Zabójstwo Laury z całą pewnością było siłą napędową Twin Peaks. Widzowie nie mogli zostać rzuceni na głęboką wodę zbyt szybko, kryminalna zagadka gwarantowała natomiast efekt wciągnięcia ich w grę, w której każdy usiłował sam wytropić mordercę. Opowieści o przestępstwie i poszukiwaniu jego sprawcy było jednak tysiące, dlatego trudno doszukiwać się fenomenu serialu właśnie w tym aspekcie jego konstrukcji. Pytanie, kto zabił Laurę Palmer, istotnie szybko przyjęło formę sloganu, który napędzał serii rzesze nowych fanów, jednak po latach, gdy emocje związane z telewizyjną premierą już dawno opadły, trudno nie odnieść wrażenia, że Lynchowi oraz Frostowi udało się złapać wszystkich na perfekcyjnie naostrzony haczyk. Śmierć Laury była ważna, niemniej szybko okazało się, że to nie ona stanowi pierwszy plan opowieści. Z każdym kolejnym odcinkiem widzowie przekonywali się, że śledztwo, choć wciąż obecne, zostaje w pewien sposób przytłoczone przez prozę życia codziennego. Kiedy patrzy się jednak na świat oczyma Davida Lyncha, wszystko zaczyna wyglądać zastanawiająco i dziwnie. Twin Peaks można nazywać kryminałem, można operą mydlaną, można również postmodernistyczną wariacją mieszającą oba te gatunki, niemniej to jedynie zabawa w przekładanie karteczek w filmoznawczych szufladkach. W istocie opowieść o mieszkańcach małego, otoczonego przez morze jedlic Douglasa miasteczka jest kolejną wycieczką w głąb trawnika, który oglądaliśmy we wstępie Blue Velvet.
W jednej z najbardziej gwałtownych sekwencji opowieści o Dorothy Vallens jej oprawca, demoniczny Frank Booth, zabiera Jeffreya Beaumonta na coś, co sam nazywa „przejażdżką”. Pędzący samochód wpada na skąpaną w ciemności drogę, mknąc w kierunku nieprzeniknionej czerni, Jeffrey siedzi natomiast w środku, będąc świadkiem kolejnych ataków szaleństwa i szału. W kontekście Twin Peaks ta scena nabiera szczególnego znaczenia, ponieważ Lynch i Frost robią z widzami to samo, co Booth z Beaumontem. Jedyną różnicą jest to, że sami prosimy o przejażdżkę, a samochód porusza się wolniej, umożliwiając dostrzeżenie większej liczby szczegółów i kontemplację tego, co kryje się w ciemności, która wciąż pozostaje do przebycia. Nie bez przyczyny na ścieżce dźwiękowej do serialu Julee Cruise śpiewa Into the Dark. W momencie, gdy na brzeg zostaje wyrzucone ciało zmaltretowanej Laury, w Twin Peaks coś pęka. Nie sposób dalej ukrywać swoje sekrety, milczeć w imię rozpaczliwego utrzymania mitu małomiasteczkowego raju na ziemi. Nadchodzi zmrok, a wraz z nim noc będąca w świecie Lyncha czasem, w którym nawet ściany rodzinnego domu nie zapewniają bezpieczeństwa. Noc sączy się każdą szparą, przenika przez najmniejsze pęknięcia. Nie można jej powstrzymać.
Morderczy Bob to emanacja obsesji, która napędza całą twórczość reżysera. Już od najmłodszych lat, przed wyruszeniem do lasu u boku swojego ojca, Lynch wyczuwał, że między majestatycznymi pniami drzew coś się kryje.
Szkodniki tropione przez mężczyznę, który zabierał syna na dziesiątki wspólnych wypraw, atakowały las od środka, niemniej bez nich nic nie byłoby takie same. Lynch wiedział już jako dziecko, że gdyby nie one, drozdy, symbolizujące w Blue Velvet dobro i miłość, najprawdopodobniej odleciałyby w poszukiwaniu innego miejsca, skazując wszystkich na ból oraz cierpienie. W sekwencji rozpoczynającej każdy odcinek Twin Peaks również pojawia się drozd. Już na początku powinniśmy zrozumieć zatem, że zło czające się pomiędzy jedlicami Douglasa nie jest pozostawione samo sobie. W świecie Lyncha zawsze istnieje dla niego realna przeciwwaga. Nawet wtedy, gdy robi się naprawdę ciemno, nie należy zapominać o tym, że nadzieja na nagły rozbłysk światła nigdy nie umiera.
Choć może zabrzmieć to nieco kontrowersyjnie, Lynch nigdy przesadnie nie brnął w symbolikę. Jego filmy odwołują się raczej do emocji i wrażliwości, a nie rozumu. Właśnie z tego powodu z dużą dozą ostrożności traktuję wszelkie rozbudowane analizy Twin Peaks. Roztrząsanie znaczenia konkretnych słów, gestów, obiektów, motywów jest w moim mniemaniu nie tyle bezowocne, co zbędne.
Lynchowi zawsze chodziło o wrażenia, odczucia, jakie wywołuje w widzu stworzony przez niego obraz.
Czy przy kreowaniu świata miasteczka Twin Peaks wiedział, że kultowe już sowy były uznawane wśród wielu indiańskich plemion zamieszkujących Amerykę Północną za symbol zła i śmierci? Możliwe. Wpływ tej informacji na odbiór serialu nie jest jednak ważny z perspektywy publiczności. Może on poszerzyć kontekst oraz ułatwić zrozumienie związku pomiędzy nocnymi drapieżnikami i Bobem, niemniej to wszystko. Bez tej informacji oraz szeregu innych – nawet tych, które pojawiły się w tym tekście – Twin Peaks wciąż jest całkowicie komunikatywnym przekazem. Wystarczy, że podobnie jak Cooper pozwolimy czasem na to, aby emocje, odczucia i wrażenia wzięły górę nad racjonalną analizą tropów podrzucanych nam przez twórców serialu.
Prawdopodobnie każdy z nas wchodził kiedyś do lasu nocą i zna to irracjonalne uczucie strachu, które towarzyszy pozostawieniu oświetlonej drogi i wkroczeniu w skąpaną w mroku przestrzeń. Właśnie o tym jest Twin Peaks. W świecie Lyncha całe życie jest nieustanną oscylacją pomiędzy ciemnością oraz światłem. Każdy z nas wkracza czasem w noc. Jedni potrafią jednak znaleźć drogę do światła, a inni, zupełnie jak Laura Palmer, gubią drogę i zatracają się w mroku już na zawsze.
korekta: Kornelia Farynowska