Szybka Piątka #28 – Komedie intensywnie trenujące przeponę
W tej Szybkiej Piątce na temat wybraliśmy najśmieszniejsze komedie. Mało świątecznie, ale to filmy niosące ze sobą sporą dawkę optymizmu i ciepła. Oczywiście to nie jednorodny gatunek. Często przecież żart ma nas nie tylko rozbawić, często jest komentarzem do konkretnej sytuacji politycznej, społecznej czy kulturalnej. Dobry dowcip ma zawsze drugie dno. Wtedy najczęściej “trafia w punkt”, wtedy jest naprawdę użyteczny i aktualny. Oto przed wami nasze ulubione, najzabawniejsze komedie.
Które wy najwyżej cenicie?
Maciej Niedźwiedzki
1. Borat
Uwielbiam Borata. Śmieszy mnie każde jego słowo, każdy grymas twarzy, każda postura, każda reakcja. Wracam do tej postaci nieustannie. Czy to w filmie, czy jeszcze częściej w materiałach, które ostatecznie nie weszły do filmu (polecam przewertować youtube’a). Sacha Baron Cohen to geniusz komedii, mistrz satyry i karykatury. Po seansie jestem zawsze zmęczony z ciągłego śmiechu.
2. Bruno
Cohen zdecydowanie bardziej kontrowersyjny, ale operujący dowcipem nie mniej inteligentnym, nie mniej wnikliwym. Tak naprawdę od tego filmu zaczęła się moja przygoda z Brytyjczykiem. Pierwszy raz w życiu musiałem też przerwać oglądanie filmu, by przez 10 minut wyśmiać się i ochłonąć. Chodzi o sekwencję, gdy Bruno przeprowadza wywiady z rodzicami kilkulatków odnośnie sesji fotograficznej. Bruno i Borat to dwa arcydzieła. Moje komedie wszechczasów. W tej piątce powinien też znaleźć się Ali G, ale chciałbym też wspomnieć o kilku innych.
3. Głupi i głupszy
Najśmieszniejsza para idiotów. Ciągle nie wiem, który jest większym głąbem. Obdarzeni są obaj urokiem, który mnie wzrusza i nieziemsko śmieszy. Są całkowicie nieprzewidywalni, nieracjonalni, pomyleni i zdziecinniali. To mieszanka, która zawsze do mnie trafia. Każdy żart jest wyjątkowy, każda puenta zabójczo celna.
4. Hot Shots Part Deux
Najlepsza parodia jaką znam. Uwielbiam Charliego Sheena w tej roli, jeszcze bardziej komicznie poważnego Richarda Crenna jako pułkownika Waltersa. Na drugim planie przyciągający Lloyd Brigdes. W tym filmie wszystko się udało.
5. Big Lebowski
Trudno cokolwiek nowego o filmie braci Coen napisać. To dzieło słusznie obdarzony kultem. Relacja między kolesiem, Sobczakiem i Donnym to czysta magia. Generator absurdu i dowcipu najwyższych lotów. No i epizod z Jesusem Quintaną. Gdyby Big Lebowski był jedyną komedią w historii kina, to i tak byłby wyczerpującym argumentem na to, jak wspaniały to filmowy gatunek.
Jacek Lubiński
1. Monty Python i święty Graal
Kwintesencja absurdalnego humory od wyspiarskiej trupy. Właściwie każdy ich film, serial i występy sceniczne nadają się na tą listę, ale ten posiada bodaj największą siłę przebicia, dzięki umiejscowieniu akcji w tych, jakże zabawnych (i mrocznych – przyp. sir Artur, król Brytyjczyków) wiekach średnich. Liczbę gagów mogących ostatecznie pozbawić nas życia przez nadmierne rechotanie szło by wymieniać do marca (przy założeniu, że zima nie wycycka znów wiosny i lata i nie zmieni się od razu w jesień – bo wtedy do listopada). Dość powiedzieć, że za samą tylko reżyserię odpowiadało ponad 150 różnej maści lam. Nie przeszkodziły one jednak regularnej policji zapuszkować całej ekipy filmowej.
2. seria Naga Broń (plus serial o kompletnie innym tytule)
Powtarzam się względem jednej z poprzednich “piątek”, ale ponieważ jest niedziela, to mogę bez ogródek (będąc w kapciach w domu) napisać, że Frank Drebin to idealne lekarstwo na każde zło. Albo na całe zło – to też całkiem możliwe.
3. Roztargniony
Pierre Richard w jednej ze swoich najlepszych ról – pracownika agencji reklamowej, który potrafi ot tak wtargnąć do domu sąsiada i rozsiąść się wygodnie z drinkiem, nie zauważając, iż pomylił piętra. A to tylko wierzchołek góry lodowej jego możliwości zagubienia życiowego. Filmu nie widziałem co prawda już ładnych parę lat, ale podczas ostatniego seansu prawie (podkreślam słowo “prawie”) uciekło mi nieco uryny w szorty. Tylko ciiiii! Jestem nieśmiały, ale się staram… 😉
4. Pali się, moja panno
Dla formalności klasyka od Formana, który także zrobił wiele komediowego dobra, ale to jest chyba najbardziej porażające swą abstrakcją prosto zza czeskiej granicy. I w dodatku wcale nie dalekie od rzeczywistości. To powinno wystarczyć za rekomendację.
5. Oscar
Wcześniej była francuska adaptacja ichniejszej sztuki, w której Louis de Funes irytował na maksa. Potem Amerykanie zrobili z tego gangsterskie qui pro quo z gwiazdorską obsadą i popisową rolą Sylwestra Stallone. Można popłakać się ze śmiechu. Ja płaczę. Śmiech także.
Karolina Chymkowska
1. Arszenik i stare koronki
Cary Grant, Peter Lorre, Raymond Massey, urocze cioteczki o morderczych skłonnościach, szarża, szaleństwo galopujące w rodzinie i ogólnie rzecz ujmując, najcudowniejsza czarna komedia w historii kina.
2. Czacha dymi
Hołd dla braci Marx i przy okazji totalna jazda bez trzymanki. Cała sekwencja dopracowanego planu zniszczenia mistrza Volare i spółki nieodmiennie doprowadza mnie do spazmów śmiechu.
3. Dzień świstaka
Zabawne, pomysłowe i daje do myślenia. A świstak zgarnia całą pulę.
4. Top secret!
Moje ulubione dziełko ze stajni ZAZ. Kiedyś to potrafili kręcić parodie i człowiek czerpał prawdziwą przyjemność z doszukiwania się pierwotnych inspiracji. Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi?
5. Nieme kino
Niemy film i wszystkie slapstickowe gagi w kolorze, plus gwiazdy Hollywood z wdziękiem i dystansem grające same siebie to dosyć, by mnie kupić. Zwłaszcza, jeżeli jedną z tychże gwiazd jest Paul Newman, jeden z najwspanialszych mężczyzn, jacy stąpali po tym pełnym błędów padole…
Darek Kuźma
1. Klatka dla ptaków
Dwa słowa: Agador Spartacus. I jeszcze dwa: Robin Williams. Kolejne dwa to: Nathan Lane. I tak dalej. Tolerancja w humorze, humor w tolerancji, nieustraszeni aktorzy, odważny reżyser i najczystsze możliwe ekranowe szaleństwo. W szczególności z udziałem Agadora Spartacusa.
2. Czacha dymi
Wystarczyłaby sama sekwencja, w której genialny John Turturro jako Roland T. Flakfizer wchodzi wraz z Bobem Nelsonem i Melem Smithem pomiędy baletnice i zaczyna polowanie na kaczki. Na szczęście cały film trzyma podobny poziom absurdu. Groucho byłby dumny.
3. Arszenik i stare koronki
Mina Cary’ego Granta, który co pięć minut uświadamia sobie przed kamerą coś absolutnie zatrważającego, stała się w moim umyśle na zawsze równoważnikiem określenia “zabijać śmiechem”. A czajniczek najlepszą pozą na wyrażanie tego, co absolutnie niewyrażalne.
4. Głupi i głupszy
Gdy oglądam po raz n-ty Jeffa Danielsa rzucającego całkowicie na poważnie śnieżką w Lauren Holly, nigdy nie potrafię powstrzymać się od śmiechu. Proste. Wymowne. Głupie. Istne cudeńko. Choć do dzisiaj nie wiem, czy Jim Carrey był tym głupim czy głupszym…
5. Wielka heca Bowfingera
Miałem kilku mocnych kandydatów na piątą pozycję, ale ostatecznie wygrała ta przezabawna zgrywa Franka Oza z branży filmowej i pewnej sekty. Rechoczę zawsze przez praktycznie cały film. I autentycznie chciałbym obejrzeć “Pucołowaty deszcz”!