Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów
No, siema. Jestem FanCzarnejWdowy1999. Właśnie wróciłem z kina i chciałem omówić dla was film Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów. Nie kryję ekscytacji, ale jestem już poważnym vlogerem, czytałem dużo recenzji, a tutaj to się tak przy okazji może poduczę, jak się ocenia filmy dobrze i właściwie. Wiecie, po kolei, trójdzielnie, tak jak pani w szkole pokazywała. Fani Marvela, poproszę o łapkę w górę, a innym może uda się wytłumaczyć, co jest thebest, a co niekoniecznie zagrało. Jedziemy.
Na początek wspomnę, że to drugi film o Kapitanie Ameryce w reżyserii braci Russo. Wiadomka, że Kapitan Ameryka to się już pojawił wcześniej, dwa razy w swojej ekranowej solówce, dwa razy w Avengers. To taki nasz stary kumpel. Nudzilibyście się bardzo, jakbym znowu pisał, że Kapitan w tamtym filmie zrobił to, w tamtym tamto, a to normalnie byłoby jak opowiadać komuś serial, obiorę więc taki punkt wyjścia, w którym wszyscy wiemy, co sychać u brooklińskiego piechura, Steve’a Rogersa.
Łapka w górę, kto uważa, że produkcje Marvela to już taki spójny twór, solidnie zagnieżdżony w głowach kinomaniaków. O w mordę, dużo tych łapek. To zadziwiające, jak szybko marka Marvel Comics weszła w erę filmowego renesansu, przechodząc od kinematograficznego eksperymentu do fabryki fandomowych snów. Napiszę może więc kilka zdań o fabule, ale nie więcej, niż mówiłem wujkowi, jak szliśmy do kina, bo on nie widział chyba Zimowego żołnierza i drugich Mścicieli.
To było tak. Kapitan Ameryka poszukuje swojego uciekającego przyjaciela, Bucky’ego. Cały świat myśli, że Bucky wciąż jest zaprogramowanym mordercą, okazuje się jednak, że przyjaźń silniejsza niż NLP i inne jedi mindtricki. Steve Rogers wie, że gdzieś tam w środku skrytobójcy wciąż czeka na niego dawny kompan, ubolewając, że jednak świat już powiesił psy na Zimowym Żołnierzu dawno. Zbiega się to wszystko z koniecznością kontrolowania superbohaterów przez władze światowe. I tutaj robi się nieprzyjemnie – w wyniku kilku błędów ze strony Mścicieli, jak i globalnego niepokoju, który narastał od pojawienia się pierwszych nadludzi, rząd chce nałożyć bohaterom kaganiec. Kapitan Ameryka się na to nie zgadza, a Iron Man dochodzi do wniosku, że to nie jest wcale taki głupi pomysł. Dwa obozy bohaterów stają naprzeciwko siebie. Jak mówiła nam pani na historii – gdzie dwie tak przeciwne idee się ścierają, musi dojść do pożaru. Ma to uzasadnienie fabularne bardzo solidne, zresztą taki malutki libertarianin budził się w Kapitanie już w poprzedniej produkcji, w której zaczął podważać ideę kontroli społeczeństwa w imieniu wspólnego dobra i bezpieczeństwa.
O jeja. Przepraszam, że się tak rozpisałem o fabule, ale mam nadzieję, że dalej będzie łapka w górę. Wujaszek był ze mną też niedawno w kinie na pokazie walczących Batmana z Supermanem i ja wtedy więcej zdań musiałem naprodukować, aby mu zarysować powody konfliktu, a potem, po seansie, wytłumaczyć kim są te różne panoszące się po ekranie dziwadła w pelerynach. Kapitan Ameryka to inna sprawa. Wszystko, co doprowadziło do przedstawionego konfliktu, jest naturalnym następstwem przemian bohaterów. Szczególnie Tony Stark grany przez Roberta Downeya Juniora wydaje się nosić ciężki bagaż emocjonalny, do którego dorzuca się kamenie konsekwentnie od prawie dekady. Kolokwialnie napiszę, że zajebioza pewnie grać przez tyle lat tę samą postać z poczuciem nie powtarzalności, ale właśnie – odbywania podróży. A jak jeszcze znajdzie się miejsce dla innych, to już w ogóle kozacko, bo przyjmijcie to na wiarę w aspirującego vlogera – znajdzie się czas ekranowy dla każdej postaci i można je polubić, nawet jeśli niewiele o nich wiemy i przespaliśmy internety, komiksy, a nawet przespaliśmy poprzednie filmy. To jest źródło wyjątkowości.
Kurczę, tak patrzę na to, co napisałem i teraz przydałoby się napisać coś o aktorstwie, a bardzo mnie kusi, żeby odnieść się do wcześniejszych odsłon, bo postacie są dokładnie takie, jakie je pokochaliśmy bądź znielubiliśmy. Oglądam dużo Youtube i widzę, że nawet w wywiadach czuć entuzjazm bijący absolutnie ze wszystkich Avengerów, a szczególnie świeżego narybku. Mamy tutaj całą tę kozacką paczkę oprócz Thora, który poleciał w kosmos, no i Hulka, który poleciał gdzieś za Ocean, ale nie martwcie się – wrócą. Dużo byłoby pisania o wszystkich, więc podsumuję aktorstwo jednym zdaniem: Chris Evans wciąż się dobrze bawi w gronie przyjaciół, a jego Kapitan Ameryka to w dalszym ciągu urocze połączenie wstydliwego chłopaka i człowieka, który nigdy nie upuści swojej tarczy, aby skapitulować. Łotrem działającym zakulisowo jest tutaj Zemo grany przez Daniela Bruhla, który nie usiądzie obok Lokiego na prywatce najbardziej fascynujących przeciwników, ale akurat w tym filmie to nie starcie dobra i zła niesie największy ładunek emocjonalny. To chyba wszystko. A nie, wiem – jeszcze jedna sprawa. Scarlett Johansson nigdy nie wyglądała w marvelowym filmie tak kusząco! Panów, co przełkną ślinę tak głośno jak my będzie w kinie wielu, heheszki.
Martwię się trochę, że moja recenzja będzie infantylna, a bardzo się staram krok po kroku przedstawić mój punkt widzenia. Jesteście jeszcze ze mną? Czuję się trochę jak Tom Holland grający tutaj Spider-Mana: rozentuzjazmowany i bezkrytyczny wobec czynników, które go wciągnęły w wir wydarzeń. Dzieciak chciał się tylko zabawić, a jednocześnie czuć, że nie kupiono go tanimi chwytami, kolorowym lizakiem, puszką coli. I niczym nastoletni pajączek rozdziawiam buzię w czasie scen akcji, bardzo sprawnie nakręconych (kto braci Russo nauczył tak dobrze przedstawiać moce superbohaterów, przecież poprzedni Kapitan Ameryka to była jazda wzorowana raczej na kinie akcji?), zachwycam tym, co dzieje się na ekranie i oglądam reakcje innych.
Wujek Zbyszek bawi się dobrze. Słusznie zauważa nawet, że podoba mu się, że mimo fantastyczności świata to wszystko ma swoją wagę, zarówno fabularną, jak i rozpierduchową. To ja pytam go, o co mu chodzi, bo mój stryjek ma czasami z tymi nowymi hitami problem i plecie trzy po trzy. A on dalej swoje farmazony, czy zauważam, że są gry komputerowe z realistyczną fizyką otoczenia oraz nierealistyczną, gdzie przedmioty wyglądają na lżejsze niż w rzeczywistości, a samochody rozpadają się jak papier. Ach ten wujcio, zgrabnie mi to zarysował, ale nie dziwota, jego czasami trudno od konsoli oderwać. To on dalej – jak plastelinowy Superman z Batmanem się bili, to była kiepska fizyka, orki w zwiastunie Warcraft za bardzo baryłowate, a jak ci wszyscy Avengersi skaczą sobie do gardeł, nie gryzło go to w oczęta. Już widzę komentarze pod tekstem, że mój stryju Zbyszek powinien założyć vloga o grach wideo. Ale by było XD.
I mówił też, że niezbyt zapamiętał muzykę. Muszę mu przyznać, bo najbardziej charakterystyczne tony pochodziły choćby z Zimowego żołnierza, a poza tym nijako.
Znam takiego starszego recenzenta. Bardzo dobrze te wszystkie sprawy komiksowe ogarnia, ale mówi, że traktuje superbohaterów jako chodzące figury retoryczne, a nie ludzi z krwi i kości. Ja wręcz odwrotnie – widzę ich jako ludzi, których ktoś mi przedstawił dawno temu, wymieniłem się z nimi numerami, pojechaliśmy razem na konwent. Chodzi o to, że wiem, czego się po nich spodziewać, a potem przychodzi kolejna impreza, a oni są wciąż sympatyczni, a nawet próbują wyjść ze strefy komfortu, coś namieszać w naszym wspólnym wieczorze. Chyba żaden poprzedni film Marvela nie miał tak emocjonującego finału. Wyobraźcie sobie, że ktoś skłóca Twoich dwóch najlepszych ziomków, oni się tłuką po buzi przed szkołą, a Wy nie możecie nic zrobić, ani w tę, ani w tę. Zostało tylko patrzeć, jak dobre chłopaki się biją, ale rozumiesz obie strony. Przykro mi było, ale musi być przykro, jak się biją ludzie, a nie figury retoryczne. Heheszki.
Z tymi filmami MCU to jest trochę tak, jak z szukaniem dobrego jedzonka na mieście. Można trafić do hamburgerowni, w której serwują rozpadające się kanapki, a można wgryzać się w produkt, który dostarcza i kalorii mięśniom, i serotoniny mózgowi. Brzmi mniami, co? Bardzo polecam, nie będziecie zawiedzeni, a może nawet potem porozmawiamy, jak bardzo ciekawie musi wyglądać praca przy produkcjach tego typu. Tylko dajcie suba i polecajcie mój kanał. A w tym Hollywood siedzą sobie jacyś zabawni i mądrzy ludzie, piszą kolejne fabuły, wiedzą, co chcą osiągnąć, komu opowiedzieć bajeczkę. Popkultura pokazała wielokrotnie, że to wcale nie jest standard, żeby wiedzieć, dla kogo to wszystko i w którym jakim jest to prowadzone. A Marvel wie, toteż piąteczka dla jego włodarzy. Po omacku nie ma co błądzić, każdy popularny wideobloger to przyzna! No!
Uff, rozpisałem się jednak, ale chyba wyszło mi jako takie podsumowanie. Ja już nie wiem, do czego się przyczepić. Muzyka i że trochę niewyraźny czarny charakter? Niech tak zostanie, bo byłoby wstyd postawić dyszkę tak bez zastanowienia, bo kto to widział, aby jakaś bajeczka dla dzieci miała fulla jak Obywatel Kane i Titanic. A tak wychodzi, że to prawie thebest film i styka. I troszkę złośliwości na koniec, heheszki. Pamiętacie, jak mówiono, że złe recenzje “Batman v Superman” to “nic się nie stało, nic się nie stało”, bo filmy robi się dla fanów, a nie krytyków?To tutaj widocznie zrobiono film tylko dla krytyków albo po prostu jest piękny jak milion dolarów na złotej tacy. Daję lajka i zapraszam do subskrybowania mojego kanału. Wasz kolega z Internetu FanCzarnejWdowy1999! Teraz czekamy na Doktora Strange’a, co nie, co nie? Jupiii!