Top POLSKICH ANIMACJI, których NIE WYPADA nie znać
Choć nie dostrzegamy tego na pierwszy rzut oka, animacja odgrywa w polskim kinie istotną rolę. Sukcesy polskich animatorek i animatorów są jednak większe, niż można by przypuszczać. Z ostatnich lat wystarczy wspomnieć polskie krótkometrażówki takie jak Acid Rain czy Cipka, które zdobywały światowe festiwale. Ponadto nie sposób nie wspomnieć o Tango Zbigniewa Rybczyńskiego, czyli oscarowej animacji zrodzonej w łódzkim Se-Ma-Forze. Mimo tak wielu przykładów wartościowych produkcji krótkometrażowych wciąż brakuje w polskich kinie animacji pełnometrażowych. A przynajmniej jest ich niewiele. Nic dziwnego – animacja pełnometrażowa to zadanie nie tylko czasochłonne, ale też na polskie warunki kosztowne i nierzadko nieopłacalne. Znane są oczywiście przykłady kultowych bajek ze Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, przy których wychowało się kilka pokoleń. W większości jednak były produkowane jako telewizyjne kreskówki dla dzieci. Polskich pełnometrażowych filmów animowanych, które mogłyby reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej, wciąż jest niewiele. Ale to nie znaczy, że nie ma ich wcale – i tutaj znajdą się perełki, z których możemy być dumni.
Poniższa lista to zaledwie sześć przykładów tytułów nie tylko najlepszych spośród rodzimych filmów, ale i docenianych za granicą na międzynarodowych festiwalach, różniących się od siebie stylem i techniką oraz poruszających odmienne tematy. Są to produkcje dla dorosłych i dla dzieci, które mogą poświadczyć o wysokiej jakości rodzimej sztuki animacji. Choć w większości to koprodukcje, widać w nich sprawną rękę polskich animatorów i animatorek. Dzieła te są nie tylko najlepszymi polskimi animacjami, ale i wyjątkowo udanymi polskimi filmami w ogóle.
Zabij to i wyjedź z tego miasta
Długo wyczekiwany, bo tworzony aż 14 lat film Mariusza Wilczyńskiego wymyka się wszelkim kategoriom i podziałom. Zabij to i wyjedź z tego miasta to nie tylko niezwykła podróż filmowa, ale i sentymentalna, zabierająca widza do świata, którego już nie uświadczymy. Na początku trafiamy do ponurej Łodzi. Ponurej, bo przesiąkniętej nostalgią wszystkich jej mieszkańców. Jeździmy wraz z nimi porannymi tramwajami, wpatrując się w ich smętne, zaspane twarze. Na pierwszy rzut oka mamy wrażenie przebywania w śnie kogoś pogrążonego w głębokiej depresji, kogoś tkwiącego w wyjątkowo bolesnej żałobie. Jednak wyjątkowość Zabij to i wyjedź z tego miasta polega na tym, że w tej wszechobecnej posępności, elegijności świata przedstawionego kryją się czułość oraz spełnienie. Bo animacja Wilczyńskiego jest filmem o śmierci, filmem o tych najsmutniejszych pożegnaniach, niedokończonych rozmowach, urwanych i tkwiących w zawieszeniu. O tęsknocie, o bolesnym przywiązaniu do czego, czego już nie ma. Wilczyński w rozmowie wieńczącej polską premierę filmu na pokazie festiwalu Nowe Horyzonty wyznał, że jest to dzieło wyjątkowo osobiste, w którym spełnił trzy swoje główne założenia: opowiedzieć o swoim ukochanym mieście Łodzi, utrwalić pamięć o artystach i przyjaciołach, którzy odcisnęli piętno na późniejszym życiu Wilczyńskiego, oraz wskrzesić na chwilę swoich zmarłych rodziców i w formie filmowej mistyfikacji dokończyć niedokończone sprawy. Wilczyński nie pozostawia jednak widza z poczuciem rezygnacji. Zabij to i wyjedź z tego miasta jest także filmem o miłości i nadziei. O potrzebie czułości i bliskości z drugim człowiekiem. O ludziach, którzy błądząc między innymi ludźmi, mają nadzieję zatopić się w końcu w czyimś uścisku. Wilczyński stworzył film o potędze uczuć. To opowieść napędzana silnymi emocjami, w której te emocje są intensywnie wyczuwalne przez widza. Zabij to i wyjedź z tego miasta jest filmem niezwykle autentycznym, obnażającym postać swojego twórcy, jednak na tyle ubranym w metafory, że każdy może odczytać go na swój sposób. Oprócz podążania za historią, którą kreuje Wilczyński, film odbiera się także w sposób czysto podświadomy.
Ale tym, co tworzy świat przedstawiony, jest animacja. Animacja spod znaku Wilczyńskiego – charakterystyczne dla niego cienkie linie i kształty jak rysowane rozedrganą ręką. Jak bazgroły z marginesu brudnopisu. Jak szkice na zmiętym papierze. W większości rysunki wykorzystywane w filmie reżyser rysował własnoręcznie, stąd poczucie dziwnej niestabilności. Wilczyński w swojej pierwszej pełnometrażowej animacji daje nadzieję na zupełnie nową jakość w polskim kinie animowanym. Udowadnia, że Polacy potrafią tworzyć niezwykłe produkcje, które są rozchwytywane oraz nagradzane na światowych festiwalach. Wilczyński jednak nie spoczywa na laurach i już angażuje się w nowe filmowe projekty. Jak wspominał w trakcie rozmowy na tegorocznym festiwalu Nowe Horyzonty, jego największym niezrealizowanym jak dotąd planem jest stworzenie animowanej wersji Mistrza i Małgorzaty. Jako miłośniczka literackiego pierwowzoru jestem pewna, że jeśli projekt ten wyjdzie spod ręki Mariusza Wilczyńskiego, możemy spodziewać się wyjątkowej ekranizacji. Patrząc jednak na to, przez ile lat powstawało Zabij to i wyjedź z tego miasta, możemy jeszcze trochę poczekać na kolejny film. Nie ulega jednak wątpliwości, że warto. Wilczyński ze swoim niepodrabialnym stylem oraz wyczuciem w opowiadaniu o ludzkich słabościach oraz uczuciach ma predyspozycje do tego, by stać się jednym z ikonicznych polskich twórców filmowych.
Jeszcze dzień życia
Postaci Ryszarda Kapuścińskiego nie trzeba nikomu przedstawiać. Oszczędna w słowach, ale bogata w treść literatura faktu cesarza reportażu znana jest czytelnikom z całego świata. Kapuściński odwiedził najniebezpieczniejsze rejony globu, był świadkiem wielu wojen, aby później opisać je światu. Stał się kronikarzem najważniejszych wydarzeń, o których napisał wiele książek. Jednak to Jeszcze dzień życia miał dla Polaka pozostać tą ulubioną i najbardziej osobistą. Jej tematem jest wojna domowa w Angoli, która wybuchła w 1975 roku, stając się nową szachownicą działań zimnej wojny. Na jej podstawie nakręcono film animowany koprodukcji polsko-hiszpańskiej, Jeszcze dzień życia w reżyserii Damiana Nenowa i Raúla de la Fuente. Film w ciekawy sposób łączy animację z dokumentem – mamy tu rysunkowe wstawki przeplatane impresyjnymi obrazami z Angoli. Historii dopełniają rozmowy z rzeczywistymi bohaterami filmu. Styl animacji wykorzystany w filmie charakteryzuje się komiksową surowością i natężeniem barw, które pozornie nie powinny przystawać do tematyki krwawej wojny opowiadanej na ekranie. Paradoksalnie ma to jednak swoje korzyści.
Brutalność dokumentu w wielu momentach przełamuje filmowa fikcja, która tworzy się dzięki onirycznym rysunkowym wstawkom. Dzięki animacji udało się w świetny sposób ukazać confusão nie tylko wojennej zawieruchy, ale i myśli Kapuścińskiego. Bohater, oprócz wojny toczącej się dookoła, toczy swoją własną wojnę. Znajduje się on na pierwszym froncie wojny na informacje, które mogą zmienić losy świata podobnie jak karabiny. Brutalność świata przedstawionego miesza się tutaj z mistyfikacją. Animacja daje możliwość wniknięcia w psychikę Kapuścińskiego, z której wynika, że powołanie i poczucie dziennikarskiego obowiązku niebezpiecznie przeplata się z obsesją i szaleństwem. “Próbowałem zająć się innymi rzeczami, ale zrozumiałem, że najlepiej rozumiem wojnę” – pada z ust głównego bohatera. Kapuściński to postać, która ogarnięta szaleńczym pragnieniem stawia bycie bezpośrednim świadkiem najbardziej niebezpiecznych wydarzeń ponad wszystko inne. Jego senne koszmary przybierają na ekranie postać horroru, nawiązując do tłamszonego lęku i traum nagromadzonych przez wojenne wspomnienia i doświadczenia. Podyktowana dziennikarską etyką granica oddzielająca reportażystę od śmiertelnego ryzyka już dawno uległa zatarciu. W swojej istocie Jeszcze dzień życia jest filmem nie tylko o o burzliwej i tragicznej historii Angoli, ale również o misji zawodu korespondenta wojennego. Ludzie znikają – najpierw ze świata, potem z pamięci. Ten krótki urywek z życia Kapuścińskiego być może nie pokazuje mężczyzny we wszystkich aspektach jego życia i osobowości, ale tworzy portret nieustępliwego reportażysty będącego nieświadomym zakładnikiem wojny.