search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – MARY i MAX

Maciej Niedźwiedzki

20 marca 2016

REKLAMA

Świat stworzony przez Adama Elliota tonie w szarościach i ponurych barwach. Dziewięcioletnia Mary (Toni Collette) mieszka na dalekiej prowincji w Australii. Nie ma przyjaciół, nawet znajomych. Każdego dnia wyczekuje na swoją ulubioną bajkę „Noblets”, którą ogląda w towarzystwie chowanej przez nią kury. Jej ojciec to dziwak najchętniej przebywający w swojej chatce, gdzie trzyma wypychane przez siebie zwierzęta, wcześniej znalezione martwe przy autostradzie. Matka to obrzydliwa alkoholiczka i złodziejka, nie potrafiąca przejawiać choćby odrobiny empatii. Nałóg doprowadził ją do patologii, zniszczył w niej wszystko, co dobre. Obok mieszka beznogi sąsiad, cierpiący dodatkowo na agorafobię i nie wychodzący z własnego mieszkania od kilkudziesięciu lat. Mary jest skazana na samotność i nudę. Jednak po głowie krąży jej mnóstwo pytań, a wyobraźnią ucieka daleko od rodzinnego domu.

A gdzie ludzie są nieustannie szczęśliwi i wiedzą wszystko? Oczywiście w Ameryce. Mary sięga więc po książkę telefoniczną, przepisuje losowo wybrany amerykański adres i wysyła list.

b

Trafia on do Maxa Horowitza (o głosie Philipa Seymoura Hoffmana). Jest on chyba najbardziej zakompleksioną i niezadowoloną z życia osobą na Ziemi. To czterdziestoczteroletni introwertyk, chroniczny pesymista i frustrat. Niezdrowo otyły, obżerający się bez umiaru czekoladą, od lat odwiedzający psychiatrę. Max stracił najpierw wiarę w Boga: wychowywany był w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie, ale przeszedł na ateizm; a później w człowieka, do którego czuje wręcz wstręt. Boi się i unika dotyku. To zgorzkniała i, wydawałoby się, przegrana postać, niechętna do jakichkolwiek zmian. Wizyty u psychiatry i Klubie Anonimowych Obżartuchów z szans na ratunek przemieniły się w dołującą rutynę. Rewolucję w jego życiu zwiastuje dopiero niespodziewany liścik od dziewięciolatki z Australii.

Mary i Max zaczyna się całkiem niewinnie. Utrzymany jest w raczej ciepłym, ironicznym tonie. Oczywiście odczuwalny jest pewien marazm, ale nie doskwierający aż tak mocno. Zabawny, początkowy monolog narratora roztacza nad tym światem aurę nostalgii. Miasteczko Mary to specyficzna okolica, niepozbawiona lokalnego kolorytu i osobowości. Nowy Jork Maxa to z kolei wyludnione, umarłe miasto, przypominające raczej wielkich rozmiarów cmentarz, a nie nieoficjalną stolicę świata. Tytułowy bohater sporadycznie opuszcza swoje ascetycznie urządzone mieszkanie, przesiaduje na przystanku, chodzi do sklepu, by kupić konieczne do życia czekoladki, potyka się o nogi bezdomnych i czyści ulicę z petów wyrzucanych przez przechodniów. To jego emerytura, to jego sposób oczekiwania na śmierć.

b

Wymiana pierwszych listów pozwala nam jednak zajrzeć w przeszłość obu postaci, w ich świat marzeń, w ich skrywane lęki. Do tej pory w swoim życiu nie mieli okazji, by przed kimkolwiek spowiadać się ze swoich pragnień i potrzeb. Max ma w końcu okazję, by spojrzeć na swoje życie z innej strony, podsumować swój dotychczasowy dorobek. Pisanie kolejnych listów i opisywanie siebie samego ma dla Maxa terapeutyczny wymiar, pomaga mu znacznie bardziej niż wszystkie wizyty u psychiatry razem wzięte. Mary w Maxie znajduje pierwszego przyjaciela i vice versa. Dla dziewczynki to tak bardzo pożądana osoba z zewnątrz, a kontakt z nią jest w pewnym stopniu realizacją jej marzeń o ucieczce z ponurego miasteczka. Oboje to precyzyjnie napisane postaci, obdarzone charakterem, sporą liczbą przywar i specyficznych cech, a także wiarygodne psychologicznie.

Rzadko w animacjach spotykamy się z tak wyczerpującym studium osobowości.

Film Elliota jest jednym z niewielu przedstawicielem podgatunku, jakim jest film epistolarny. To obraz narracyjnie niekonwencjonalny i traktujący tę regułę bardzo radykalnie. Przez praktycznie cały film z offu czytane są listy, których ilustracją jest obraz. W pozostałych partiach słyszymy głos trzecioosobowego narratora. Twórcy, zderzając ze sobą te dwie ścieżki narracji, potrafią wydobyć bardzo różny pod względem tonacji nastrój – od slapstickowych żartów przez ironię i sarkazm po groteskę czy przejmujący tragizm.

b

Mary i Max to animacja wyreżyserowana i napisana z niespotykaną wrażliwością i wyczuciem. Nie powstydziłby się jej Woody Allen z najlepszych lat.

Tak jak na przestrzeni kilkunastu lat ewoluują tytułowe postaci, tak razem z nimi poważnieje sama opowieść. Odchodzimy od okresu niewinności i zmierzamy w stronę mającego solidne fundamenty dramatu. Nieunikającego ciężkich, niezbyt dziecięcych tematów i wątków: seksualności, depresji, jawnej, już nie zmiękczonej przez karykaturę, wizji alkoholizmu czy nawet próby samobójczej. Mary i Max to udany narracyjny eksperyment i, od pewnego momentu, film dla nieco starszych dzieci.

Elliot w kreacji świata i fizycznych wizerunków bohaterów korzysta z karykatury i przerysowań. To wizja nieraz depresyjna i przygnębiająca, z genialnym, inspirującym i paradoksalnie pięknym zakończeniem. To film pełen formalnym skrajności, pozornie oderwany od rzeczywistości. Próbujący zmierzyć się z koszmarem egzystencji i zaoferować na nie antidotum.

Mary i Max pod płaszczykiem satyry ukrywa poważne pytania, lęki i fobie. To wizja pełna przesady i formalnych dziwactw. Jednak w jej środku drzemią ogromne pokłady ludzkich emocji.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA