SZEŚĆ STÓP POD ZIEMIĄ (2001-2005). Recenzja serialu
Autorem tekstu jest Wojciech Staśkiewicz.
Uwaga! Tekst zdradza elementy fabuły!
Wielokrotny zwycięzca min. Złotych Globów i Emmy, stawiany obok Rodziny Soprano i Miasteczka Twin Peaks, niejednokrotnie zamieszczany w zestawieniach najlepszych seriali wszech czasów Sześć stóp pod ziemią opowiada historię członków spokojnej, aczkolwiek dość ponurej rodziny Fisherów, mieszkającej w domu pogrzebowym.
WPROWADZENIE
Fabuła przedstawia się następująco: Nate, najstarszy syn zmarłego właśnie właściciela zakładu pogrzebowego, wraca z Seattle do domu w Los Angeles. On i jego najbliżsi wkrótce dowiadują się, że ojciec podzielił interes między swoich dwóch synów – młodszego Davida Fishera oraz, ku ich zdziwieniu – Nathaniela. Postanawia on teraz zamieszkać i ponownie nauczyć się żyć ze swoją dziwaczną rodziną, którą opuścił lata temu. Pomóc mu w tym może poznana w dniu śmierci ojca intrygująca i tajemnicza kobieta, Brenda. Tymczasem David ukrywa swój homoseksualizm przed matką, sam próbując siebie w pełni zaakceptować. Seniorka rodu, Ruth, musi znowu spróbować nawiązać kontakt ze swoim trojgiem dzieci i odnaleźć się na nowo w świecie bez męża. Jedną z pierwszych rzeczy, jakiej będzie stawiać czoła, jest posiadająca problemy z prawem nastoletnia córka Claire, która próbuje bez skutku zrozumieć i pogodzić się z biznesem, jaki prowadzi jej rodzina. Przez pięć iście niesamowitych serii mamy okazję śmiać się, dorastać, niejednokrotnie płakać, pokonywać trudności i odnajdywać własnego siebie wraz z Fisherami.
Wciągający i inteligentny scenariusz, wybitnie zagrane i świetnie skonstruowane, zbudowane z krwi i kości postacie, ukazywanie bez zakłamania i wstydu wszystkich aspektów życia człowieka: to tylko kilka plusów przełomowego dramatu Alana Balla (Oscar za scenariusz do American Beauty). Surowy realizm produkcji, brak schematów, podkoloryzowania i naciągania historii oraz bezpośredniość przekazu zgrabnie współgrają z surrealistycznym klimatem serialu. Mieszając się nawzajem, balansują na krawędzi dramatu i komedii, tworząc specyficzny i unikalny nastrój przesycony czarnym humorem.
SCENARIUSZ
Alan Ball jest człowiekiem, którego od dziecka intrygowała śmierć i wszystkie jej aspekty. Już jako mały chłopiec zauważył, że ludzie traktują ją jako temat tabu. Jak sam napisał: “śmierć była czymś sekretnym, tajemniczym, przerażającym. Czymś, co należy omijać i nie obserwować z nazbyt bliska”. Jako trzynastolatek przeżył śmierć swojej starszej siostry, która zginęła w wypadku samochodowym. To był dla niego moment przełomowy. Tę zaraźliwą dla widza fascynację czuć zarówno w American Beauty, jak i w Sześciu stopach pod ziemią. Nie polega jednak ona na chorym i odrażającym eksponowaniu zwłok, ale na skupianiu niemal każdej historii (zarówno Fisherów, jak i ich klientów) wokół tematu przemijania. Ball przedstawia życie w zakładzie pogrzebowym jako metaforę ludzkiej egzystencji. Próbuje przekonać widza, że o śmierci można opowiadać na tyle różnych sposobów, z iloma reakcjami na nią można się spotkać. Jedni swój ból eksponują, inni go ukrywają i cierpią wewnątrz lub wtedy, gdy nikt nie patrzy. Niektórzy chcą pożegnać bliskiego, wyprawiając kosztowny pogrzeb, drudzy mogą wrzucić ciało wprost do wykopanego w ziemi dołu, ceniąc wyżej pamięć o zmarłym.
Obok ukazywania uczuć ludzi przewijających się przez dom pogrzebowy, Sześć stóp pod ziemią skupia się na skrupulatnym pokazaniu całego procesu, jakiemu poddawane jest ludzkie ciało od momentu śmierci. Sceny te nierzadko dziwią, tym bardziej że szok potęgowany jest świadomością tego, iż nasze ciało też kiedyś pokona podobną drogę.
Śmierć na początku każdego epizodu wpisuje się w jakiś sposób w życie głównych bohaterów, niekiedy nawet w nie ingerując. Wielokrotnie ukazane są wizje Nate’a czy Davida podczas rozmowy, kłótni ze zmarłymi. Sceny te są odbierane zarówno przez postacie, jak i widza bardzo osobiście, zwykle zniewalając swoim pięknem.
Obcowanie Fisherów z klientami jest podstawową osią fabularną pierwszego sezonu. Na początku serialu zepchnięte odrobinę na bok życie prywatne Fisherów wraz z jego rozwojem staje się coraz istotniejszym elementem przemyślanej od początku do końca historii. Poziom scenariusza produkcji jest bardzo wyrównany. Po absolutnie rewelacyjnym sezonie pierwszym, który stanowi swojego rodzaju zamkniętą całość i wprowadzenie zarazem, następuje sezon drugi, który jest momentem najwyższej formy. Wątki zawiązane w poprzednich trzynastu epizodach są tu eksploatowane, przeplatając się z nowo utworzonymi. Delikatnie, ale nieustępliwie rosnące napięcie spowodowane chorobą Nate’a i stopniowym dowiadywaniem się o niej przez najbliższych, ekscesami Brendy i problemami firmy, kumuluje się w godnym całego sezonu genialnym finale, zakończonym cliffhangerem, ale jednocześnie też w zupełnej ciszy i spokoju.
Kolejne dwa sezony to miejsce, które większość oglądających określa jako moment spadku jakości. Pierwsza część serii trzeciej dla niektórych może wydawać się dość powolna (może ze względu na brak Brendy, a obecność Lisy), za to ostatnie odcinki cechują się posępnością i mrokiem o niespotykanym do tej pory natężeniu. Finałowa godzina trzeciego sezonu pozostawia widza dosłownie w emocjonalnej rozsypce.
Iście depresyjny klimat kontynuowany zostaje w serii czwartej, która charakteryzuje się mnogością wątków obyczajowych, nieraz wyjątkowo kontrowersyjnych (porwanie Davida, prawdopodobnie niepotrzebne wyjaśnienie tajemnicy śmierci Lisy). Mimo iż poprowadzone one są sprawnie i z wyczuciem, to zaczyna powoli brakować nieziemskiego klimatu odpowiedniego dla tego serialu. Produkcja trzyma cały czas wysoki poziom, jednak nie jest to już to, do czego nas twórcy przyzwyczaili.
Na szczęście wraz z finałowym sezonem powraca Sześć stóp pod ziemią w najlepszym wydaniu. Przez niemal całe pierwsze osiem odcinków nic, o dziwo, nie wskazuje na to, że serial zmierza ku końcowi. Wraz z szokującą i pozostawiającą widza oniemiałego śmiercią Nate’a (początkowo planowaną przez Alana Balla na koniec drugiego sezonu) serial ukazuje prawdziwe znaczenie słów “arcydzieło telewizji”. Jest to niekończący się wybuch emocji, podczas którego płakałem na filmie po raz pierwszy i jedyny w życiu. Ukazanie każdego bohatera z osobna próbującego na swój sposób uporać się ze stratą dosłownie poraża swoją siłą przekazu. Po odcinku z pogrzebem Nate’a – przełamującym wszelkie wytyczone dotąd przez serial poziomy smutku i depresji, nadchodzą dwa kolejne, gdzie rodzina Fisherów powoli dochodzi do siebie. Nate, który pojawia się w wizjach swoich najbliższych, staje się teraz tak naprawdę “nowym” Nathanielem, swoim ojcem, do którego ta funkcja do tej pory należała. Jego śmierć była niezbędnym “kubłem zimnej wody” do tego, aby bohaterowie mogli się dzięki niej otrząsnąć i pokierować właściwie swoją przyszłością. Finałowy odcinek serialu jest prawdopodobnie najdoskonalszą godziną telewizji jaką znam, kreśląc zarazem perfekcyjne zakończenie 63-odcinkowej historii.
Epickie ostatnie 10 minut, które ukazują prawdziwy sens i istotę życia człowieka, są czystą poezją. Piszę to z dystansu i z pełną tego świadomością, nie pod wpływem chwilowej fascynacji: to bez wątpienia najcudowniejsza rzecz, jaką widziałem zarówno na małym, jak i wielkim ekranie.