search
REKLAMA
Kino klasy Z

The Burning Dead – Kino klasy Z

Jarosław Kowal

4 kwietnia 2015

REKLAMA

Autorem recenzji jest Jarosław Kowal. 

Istnieje specyficzna grupa widzów, dla których nie trzeba dłuższego opisu filmu niż: „Skąpane w lawie zombie” i większych nazwisk w obsadzie od Danny’ego Trejo. Jestem tego pewien, ponieważ sam zaliczam się do tego rodzaju odbiorców. Niestety wielu producentów zdaje sobie sprawę z „naszej” słabości i żeruje na niej jak Michael Bay na Transformersach. Ich najnowszy podstęp nosi tytuł „The Burning Dead”. 

Trzy sceny z udziałem Danny’ego Trejo sprawiają wrażenie jakby nakręcono je na potrzeby zupełnie innego filmu. Maczeta gra w nich tajemniczego Indianina, który wciska grupie nastolatków bajeczkę o czającym się w okolicy złu. Szaman z pierwszego sezonu „Scooby-Doo, gdzie jesteś?” jest przy nim jak Predator przy E.T. Wygląda na to, że twórcy „The Burning Dead” koniecznie potrzebowali znanego nazwiska na okładce, ale nie bardzo mieli na to fundusze, więc za kilka dolców odkupili od Trejo taśmę z prywatnym wygłupami z okazji Halloween. Niestety są to jednocześnie najlepsze sceny w tym żałosnym filmie.

burningdead1

Wyobraźcie sobie przeżerającą się przez ludzką tkankę lawę; nieumarłych kierujących się nie głodem, lecz pragnieniem ukojenia palącego bólu; wyobraźcie sobie przerażający pochód tlących się na czerwono zombie, które pozostawiają za sobą jedynie zgliszcza. Wyobraźcie to sobie bardzo wyraźnie, bo tylko w ten sposób będziecie mogli zobaczyć, jak należycie powinien zostać zrealizowany ten pomysł. Dla większości projekcja filmu Rene Pereza (reżysera między innym „Ninja Warpath” i „War Machine”) zakończy się po siedmiu minutach, wtedy to dwa żywe trupy zostają zatopione przez najmniej realistyczną lawę w historii filmu. Efekt jest tak fatalny, że oglądając później „Rekina Cycojada” albo „Czarną Owcę”, można pomylić je z filmami dokumentalnymi.

[quote]Roger Corman albo Herschell Gordon Lewis potrafiliby zrobić z tego materiału znakomitą rozrywkę nawet przy dwukrotnie mniejszym budżecie.[/quote]

Zalaliby zupą pomidorową makietę lasu z plastelinowymi zombie, a efekt końcowy i tak byłby bardziej przekonujący. Wrogiem filmów klasy Z staje się rozwój technologii. Sztuczne fragmenty ciał, iluzje optyczne, gadżety autorskiego pomysłu i wszelkie triki, które dominowały w tej stylistyce do lat 80. zostają wyparte przez żenujące CGI, które musi zawstydzać nawet swoich twórców. Żywe trupy, których nie uśmierca strzał w głowę to wprawdzie świeży wątek, ale zaraz później okazuje się, że można je unieszkodliwić za pomocą gaśnicy, a do tego tylko okazjonalnie ich dotyk wywołuje oparzenia. Od czego to zależy? Tego prawdopodobnie nie wie nawet scenarzysta.

the-burning-dead-fighting-zombies

Największym grzechem twórców „The Burning Dead” jest próba zbudowania wielowątkowej fabuły. Każdy z nas widział dziesiątki filmów, których bohaterami byli męski szeryf podrywający samotną matkę, zbuntowana nastolatka, gburowaty starszy pan, naukowiec-nerd mówiący laboratoryjną gwarą czy też plastikowa dziewczyna rozbierająca się z nie do końca jasnych pobudek. Można by wybaczyć tak stereotypową galerię bohaterów, gdyby przynajmniej toczyli efektowne batalie na śmierć i życie. Ponad godzinę filmu wypełnia jednak bełkot o rodzinnych waśniach i ponownym jednoczeniu się, a jednym z najsmutniejszych elementów ma być to, że dziadek jest obserwowany przez zaledwie dwie osoby na twitterze. Śmieszne? Tutaj to najprawdziwszy dramat!

„The Burning Dead” jest bardzo złym filmem, niestety nie „tak złym, że aż dobrym”. Ewidentnie nikomu na nim nie zależało. Przypomina budowane po kosztach drogi, które już po pierwszym przejeździe odsłaniają ogromne dziury. Nawet jeżeli macie dużo czipsów, alkoholu i ekipę świetnych przyjaciół, nie sprawdzajcie na własnych receptorach tej marności rodem z kanału Syfy. Nie przestraszycie się i nie uśmiejecie się, już lepiej pooglądać filmiki z kotami na YouTube.

https://www.youtube.com/watch?v=F6CU_dMNt9U

REKLAMA