieci, Striptiz czy G.I. Jane to tylko kilka przykładów głośnych tytułów z jej udziałem. Do ostatniego z tych filmów aktorka ogoliła głowę, co odbiło się szerokim echem na całym świecie. Niestety, równie dużo mówiło się o wygórowanych żądaniach finansowych Moore – coraz częściej traciła ona role, gdyż wymagała zbyt wiele pieniędzy. Na planie ponoć regularnie zachowywała się jak diva, co nie poprawiło jej reputacji. Najpierw ona odrzucała role, potem zaczęło tych ról dla niej brakować. Obecnie Moore gra rzadko, a media skupiają się głównie na jej życiu prywatnym.
Wreszcie Patrick Swayze. Aktor miał szczęście zagrać w kilku świetnie przyjętych filmach, ale trzy z nich to dziś produkcje kultowe. Przed Uwierz w ducha był Dirty Dancing. W 1991 roku zagrał zaś w Point Break, który ugruntował jego pozycję jako hollywoodzkiego gwiazdora. Dwa tak wielkie sukcesy w tak krótkim czasie spowodowały, że jego kariera osiągnęła szczyt. Niestety, potem był już raczej tylko spadek w dół. Aktor zaliczył jeszcze pojedyncze udane produkcje, ale nigdy nie zbliżył się do popularności, jaką cieszył się na początku lat dziewięćdziesiątych. Świat przypomniał sobie o nim dopiero, gdy w 2008 roku wykryto u niego nowotwór trzustki. Aktor sprawiał wrażenie silnego, kilka razy do mediów docierały informacje, że wygrywa walkę z chorobą, ale były to raczej PR-owe zagrywki mające uspokoić fanów. We wrześniu 2009 roku, zaledwie kilkanaście miesięcy po diagnozie, Swayze zmarł. Gdy dziś ogląda się jego występ w Uwierz w ducha, nabiera on jeszcze bardziej szczególnego znaczenia.
*
Scenarzysta uważa, że sukces filmu polegał na prostym pomyśle – nieżyjący mężczyzna dostaje szansę powiedzenia „Kocham cię” osobie, której nie mówił tego, gdy miał okazję.
Wielu ludzi marzy przecież o takiej sytuacji – że zmarły bliski jakoś przedostanie się do nas z „tamtej strony”. Ten film pokazuje świat, w którym miłość trwa nawet po śmierci.
Mimo pewnej patetyczności historia ta obroniła się przed nadmierną sentymentalnością i kiczem. Wzniosłe sceny czy gesty często znajdują tutaj przeciwwagę, i nie mam tu na myśli jedynie ekscentrycznej Ody Mae. W końcowej scenie filmu, gdy Molly wreszcie widzi Sama i całuje go po raz ostatni, żegna się z nim przecież poprzez krótkie „See ya” (w wolnym tłumaczeniu „Na razie”).
Ten film mógł być wielką katastrofą – pomysł, zwłaszcza jak na czasy powstania, był dość ryzykowny. Ponadto mieliśmy tu połączenie kilku zupełnie różnych gatunków. Trochę w tym melodramatu, trochę fantasy, trochę komedii, trochę thrillera. Takie osobliwe miksy rzadko kończą się dobrze. W Uwierz w ducha jednak się udało. To, co mogło być fatalną pomyłką, tutaj okazało się ogromną zaletą. Ten film jest jednym z tych nielicznych przypadków, kiedy wszystko zagrało. Jasne, oglądając go dzisiaj, można czepiać się kilku rzeczy. Podobnych historii powstało od tamtej pory co najmniej kilka i jest z czym porównywać, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to jedynie sprawnie zrealizowane podróbki. Co z tego, że niektóre efekty specjalne Uwierz w ducha mogą śmieszyć – najważniejsze, że ten obraz ma duszę. Porusza widzów na całym świecie, bez względu na szerokość geograficzną. Tego nie kupi się za żadne pieniądze, nie załatwią tego żadne najnowsze technologie.