search
REKLAMA
Seriale TV

THE LETDOWN. Australijski serial w klimacie “Tully”

Berenika Kochan

17 maja 2018

REKLAMA

Siła tkwi w prostocie, dlatego Alison Bell i Sarah Scheller nie wyróżniły głównej bohaterki The Letdown cechą szczególną. Audrey (także Alison Bell) ma dziecko, 2-miesięczne niemowlę. Po prostu i aż. Stworzony dla publicznej australijskiej stacji ABC serial to historia jej codziennego życia z malutką Stevie. Widz wkracza w opowieść na pierwszym spotkaniu grupy wsparcia dla świeżo upieczonych rodziców.

Dzięki nim dowiadujemy się, jak wiele odcieni ma rodzicielstwo, głównie macierzyństwo. Poznajemy Marthę, lesbijkę, która swojego dawcę spermy stara się trzymać na określony kontraktem dystans. Sophie – bogatą blond damulkę z nieskazitelnym kontem na Instagramie. Zaznajamiamy się z nietypową parą (Rubenem i Ester), w której to on wziął urlop rodzicielski, a ona twardą ręką zarządza własną firmą. Oglądamy Barb, wyluzowaną “dziewczynę z przedmieścia”, i Georgię, feministyczną aktywistkę. Każdy z odcinków The Letdown przedstawia powiązany z daną postacią i jej maleństwem wątek poboczny.

Opowieść koncentruje się bowiem na problemach Audrey. Kobiecie w połogu wydają się one końcem świata, w serialu przedstawiono je w humorystycznym tonie. Rodzice uśmiechną się do scen usypiania niemowlęcia w samochodzie, z trwogą przypomną sobie próby treningu zasypiania. Audrey cierpi ponadto z powodu permanentnego niedoboru snu, niejasnych relacji z teściami i otępiałego umysłu (z czym i ja wciąż walczę). The Letdown porusza również zagadnienia powrotu do pracy zawodowej, sposobu i miejsca karmienia piersią, temat: sakramenty kościelne dla dziecka a niepraktykujący rodzice… I wiele innych. Z dużą bezpośredniością, co warto docenić, Australijki ukazały przewijający się przez wszystkie odcinki problem powrotu do współżycia po porodzie.

The Letdown to obraz prawdziwy, choć nie do bólu. Twórczynie oszczędziły nam empatycznie bolesnych scen porodów, nieestetycznych, zabrudzonych pieluch i efektów specjalnych w postaci chlustających niemowlęcych wymiotów. Prócz zbliżonego do realności przedstawienia kwestii, z którymi przeważająca większość matek świata ma do czynienia na co dzień, w serialu spodobały mi się… twarze. Nieidealne, zmęczone życiem. Jak u Kaurismakiego, choć w tym przypadku pełne emocji. Wystająca szczęka, podwójny podbródek i wory pod oczami nie czynią Audrey nieatrakcyjną, wręcz przeciwnie. To mama taka jak my, która notorycznie zapomina spakować do torby chusteczki nawilżone (zaraz, a gdzie jest torba?) i zasypia na siedząco, jednak bije od niej niepowtarzalny blask. Plastyczna twarz Alison Bell pięknie pracuje w każdej sytuacji, z technik mimicznych świetnie korzysta również Duncan Fellows (jej serialowy mąż Jeremy), a także Sarah Peirse (matka Audrey, Verity).

Jeśli historia przedstawiona w The Letdown wydaje się przewidywalna, to dlatego, że codziennie dla wielu z nas pisze ją życie. Z doświadczenia wiemy, że ciągłe odmawianie ofert pomocy przy dziecku kończy się wybuchem z przemęczenia, a teściowie, mimo wszystko, “chcą dobrze”. Spoglądamy na problemy Audrey, z którymi się tak mocno identyfikujemy, z boku. Obśmiewamy je – i doświadczamy efektu katharsis. Dużą odwagę stanowi nazwanie serialu wprost “Rozczarowanie”, podczas gdy to właśnie ono pojawia się po narodzinach dziecka wespół z euforią.

Mamy, to serial dla Was. Do wielu scen się uśmiechniecie, pokiwacie głową. W pierwszym odcinku jest jedna, piękna. Gdy Audrey przychodzi do eleganckiej restauracji na urodziny przyjaciółki, ze Stevie. Mąż oczywiście o jej planach zapomniał. Po spotkaniu zdominowanym przez krzyk niemowlęcia i ze złamanym przez znajomych sercem Audrey wraca autobusem, płacze. Zapłakałam i ja, bo obiecujemy sobie, że macierzyństwo nie wpłynie na nasze życie towarzyskie, ale wiecie… Wtem Stevie patrzy mamie prosto w oczy i uśmiecha się, jakby wiedziało.

To wielka rzecz być matką. Szkoda, że dopiero teraz filmowcy zauważają potencjał tkwiący w ukazywaniu rodzicielstwa od strony zwykłej, małej-wielkiej codzienności. Warto nadrobić w Netfliksie przy okazji premiery Tully.

REKLAMA