search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – CHICO i RITA

Maciej Niedźwiedzki

8 lipca 2018

REKLAMA

Znacie tę historię bardzo dobrze. On jest jazzowym pianistą, lekkoduchem i romantykiem. Ona początkującą piosenkarką, obdarzoną ogromnym urokiem i prawdziwym talentem. Poznają się przypadkowo. Bohater zwraca uwagę na żółtą sukienkę, w którą ubrana jest jego przyszła partnerka. Mimo odmiennych charakterów, licznych perypetii i nieporozumień związują się ze sobą. Z czasem główną przeszkodą staje się wymagająca poświęceń kariera zawodowa.

Ona zostaje zauważona przez amerykańskiego producenta i szybko zyskuje miano gwiazdy Hollywood. On nad finansowy sukces przedkłada ten artystyczny. Ich związek nie zostaje scementowany. Niefortunne okoliczności sprawiają, że nie mogą się sobą w pełni nacieszyć. Pewnego razu bohaterka, będąc już na szczycie kariery, wchodzi do kameralnego klubu, w którym jej dawny ukochany siedzi przy pianinie i razem ze swoją grupą daje popis jazzowej improwizacji. Oboje się zauważają, a wymiana sugestywnych spojrzeń jasno daje do zrozumienia, że wiedzą, jak dużo ich teraz dzieli, ale wciąż łączy ich silna emocjonalna więź. Niedługo później dostaniemy sentymentalną retrospekcję, przypominającą bohaterom, jak byli sobie bliscy. Życie mogło potoczyć się inaczej, gdyby trwali przy sobie.

Tak, to La La Land. Damien Chazelle skopiował praktycznie cały fabularny szkielet hiszpańskiej animacji. Zmienił jedynie otoczenie i czas akcji. Chico i Rita rozgrywa się na Kubie na kilka lat przed rewolucją, La La Land we współczesnym Los Angeles. Amerykanin oczywiście nadał bohaterom inne imiona, włożył w usta inne piosenki i przede wszystkim zrezygnował z animowanej kreski na rzecz kina aktorskiego. Jakby ta drastyczna formalna zmiana miała zakryć wszystko to, co Chazelle “zaczerpnął” ze starszej o sześć lat produkcji.

Kategoria plagiatu może jest w tym przypadku zbyt mocna, ale “rażące podobieństwo” pasuje jak ulał. Nie objawia się ono nawet w użyciu podobnych składowych: gatunkowości filmu, profesji bohaterów, dynamiki napędzającej ich relację, budującego nastrój jazzu czy rekwizytów i kostiumów (wspomniana żółta sukienka). Po te elementy każdy twórca może przecież swobodnie sięgać. Chazelle przeniósł je jednak praktycznie jeden do jednego, kopiując nawet całe sceny i ustawiając je w takiej samej kolejności. Przepisał w La La Land historię Chico i Rity. Nadał kolejnym rozstaniom i powrotom podobne przyczyny, a fabularną strukturę przeprowadził tymi samymi ścieżkami. Porównanie obu filmów sprawia, że z musicalu Chazelle’a znika wrażenie oryginalności i unikatowości. Można też bezpiecznie uznać Chico i Ritę i La La Land za filmy bliźniacze. Zdaję sobie sprawę, że pojęcia cytatu, zapożyczenia, inspiracji można traktować bardzo swobodnie i trudno jest klarownie dowieść naruszenia praw autorskich. Uważam jednak, że Chazelle przy swojej produkcji przekroczył granicę przyzwoitości. 

Film reżyserskiego tria – Fernando Trueby, Javiera Mariscala i Tono Errando – przepełniony jest nostalgią i przytłaczającym bohaterów wrażeniem niespełnienia. Główna fabularna oś kontrapunktowana jest scenami, gdy będący już w podeszłym wieku Chico wspomina swoje lata młodości i desperacką pogoń za Ritą. Ciepła paleta barw koresponduje z targanymi emocjami tytułowymi postaciami. Chico i Rita jest filmem dusznym i zmysłowym. To spalony słońcem świat, którego mieszkańcy żyją swoim wypracowanym powolnym tempem. Filmowa narracja również rzadko przyspiesza, ale jej zaplanowany rytm i powtarzalność niektórych wątków sprawiają, że łatwo jest dać się jej uwieść. To kino o zdradzie i rozczarowaniu, determinacji, ale też umiejętności pogodzenia się z porażką. O przewrotności życia, ale i przeznaczeniu.

Jedynie szkoda, że ta mało znana, choć nominowana do Oscara animacja nie ma szans mierzyć się z międzynarodowym hitem reklamowanym wizerunkami Ryana Goslinga i Emmy Stone. Na Chico i Ritę niewielu miało szansę tak naprawdę się natknąć. Jeśli ujął was La La Land to Chico i Rita jest kinem stworzonym dla was. Hiszpańskiej animacji trzeba oddać, że pojawiła się wcześniej, podając na tacy twórcom La La Land gotowy przepis na przebój. Postawię nawet hipotezę, że bez Chico i Rity film Chazelle’a nie miał prawa powstać. Na pewno nie w takiej formie, za jaką pokochali go widzowie.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA