search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – TARZAN

Maciej Niedźwiedzki

2 lipca 2017

REKLAMA

Lata dziewięćdziesiąte były pasmem gigantycznych sukcesów Walta Disneya. Niejedna produkcja kończyła z Oscarem na koncie, każda zbierała masę oddanych fanów. To był przełomowy okres. Nigdy wcześniej sztuka filmowa nie była równie wyraźnie zdominowana przez kino animowane. Walt Disney był monopolistą i władcą dziecięcej wyobraźni. Co paradoksalne, brak specjalnej konkurencji nie rozleniwiał włodarzy studia. Z każdym kolejnym filmem studio nabierało rozpędu, nie schodziło poniżej pewnego poziomu, nieziemsko wysokiego. Tak trudno wybrać lepszego między Królem Lwem a Pocahontas, między Herkulesem a Mulan, między Dzwonnikiem z Notre Dame a Aladynem. Za każdą z tych produkcji przemawiają techniczna maestria i reżyserski rozmach. Wszystkie fabuły uzbrojone są w potężny emocjonalny ładunek, powalający zapewne nawet i tych mniej wrażliwych widzów. Kolejne animacje przenika trzeźwa ideologiczna narracja, nieunikająca istotnych historycznie i społecznie tematów. Twórcza polityka studia gwarantowała triumf za triumfem, całkowicie zasłużone pierwszeństwo w rozrywkowym kinie familijnym.

Tarzan z 1999 roku z przytupem wieńczy renesans Walta Disneya. Twórcy sięgają po literacką postać wymyśloną na początku XX wieku przez Edgara Rice’a Burroughsa. Jego książka traktuje o chłopcu wychowanym przez małpy, mieszkające na bliżej nieokreślonej afrykańskiej wyspie. Tarzan fabularnie przypomina wcześniejszą o kilka lat Pocahontas. W obu przypadkach mierzymy się z problematyką kolonializmu. W pierwszym z tych filmów jest on ujęty nieco bardziej bezpośrednio – zderzenie dwóch grup ma charakter wojenny, przynoszący wiele strat – tych w majątku i ludziach. W Tarzanie również jest to obecne, ale nie w aż takim natężeniu. Bohaterów napędza ciekawość, nie potrzeba zdobycia przewagi. Broń w ręce zastępuje akademicki notatnik.

Z jednej strony mamy więc grupę małp, wśród której wychował się Tarzan. Człekokształtne dzięki wyraźnej antropomorfizacji tak naprawdę bardziej przypominają plemię ludzi, tylko ukształtowanych w zupełnie innych warunkach. Pozwala to czytać animację Disneya w otwartym uniwersalnym kluczu (chodzi przede wszystkim o ciągle powracające w nauce rozważania o kontakcie na linii ja–Inny). Z drugiej dwójkę angielskich naukowców w osobach profesora Archimedesa i jego córki Jane. To dopiero początek XX wieku. Badania opierają się raczej na intuicji i przypuszczeniach niż sprawdzonej wiedzy i sprawdzonych analitycznych narzędziach. Najważniejsze jest to, że przybysze z Europy potrafią przyjąć odpowiednią postawę: podejść do swojej pracy z otwartym umysłem i wrażliwością, unikając przy tym stereotypowej oceny i wysuwania pochopnych wniosków. Już samo to niesie za sobą spory wychowawczy potencjał. W tym aspekcie Disney tamtej dekady nie miał sobie równych.

Tarzana cenię szczególnie za to, że jego twórcy zainteresowani są przede wszystkim tym, co łączy te dwa tak różne światy. Taki charakter ma choćby przejmująca sekwencja otwierająca film. Równoległy montaż zestawia ze sobą momenty, gdy Tarzan będący w jeszcze niemowlęcym wieku otaczany jest opieką przez swoich rodziców, z analogicznymi scenami, w których jego przyszła matka – gorylica Kala – w ten sam pełen ciepła sposób traktuje swoje nowo narodzone dziecko. Cała sekwencja jest perfekcyjnie spięta przez utwór Two Worlds One Family Phila Collinsa. To samo wyrażone jest także w drobnych gestach, jak choćby niejednokrotnie powtarzane przez bohaterów przykładanie do siebie swoich dłoni. Tym samym reżyserom udaje się wyrazić fundamentalną dla ludzkiej rasy cechę. Dzielić nas bowiem mogą olbrzymie przepaście. W przypadku tego filmu objawiają się one choćby w wiedzy, kulturowym zapleczu czy cywilizacyjnych osiągnięciach, które w równym stopniu powiększają nasze umiejętności poznania, co je ograniczają. Na prymarnym poziomie jednak obdarzeni jesteśmy identycznym emocjonalnym kręgosłupem.

Tarzan jawi się jako kino o tożsamości, poszukiwaniu Ja. Reżyserzy wykorzystują sprawdzony już we wcześniejszych filmach motyw spoglądania we własne odbicie. Tarzan w jednej scenie wpatruje się w swoje odbicie w tafli wody. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo różni się od otaczających go małp, choć ciągle wierzy, że jest jedną z nich. Bohater sięga więc rękami do dna i obsmarowuje się błotem, jakby oblekając bladą skórę w sierść. To desperacki i przełomowy moment, celnie oddający jego zagubienie. W identycznej sytuacji postawiony był Simba z Króla lwa, odnajdujący w wodnym refleksie swojego wizerunku podobieństwo do Mufasy. Z kolei Mulan, wpatrując się lustro, podejmuje kluczową dla swojego życia decyzję o zastąpieniu schorowanego ojca na służbie w wojsku. Przez produkcje Walta Disneya z lat dziewięćdziesiątych ciągle przewija się ten sam lejtmotyw. Zawsze odgrywa on konstytutywną rolę w psychologicznym portrecie postaci.

Nie sposób też wspomnieć o technologicznym skoku, jakim był Tarzan. Tradycyjna rysowana animacja nigdy wcześniej nie była tak płynna i efektowna. Nie miała w sobie takiej wizualnej głębi, siły koloru i ostrości. Tarzan wydaje się szczytowym osiągnięciem tej szlachetnej techniki. Studio niedługo później przerzuciło się na oferującą inne możliwości animację cyfrową. Nowe narzędzia przyniosły niestety spadek formy. Były jednak też świadectwem tego, że Walt Disney, uzbrajając swoich grafików w kartki i ołówki, osiągnął absolutne maksimum.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA