Tilda Swinton w „Doktorze Strange”. Whitewashing i rasizm?
Whitewashing, czyli „wybielanie”, to temat, który co jakiś czas powraca w publicznej dyskusji na temat przemysłu filmowego w Stanach Zjednoczonych. Obsadzanie białych aktorów w rolach bohaterów o innych pochodzeniu etnicznym to proceder istniejący od początków kina. Wydawać by się mogło, że w czasach political correctness i pewnego „przeczulenia” rasowego w Ameryce do takiego wybielania dochodzić nie powinno. A jednak przy okazji obsadzenia Tildy Swinton w roli… Tybetańczyka… znów rozgorzała debata, na ile decyzje producentów i reżyserów są rasistowskie.
Wszystko zaczęło się od filmu Doktor Strange Scotta Derricksona, który tej jesieni wszedł do kin. Rolę Przedwiecznego, mentora głównego bohatera, zagrała właśnie Tilda Swinton. W przypadku tej elastycznej aktorki, która była już nawet Davidem Bowie’em, taka kreacja nie dziwi, a wręcz porusza wyobraźnię. W czym zatem problem? W tym, że Przedwieczny jest Tybetańczykiem. Zgodnie z historią Marvela urodził się w Himalajach, w Kamar-Taj. Swinton z Tybetem nie ma nic wspólnego, więc została ogłoszona celtyckim Przedwiecznym.
Przeciwko takim posunięciom zaprotestowała aktorka komediowa Margaret Cho, która widzi w obsadzeniu Swinton w „azjatyckiej” roli właśnie whitewashing. Cho już w maju twittowała na temat Przedwiecznego Swinton, a także Scarlett Johansson jako Motoko Kusanagi w Ghost in the Shell, którego premiery oczekujemy w marcu 2017.
Zdenerwowana Cho wezwała do odpowiedzi samą Swinton. Aktorka broniła się, uważając, że zamieszanie jest zupełnie niezrozumiałe, sam Przedwieczny nigdy nie był określony jako Tybetańczyk, a cała historia dzieje się „w różnych miejscach”. Wezwała również do obejrzenia całego filmu przed wydaniem ostatecznego wyroku. Cho nie ustała jednak w walce i opublikowała maile od aktorki, krytykując jej postawę i to, że „nie widzi problemu”.
Kto ma rację w tym konflikcie? Czy działanie to jest podszyte rasizmem i wrogością wobec Azjatów czy tylko realizacją wizji artystycznej reżysera? Czy Margaret Cho przesadza? A może proceder jest tak rozpowszechniony, że aktorzy pochodzący z Azji, Ameryki Południowej czy Bliskiego Wschodu mają prawo się denerwować i poczuć odsunięci? W Polsce problem ten właściwie nie istnieje, więc łatwo ocenić nam reakcje Cho jako „przesadzoną”. Niemniej jednak warto spojrzeć na sprawę szerzej i zdać sobie sprawę ze skali zjawiska. Nie chodzi bowiem o pojedyncze tytuły, gdzie akurat Azjatę czy Latynosa zagrał biały, ale o naprawdę duże role w ważnych filmach.
Przede wszystkim pamiętać należy, że whitewashing miał silne, rasistowskie korzenie w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Laurence Olivier w 1965 roku wcielił się w czarnoskórego Otella, mając poczernioną twarz. W 1961 w Śniadaniu u Tiffany’ego Mickey Rooney stał się Japończykiem. W West Side Story Natalie Wood grała Portorykankę. Mowa o zamierzchłych czasach? Otóż nie. Jennifer Connelly w Pięknym umyśle pochodziła z Salwadoru, Jake Gyllenhaal był perskim księciem, Carey Mulligan w Drive według scenariusza była Latynoską. Jim Sturgess Azjatę grał zarówno w 21, jak i w Atlasie chmur. Jennifer Lawrence, jeśli bazujemy na książce, powinna w Igrzyskach śmierci mieć ciemną, oliwkową skórę. Wszystko przebijają chyba jednak Bogowie Egiptu, gdzie nad Nilem mieszka przede wszystkim biała rasa…
Tytułów można wymieniać mnóstwo. Jak tłumaczą się twórcy? Przede wszystkim możliwościami aktora, jego dopasowaniem do roli, a nie kolorem skóry. Ponadto nie da się ukryć, że znacznie trudniej na rynku o aktorów o innym kolorze skóry, ponieważ świat filmu zdominowany jest przez białych. W raporcie z 2013 roku BBC podaje, że aż 94% producentów filmowych to osoby o białym kolorze skóry, wśród których panuje przekonanie, że biali aktorzy są znacznie bardziej atrakcyjni dla publiki. Nie da się ukryć, że źródłem tych dysproporcji jest dawna polityka rasowa, z którą dziś się w Stanach walczy. Starania te widać chociażby w tym, że właściwie trudno obecnie o amerykański film, gdzie nie ma ani jednego czarnoskórego aktora. Błędów przeszłości nie da się jednak ot tak naprawić, dysproporcji i głęboko zakorzenionych przekonań nie zmieni się z dnia na dzień. A to, czy Cho przesadza, czy walczy o słuszną zmianę myślenia w przemyśle filmowym, każdy musi ocenić sam…
Edit: Korespondencja między Cho a Swinton została opublikowana przez agenta reprezentującego Swinton. Publikacja maili była odpowiedzią na publiczne zarzuty Cho, według której Swinton miała bagatelizować złość Azjatów i zupełnie jej nie rozumieć. Z wiadomości wynika, że Swinton przejęła się zarzutami Cho i bynajmniej ich nie lekceważyła.
korekta: Kornelia Farynowska