search
REKLAMA
Zestawienie

TOP 10 akcji w serii MISSION: IMPOSSIBLE, czyli NAJLEPSZY kaskader wśród AKTORÓW

Rafał Donica

20 kwietnia 2021

REKLAMA

Bardzo lubię serię Mission: Impossible. Każdy film z franczyzy sygnowanej nazwiskiem Toma Cruise’a okazywał się co najmniej dobry (oprócz co najmniej kiepskiego M:I II), i każdy z reżyserów (Ty nie, Johnie Woo, gołębie to za mało) spisywał się na medal, odciskając na M:I pieczęć własnego stylu. Co ciekawe, aż do realizacji szóstej części, żaden z reżyserów nie zagościł na fotelu podpisanym Director, na dłużej niż jeden raz. Dopiero Christopher McQuarrie, z którym Cruise w 2008 roku zrobił bardzo dobrą Walkirię, a w 2012 całkiem w porządku choć tyłka nie urywającego Jacka Reachera, zostać miał przy widowiskowym cyklu na dłużej. Ma już na koncie reżyserię Rogue Nation, najwyżej ocenianego w dotychczasowej historii franczyzy Fallout (brawo, brawo!), a w planach części 7 i 8, o na razie nieznanych tytułach. Seria M:I to obok przygód Bonda, najdłużej realizowany cykl filmów szpiegowsko-sensacyjnych. O ile jednak twarze 007 zmieniają się już niemal jak w kalejdoskopie (choć Craig tanio skóry nie chce sprzedać, wciąż przekładając premierę pożegnalnej odsłony), tak agenta Ethana Hunta, począwszy od roku 1996 niezmiennie gra Tom Cruise. Tymczasem następcy ani nie widać, ani nie idzie sobie w roli Hunta kogokolwiek innego wyobrazić. Przyznacie sami, że tego uśmiechu nie da się podrobić.

Plotkowano i owszem przez chwilę, że na następcę agenta Ethana kreowany jest Jeremy Renner, ale gdy po udanym występie w Ghost Protocol nie sprawdził się w międzyczasie jako dziedzic Bourne’a, umniejszono jego rolę w kolejnej odsłonie M:I (Rogue Nation), a do obsady Fallout już w ogóle go nie zaproszono (no dobra, podobno sam nie mógł, bo kończył akurat zdjęcia do Avengers: Końca gry i mu się kalendarze pogryzły). Blisko 60-letni były ostatni samuraj pozostaje więc nie tylko twarzą, filarem i koniem pociągowym całej franczyzy, ale też wciąż samodzielnie wykonuje większość numerów kaskaderskich, spinając projekt pod nazwą M:I klamrą swoją kreatywności, zaangażowania i ekranowego magnetyzmu. Wracając do kaskaderki, bo ona będzie w niniejszym zestawieniu odgrywać kluczową rolę, nie chodzi tu o jakiś tam udział własny w filmowej bójce, czy ot banalny przeskok z auta na auto. Cruise bierze na klatę kaskaderkę ciężkiego kalibru, osobiście wykonując wymagające i karkołomne ewolucje na lądzie i w powietrzu. Do tego wciąż podnosi sobie poprzeczkę i przekracza kolejne granice; następna część po prostu musi zawędrować z akcją co najmniej w kosmos. Na potrzeby zdjęć podwodnych w Rogue Nation, dzielny aktor nauczył się wstrzymywać powietrze (a nawet wiarygodnie tonąć) na kilka minut tak skutecznie, że, jak sam powiedział w jednym z wywiadów, czasami zapominał o oddychaniu podczas mówienia. Z kolei dla ujęć za sterami w Fallout, opanował pilotaż śmigłowca Airbus H135, aby sekwencja była wściekle wiarygodna i nie wymagała uciekania się do CGI (znając Toma, dał się pewnie nawet wyturlać we wraku śmigłowca staczającym się ze zbocza góry). Były ukochany Nicole Kidman w rekordowym tempie zdobył licencję pilota śmigłowca, a następnie udał się na kurs w szkole lotów helikopterami Airbusa, aby doszlifować lotniczy warsztat, i samodzielnie wykonać karkołomne ewolucje za sterami śmigłowca.

Wszystko po to, aby kolejny film z przedrostkiem M:I mógł widzów czymś zapierającym dech w piersiach zaskoczyć. I wciąż zaskakuje, a wręcz im dalej w serię, tym sekwencji akcji jest więcej (co idzie w parze, i dobrze, z coraz mniejszą ilością CGI), w czym absolutnie przoduje Fallout. To zresztą na planie tej właśnie odsłony, podczas kręconej na mastershocie sekwencji pieszego pościgu, Tom Cruise przydzwonił całym impetem w rant budynku, po zbyt średnio udanym skoku. Ujęcie stękającego z bólu aktora-kaskadera, utykającego na skutek skręconej kostki, weszło ostatecznie do filmu, doprawione zresztą szczyptą humoru. Wciąż brakuje w cyklu jakiejkolwiek akcji na wodzie; prawdopodobnie zobaczymy w końcu coś takiego w części siódmej, o czym świadczą zdjęcia z planu, z Cruise’em i ekipą na łódkach w Wenecji. Oczywiście wszystkie popisy amerykańskiej supergwiazdy, to nie poziom takiego Jackiego Chana, króla kaskaderki i kontuzji, ale jak na standardy hollywoodzkie, gdzie aktorzy mają wręcz zabronione ryzykowanie własnym zdrowiem, Maverick daje wciąż prawdziwy popis odwagi, brawury i oddania filmowej sprawie. I, co istotne, choć sekwencje akcji w M:I mają niewiele wspólnego z realizmem czy zdrowym rozsądkiem, w żadnym wypadku nie są idiotycznie przesadzone, na czym bazuje inna seria, o cztery lat młodsza, ze słowami fast i furious w tytule.

Jeśli policzyć czas od powstania pierwszego filmu, do zapowiadanych premier M:I 7 (2022) i M:I 8 (2023), Cruise bije odtwórców roli Bonda na głowę, bo będzie wcielał się w rolę Hunta przez długie 27 lat,  wciąż prezentując fantastyczną sprawność fizyczną i energię godną człowieka dwa razy młodszego. Stosunkowo dobrze trzyma się też obsada, powtarzająca się w mniejszym lub większym składzie w kolejnych częściach. Ving Rhames zagrał Luthera we wszystkich dotychczasowych odsłonach (choć w Ghost Protocol jedynie przez chwilkę), i zobaczymy go też w częściach 7 i 8. Simon Pegg czyli Benji towarzyszy Huntowi od roku 2006, od odsłony J.J. Abramsa (uwielbiam jego  dwa Star Treki!). Na dłużej w cyklu zagościła także urocza Michelle Monaghan grająca Julię (byłą) żonę Ethana Hunta, choć poza trójką były to występy raczej epizodyczne.

Wracając jeszcze na chwilę do sequela w reżyserii Johna Woo (bo muszę się nad nim trochę poznęcać), zdecydowanie odstającego jakością od pozostałych odsłon; ten film jest dziś tak samo ciężkostrawny, jak w dniu premiery. Jest topornie nakręcony i siermiężnie zmontowany, może się też pochwalić najsłabszym czarnym charakterem w historii franczyzy. Zepsuto w nim nawet taką nie do zepsucia rzecz, jak muzyczny motyw przewodni, dodając do niego jakieś mocne gitarowe riffy. Uwierzcie mi, próbowałem wyłuskać jakąś scenę akcji z dwójki, która nadawałaby się do niniejszego zestawienia, no ale nie da się. Nawet znak firmowy twórcy świetnego Face/Off, czyli scena z gołębiami, tutaj wyszła jak jakaś autoparodia. W pamięci zapisują się ciepło jedynie ujęcia Cruise’a na motorze pędzącego przez ogień, wiszącego seksownie na skraju urwiska, oraz zbliżenie kamery na nóż i oko gwiazdora, które od kontaktu fizycznego dzielą milimetry. Pomijając spore potknięcie w postaci M:I II, i dość chłodno przyjętą odsłonę nr III w reżyserii J.J. Abramsa (osobiście moją ulubioną), franczyza M:I począwszy od czwartej części, kiedy to obrała konkretny kierunek, wykuła na dobre własny styl i tożsamość, oraz, co najistotniejsze, zbiera coraz wyższe oceny. Najwyżej notowany w serwisie IMDb jest aktualnie Fallout, przy okazji najbardziej dochodowy film serii, zamykający ostatecznie wątek żony Ethana Hunta, mający swoje korzenie w części trzeciej.

Cechą wspólną wszystkich odsłon MI, są oczywiście nowoczesne gadżety szpiegowskie, ultrarealistyczne maski używane przez bohaterów (nadużywane w części drugiej, a genialnie wykorzystane w Fallout), bieganie Toma Cruise’a (jak wiadomo, musi pobiegać w niemal każdym swoim filmie), przyjemny humor, często powiązany z nie tak działającym sprzętem, lub zaskoczeniem gabarytami, tudzież umiejętnościami przeciwnika. Niemal też w każdej odsłonie Ehtan Hunt jest oskarżany o, lub wrabiany w zdradę, albo rozwiązywana jest cała agencja IMF; że też chce mu się urabiać po łokcie dla tak niestabilnego pracodawcy. No i last but not least, a w zasadzie najważniejsze w tym wszystkim, czyli niemożliwe sceny akcji, w których wszystko jest abstrakcyjnie skomplikowane, awykonalne, i zagrożone ryzykiem śmierci albo jeszcze gorzej. Sukces zawsze wisi na jednym włosku, Cruise doznaje różnych kontuzji, przeważnie kostki, a Ethan Hunt zawsze kończy poobijany, ranny, zmęczony, spocony i umorusany bardziej niż Bruce Willis w Szklanych pułapkach. Simon Pegg, ekranowy kolega z planu, podsumował pracę z gwiazdorem-kaskaderem mniej więcej takimi słowami: Codzienna praca z nim to ogromny stres, ponieważ nie wiesz, czy zobaczysz go jutro.

10. ODBICIE AGENTKI LINDSEY FARRIS (Mission: Impossible III)

Sekwencja odbicia wychowanki Ethana z rąk porywaczy, jest tak naładowana napięciem i emocjami, że można by obdarować nimi kilka pomniejszych scen akcji. Czego tu nie ma! Są wielkie karabiny na statywach, sterowane dżojstikiem przez Luthera, i jest mięsista wymiana ognia z siłami przeciwnika. Warto docenić Ethana z karabinem maszynowym w łapie, bo w filmach z serii bardzo rzadko sięga po broń. Akcję ratunkową wieńczy spektakularny pościg śmigłowcowy ze slalomem między ogromnymi łopatami turbin wiatrowych, stworzona przy użyciu CGI oraz tradycyjnych miniaturowych modeli śmigłowców. Ale to nie wszystko, wszak byłoby za prosto; to są wszak filmy o misjach niemożliwych, a nie łatwych i przyjemnych. Żeby więc napięcie sięgnęło zenitu, Hunt na pokładzie śmigłowca musi jedną ręką ratować partnerkę przed wypadnięciem z kabiny, a drugą próbować pomóc swojej podopiecznej, w której głowie tyka miniaturowa bomba zegarowa. Cała ta sekwencja, zakończona bezgłośnym wybuchem w głowie i uderzeniem śmigłowca porywaczy w łopatę wiatraka,  nie pozwala widzom złapać oddechu, stanowiąc jednocześnie znakomitą podbudowę dramaturgiczną pod finał, gdzie w głowie Ethana zagości identyczny, śmiercionośny ładunek.

9. BÓJKA W ŁAZIENCE (Mission: Impossible – Fallout)

Jedyna w zestawieniu TOP 10 sekwencja mordobicia, ale za to jaka! Przede wszystkim zaskakuje w niej element humorystyczny, gdy Cruise i Cavill niespodziewanie natrafiają na opór ze strony filigranowej budowy przeciwnika, który spuszcza im solidny łomot. Dostajemy tu świetny, pełen energii pokaz brutalnej walki na pięści i nogi, połączony z demolką łazienki niezgorszą od tej z True Lies, i nie zawsze na zasadach fair play, wszak przeciwnik pada na glebę dopiero po solidnym plaśnięciu laptopem w twarz. Miło patrzy się na walczącego Cruise’a, ale całą sekwencję, która powstawała przez kilka tygodni (choć planowo miała zająć cztery dni), kradnie dla siebie fantastyczny, potężnie zbudowany Henry Cavill z wąsem, kozacko przeładowujący swoje pięści zanim ruszy na przeciwnika, co zresztą aktor zaimprowizował na planie. W ogóle przyszły Wiedźmin, urokiem osobistym i humorem podkradał Cruise’owi większość scen, dopóki nie poznaliśmy jego faktycznej tożsamości. Szkoda, że aktor nie został w serii na dłużej, tylko okazał się czarnym charakterem, od którego to momentu jego występ był już raczej szablonowy (choć jego miny podczas akcji w śmigłowcu wymiatają), jakby zabrakło pomysłu na jakąś większą iskrę, czy oryginalność w wykonaniu bad guya z takim potencjałem. I taka ciekawostka, Henry Cavill przyszedł na świat w roku 1983, czyli wówczas gdy jego przyszły ekranowy partner Tom Cruise, paradował już w samych gaciach i koszuli na planie filmu Ryzykowny interes. Na ekranie w ogóle nie widać, że panów dzieli aż 21 lat. Może to przez te wąsy Supermana?

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA