Sztuczne światy – TRIO z BELLEVILLE
Wychowywanego przez babcię chłopca o imieniu Champion niezbyt łaskawie potraktował los. Rodziców prawdopodobnie stracił na wojnie. Od młodzieńczych lat na jego twarzy rysuje się rozpacz i frustracja. Nie interesuje go świat na zewnątrz, nie pochłaniają go obrazy wyświetlane w telewizorze. By jakkolwiek zaktywizować wnuczka, babcia kupuje mu psa. Lecz i wobec niego Champion wydaje się obojętny. Reżyser, Sylvain Chomet, w kompletny sposób chwyta i definiuje marazm. Trio z Belleville ma niewątpliwie urok i moc. Do pewnego momentu to produkcja idealna.
Jedyne, co pociąga chłopca, to rower. Wycina z gazet informacje o Tour de France, w końcu od babci dostaje wymarzoną zabawkę. I całkowicie zostaje przez ten przedmiot naznaczony. Istnieje tylko dzięki niemu i tylko dla niego. Przeskakujemy o kilkanaście lat do przodu i Champion, trenowany przez babcię, przygotowuje się do udziału w najsłynniejszych zawodach kolarskich. Gdy w nich wystartuje, zostanie porwany i przewieziony do Ameryki. Na jego ratunek ruszą babcia Souza i pies Bruno, którego pasją jest jedzenie i przyglądanie się pociągom.
Trio z Belleville jest przepiękną wizualnie animacją, zrealizowaną tradycyjną kreską. To świat pochłaniający. To wielowymiarowa, bogata w detale, wyczerpująca wizja. W niezwykle kreatywny sposób przenosimy się między kolejnymi lokacjami, czasami wkraczamy nawet w absurdalną wyobraźnię psa – zdecydowanie najciekawszą postać filmu. Pomysłowość Chometa wydaje się nieograniczona. Szczególnie w sekwencjach snów psa Bruna. Reżyser prowadzi narrację z rozmachem, rozbudowując tę fabularnie prostą opowieść o kolejne poziomy.
Bohaterowie to karykatury, często mogące się kojarzyć z zwierzętami. W stereotypowy sposób reprezentują oni różne zawody: mechanik jest mruczącą pod nosem myszą, kolarze przypominają konie wyścigowe, gangsterzy to osiłki o barkach sięgających im powyżej głów, kelnerka obdarzona jest obfitym biustem i tlenionymi włosami. To świat o zachwianych proporcjach, wykoślawiony i wyolbrzymiony. Chomet portretuje Francuzów i Amerykanów, przesadnie eksponując ich najczęściej przypisywane cechy i przywary (opieszałość pierwszych, otyłość drugich).
Seans Tria z Belleville jest interesującym, ale również krępującym doświadczeniem, ponieważ to kino całkowicie oddane stronie formalnej, w którym panuje raczej emocjonalny chłód. Bohaterowie są jednowymiarowi, często pozbawieni jasnych motywacji. To raczej postaci-symbole, mające swoim wizerunkiem wprowadzać pożądany nastrój. Bardzo trudno cokolwiek o nich powiedzieć, poza ich czysto fizycznym opisem. Tytułowe Trio z Belleville to Francuzki, dawne wodewilowe gwiazdy amerykańskich scen. Trzy piosenkarki zestarzały się, straciły popularność i mieszkają w zniszczonej, brudnej kamienicy, wciąż występują, ale raczej w ruderach i podrzędnych klubach.
To przestrzeń i strój definiują pojawiające się w filmie postaci.
Dla Chometa Ameryka jest miejscem zepsutym i nieprzyjaznym człowiekowi. Miasto, do którego przybywają bohaterowie, zbudowane jest na wzniesieniu. Dół zamieszkują najbiedniejsi, osoby zepchnięte na margines, bezdomni i bezrobotni. Natomiast nad nimi wznoszą się sięgające chmur wieżowce. Przedstawiona wizja przypomina tę z tegorocznego Chłopca i świata. Reżyser Tria z Belleville nie zagłębia się jednak w ekonomiczne podstawy takiego stanu rzeczy, jego film pozbawiony jest ideologicznego wymiaru brazylijskiej animacji.
Przygnębiające jest to, w jaki sposób Chomet opowiada o człowieku, pozbawionym większych ambicji i empatii, wykonującym wszystkie czynności mechanicznie. Niezrozumiałe dla mnie są pesymizm i bezrefleksyjność przypisane Championowi. To postać, która jedyne, co potrafi, to obracać pedałami swojego roweru. Cały dzień spędza na treningu, a gdy wraca do domu i chce posłuchać muzyki z gramofonu, musi napędzać go stacjonarnym rowerem połączonym z urządzeniem. To bohater, na którego twarzy nie zobaczymy grama emocji: smutku, rozczarowania lub odrobiny satysfakcji. Champion jako dziecko był przygnębionym samotnikiem, jako dorosły wykazuje jedynie obojętność i bezczynność. Nie ma dla niego znaczenia, czy bierze udział w Tour de France, czy zostaje porwany i przetrzymywany w celi. Pasywność tego bohatera zastanawia, bardzo szybko z najważniejszej postaci przemienia się w pozbawione osobowości przedmiot, powleczony w ludzką skórę.
Trio z Belleville z jednej strony pochłania wielowymiarową wizją świata, liczbą detali i złożonością kolejnych lokacji. Z drugiej jednak irytuje niedorzeczną w ostatnim akcie fabułą i obojętnością, z jaką potraktowani zostają bohaterowie. Może Chometowi chodzi głównie o obrazy, o osiągnięcie wizualnej maestrii? Na tym polu odnosi bezapelacyjny sukces.
Opowieść, dramat i intryga zostają zepchnięte na trzeci plan. Nie chodzi więc o emocjonalne zaangażowanie, ale o malarską impresję.
Reżyser operuje skonwencjonalizowanymi obrazami, które przetwarza i przejaskrawia. Takie jest fizyczne poświęcenie kolarzy, wizerunki gangsterów, wielkie, zaprzeczające prawom fizyki statki, zdegenerowane amerykańskie miasto czy odpychająca kamienica, w której mieszkają piosenkarki z Belleville.
Francuska animacja fascynuje stroną wizualną, ale momentami irytuje enigmatycznością w kreacji postaci. To film wypruty z emocji, ale inspirujący formalnie. Może więc chodzi o to, by widz wtłoczył w ten świat siebie i go ożywił? Bez tego pozostaną nam jedynie ładne obrazki i estetyczna satysfakcja. Czasami to i tak bardzo wiele.
korekta: Kornelia Farynowska