ULICZNY WOJOWNIK 2 (1994)
Tekst gościnny – autorem tekstu jest Gieferg.
W pierwszej połowie lat 90-tych triumf święciły dwie serie gier komputerowych z gatunku bijatyk. Oczywiście mowa tu o Mortal Kombat i Street Fighter. Powstawały kolejne części i coraz to inne wersje tych gier, zdobywając sobie rzesze fanów wśród bywalców salonów z automatami oraz użytkowników domowych komputerów. Popularność ta pociągnęła za sobą powstanie ekranizacji tychże gier. O ile jednak filmowa wersja Mortal Kombat (tylko jej pierwsza część) była filmem całkiem udanym (jak na tego rodzaju produkcję), tak ekranizacja Street Fightera okazała się zupełną porażką nawet mimo udziału Jeana Claude Van Damme’a i Raula Julii znanego z Rodziny Addamsów. Mimo to jednak Uliczny wojownik również doczekał się udanej ekranizacji, z tą tylko różnicą, że animowanej. Film z 1994 w reżyserii Gisaburo Sugii w przeciwieństwie do wersji aktorskiej trzyma się stosunkowo wiernie fabuły gry, co powinno zadowolić jej fanów.
Już na samym początku możemy podziwiać świetną walkę między odwiecznymi rywalami: karateką Ryu i olbrzymim kickbokserem z Tajlandii – Sagatem. Potem fabuła się rozkręca. Lider przestępczej organizacji Shadowlaw – generał Bison – dąży do zgromadzenia u swego boku najlepszych wojowników z całego świata. Na ich poszukiwania wysłane zostają specjalne, człekokształtne roboty monitorujące. Jeden z nich jest świadkiem walki Ryu z Sagatem. Bison dowiadując się o wielkich możliwościach bojowych Ryu postanawia go zwerbować. Nie jest to jednak takie łatwe, gdyż wojownik wędruje po całej Azji i niełatwo go znaleźć. W tym samym czasie agentka Interpolu Chun-Li oraz oficer amerykańskiej armii Guile rozpoczynają działania mające na celu pochwycenie Bisona. Obydwoje mają osobiste powody do zemsty – ojciec Chun-Li i przyjaciel Guile’a zginęli z rąk Bisona. Tymczasem Bison natrafia na Kena – przyjaciela i rywala Ryu, który szkolił się z nim w tym samy dojo i dysponuje zbliżonymi umiejętnościami. Nie mogąc znaleźć samego Ryu, Bison zwraca swój uwagę na Kena.
Film ma właściwie wszystko, czego można by od niego wymagać. Animacja stoi na bardzo wysokim poziomie i praktycznie nie ma śladu po charakterystycznych dla wielu anime karykaturalnych, dziwacznych (i mnie osobiście drażniących) min, w których usta postaci zajmują połowę jej twarzy, a na czole pojawia się wielka kropla. Jedynym, co może nieco drażnić, to napakowane klaty wszystkich bez wyjątku wojowników występujących w filmie, właczając w to Dhalsima, który w grze wyglądał przecież niemal jak szkielet. Mamy tutaj całkiem sporo bardzo ładnie pokazanych i zróżnicowanych scen walki, spośród których zdecydowanie najlepsze są starcie Ryu i Sagata na samym początku, końcowa konfrontacja z Bisonem i mój absolutny faworyt czyli pojedynek Chun-Li vs. Vega. Walki różnią się od siebie – jedne są bardziej statyczne (Ryu vs. Sagat), inne wprost przeciwnie. Fabuła również jest całkiem zgrabna i ciekawa jak na film będący ekranizacją tego rodzaju gry, choć niestety ma parę poważnych wad, o czym za chwilę. Z głównym wątkiem akcji przeplatają się nam retrospekcje Ryu wspominającego swoje treningi z Kenem – motyw ich rywalizacji odgrywa w filmie istotną rolę. Do tego wszystkiego dochodzi muzyka, zależnie od wersji językowej również i soundtrack różni się diametralnie. W wersji anglojęzycznej słyszymy w tle amerykańskiego rocka (m.in. Silverchair i moje ulubione Alice In Chains), w wersji japońskiej mamy do czynienia z azjatycką muzyką, zdecydowanie łagodniejszą, ze sporym wykorzystaniem elektroniki. Najlepszym przykładem na to, jak bardzo różnią się te dwie ścieżki dźwiękowe, jest wspomniany pojedynek Chun-Li vs. Vega – podczas gdy w wersji japońskiej mamy tu całkiem spokojną kompozycję, w wersji amerykańskiej jest ostra rockowa jazda.
Podobne wpisy
Pora na nieco bliższe zapoznanie się z wadami omawianego filmu. Uprzedzam od razu, że pośród poniższych uwag jest nieco spojlerów, więc radzę przeskoczyć od razu do ostatniego akapitu, jeśli ktoś nie chce na nie trafić. W filmie pojawia się cała ekipa znana z gry Super Street Fighter II, czyli 16 postaci. Może to ucieszyć zagorzałych fanów gry, ale jest tu i haczyk. Film ma nieco ponad półtora godziny, jak więc zmieścić w nim tyle postaci? Tak naprawdę to większą rolę odgrywa ich tylko 5 (no może jak się uprzeć to można dodać tu Hondę ale w porównaniu do postaci pierwszoplanowych jego udział jest raczej mizerny) – czwórka głównych pozytywnych bohaterów oraz Bison – ich w filmie będziemy mieli okazję oglądać całkiem często. Cała reszta to już jednak tylko tło. O ile nikły udział Fei Longa czy T. Hawka jeszcze można przeboleć, to są postacie, których naprawdę szkoda. Zangief i Blanka mają na przykład tylko jedną, krótką, nie mająca żadnego związku z fabułą i do tego niedokończoną walkę. Nieco lepiej mają się Dhalsim czy Vega, ale już np. Dee Jay ma rolę zupełnie zbędną i w zasadzie mogłoby go równie dobrze w ogóle nie być. Rozumiem jednak, że miał to być ukłon w stronę fanów gry, dzięki takiemu rozwiązaniu każdy mógł tu trafić na swoją ulubioną postać.
W jednym przypadku jednak naprawdę trudno mi uwierzyć w to, jak twórcy filmu potrafili zmarnować naprawdę ciekawą postać. Sagat, bo o nim tutaj mowa, pojawia się na początku i przegrywa pojedynek z Ryu. Możnaby się spodziewać, że pod koniec dojdzie do rewanżu (którego zresztą sam Sagat chce) – nic z tych rzeczy. Nasz wielki kickbokser zostaje wyekspediowany przez Bisona na poszukiwania Vegi i Cammy, czyli postaci, które swoją rolę już odegrały i w filmie więcej się nie pojawią. Jak łatwo się można domyślić ten sam los spotyka Sagata. Można by jeszcze uratować sytuację umieszczając Sagata w ostatniej scenie filmu w miejscu Bisona, ale gdzie tam. Kolejnym zaniedbanym bohaterem jest…Guile. Nasz dzielny komandos nie ma żadnej okazji żeby z kimkolwiek powalczyć. Kiedy próbuje walczyć z Bisonem, ten zachowuje się jak ostatni tchórz i mięczak. Zamiast walczyć jak przystało na wojownika, za którego się uważa, bawi się tylko w teleportację i telekinetyczne sztuczki, wobec których Guile jest zupełnie bezradny. Szkoda, że nie wykorzystano w finałowym starciu Sagata przeciw Ryu, podczas gdy Guile mógłby się normalnie zająć Bisonem. I w zasadzie to tyle jeśli chodzi o poważniejsze wady Innych nie odnotowano.
Podsumowując, Uliczny wojownik 2 to całkiem dobra produkcja, która powinna zadowolić zarówno fanów gry, jak i miłośników kina kopanego i japońskiej animacji, o ile jakoś przeboleją wspomniane wyżej wady. Ja osobiście dobrze się bawiłem oglądając film dwa razy (w obydwu wersjach językowych) dzień po dniu. Warto jeszcze wspomnieć, że istnieją trzy wersje filmu – pełna wersja japońska, ocenzurowana wersja amerykańska (wycięto nagą Chun-Li pod prysznicem i parę brutalniejszych ujęć) oraz amerykańska wersja “unrated”, która niby jest nieocenzurowana, ale nie do końca. Na koniec jeszcze jedna ciekawostka – w japońskiej wersji zarówno filmu, jak i gier, imiona kilku postaci są pozamieniane – Bison to Vega, bokser Balrog to Bison (a dokładniej Mike Bison – z czym się wam to kojarzy?) a Vega to Balrog. Oglądając wersję amerykańską, w momencie, gdy na ekranach monitorów pojawiają się profile tych postaci, można zauważyć, że przerobiono to tak, by imiona się zgadzały. Ale przyglądając się dokładniej, w paru miejscach można zauważyć pozostawione nazwy z wersji japońskiej.
Tekst z achiwum film.org.pl (25.05.2006)