search
REKLAMA
Ranking

SZEKSPIR W KINIE

REDAKCJA

11 listopada 2016

REKLAMA

1503680_4

Tragedia Makbeta (1971) reż. Roman Polański

Niech nikogo nie zmyli nazwisko Hugh Heffnera w czołówce oraz fakt, że Tragedia Makbeta faktycznie została wyprodukowana przez Playboya. Dokonana przez Romana Polańskiego ekranizacja jednego z najsłynniejszych dramatów Szekspira poraża ciężką atmosferą, sporym ładunkiem przemocy oraz bezlitosnym stosunkiem twórcy Wstrętu do tytułowego bohatera. Początkowo Makbet jawi się jako narzędzie w rękach swojej żony, która nieraz wypomina mu brak męstwa; później zamienia się on w opętanego szaleństwem krwawego tyrana, ślepo wierzącego w przepowiednie dotyczące własnego przeznaczenia. Mordy, jakich dokonuje, są wyjątkowo makabryczne, a że Polański nie należy do twórców, którzy się kiedykolwiek bali, pokazuje z detalami odcięte głowy, zabite dzieci, tryskającą krew. Ponura historia o ambicji prowadzącej do zbrodni, a w konsekwencji obłędu i śmierci, zostaje przefiltrowana przez charakterystyczny styl swojego twórcy oraz jego życie osobiste. Trudno nie dopatrywać się w scenie rzezi w domostwie Makdufa reminiscencji mordu na żonie reżysera, Sharon Tate, oraz jej gościach w domu w Beverly Hills. Trudno nie zastanawiać się nad wpływem wojennych wspomnień polskiego twórcy na obraz bestialstwa Makbeta podyktowanego chorymi pragnieniami jego i Lady Makbet.

Nie jest to kino łatwe, acz wielce satysfakcjonujące, potwierdzające wielkość pierwowzoru, jak i jego adaptatora. Jednocześnie uderza niezwykły chłód całości – Polański z kliniczną wręcz precyzją ukazuje rozwój szaleństwa u tytułowego bohatera oraz jego żony (w czym pomaga fakt, że wielokrotnie słyszymy myśli tych postaci), niepozbawiony typowej dla siebie cierpkiej ironii oraz absurdu. W żaden sposób nie chce on bronić Makbeta, ale również nikogo innego. Zamiast tego przedstawia świat, w którym rzekome wartości i sojusze są wyjątkowo nietrwałe i iluzoryczne, a jedyną rzeczą bardziej zakaźną od wszechogarniającej żądzy władzy są przemoc i gwałt. [Krzysztof Walecki]

Throne Of Blood

Tron we krwi (1957), reż. Akira Kurosawa

Jeden z powodów, dla których Akira Kurosawa zdobył międzynarodowe uznanie, to zbudowany przez niego most kulturowy między Wschodem i Zachodem. Pozostając pod wpływem japońskiej historii i tradycji, adaptował Dostojewskiego i Szekspira, by wyrazić więź łączącą go z Europą. Przeniesienie historii szkockiego wodza Makbeta w realia feudalnej Japonii z pewnością nie było łatwe, ale ekipa Kurosawy stanęła na wysokości zadania, przyczyniając się do wykreowania fascynującego spektaklu. Powstała opowieść o rodzeniu się ambicji uruchamiającej niszczycielską machinę. Przepowiednia lub sugestia szerzej otwierają umysł, potęgują pragnienie, kreują wizję przyszłości i w końcu prowadzą do czynów. I tron spływa krwią, a człowiek gnije od wewnątrz, jeszcze zanim kruki rozdziobią jego martwe ciało.

Po wybitnym przedsięwzięciu, jakim jest Siedmiu samurajów (1954), trudno było stworzyć coś równie wspaniałego – efektownego i mądrego zarazem. Pomogli stary niezawodny Szekspir i młody energiczny Toshirô Mifune wcielający się z typową dla siebie ekspresją w postać japońskiego Makbeta. Autorzy opowiadają o twardym, odważnym samuraju, który ma słabą wolę, łatwo ulega pokusom. Pozwala, by wąż pod postacią kobiety sączył mu jad do ucha. Pozwala, by irracjonalne pragnienie władzy odebrało mu rozum. Z prostej drogi wyznaczonej przez samurajski kodeks honorowy zbacza w najmroczniejsze rejony, symbolizowane tu przez Pajęczynowy Las – istny labirynt, skąd ciało może się wydostać, lecz dusza nigdy nie odnajdzie spokoju. Bez ambicji mężczyzna jest nikim, ale czymże jest ambicja? [Mariusz Czernic]

Titus

 Tytus Andronikus (1999) reż. Julie Taymor

Najżałośniejsza tragedia Titusa Andronicusa to jedna z mniej popularnych sztuk, a jej akcja umiejscowiona jest w starożytnym Rzymie. Główny bohater, tytułowy Tytus (Anthony Hopkins), wraca z wygranej wojny z Gotami, z której przywozi ich królową, Tamorę (Jessica Lange), jej trzech synów i Murzyna, Aarona (Harry Lennix). Andronicus przyjeżdża w momencie śmierci cesarza, trzeba więc wybrać nowego władcę spośród jego synów. Pierworodny Saturninus (Alan Cumming) i drugi syn, Bassianus (James Frain) zabiegają o głosy Rzymian, a dzięki wstawiennictwu Tytusa cesarzem zostaje Saturninus. Ta decyzja spowoduje szereg tragicznych wydarzeń wymierzonych w ród Andronicusów.

Swoim kinowym debiutem Julie Taymor – na co dzień związana z teatrem – pokazała, jak kreatywne podejście do adaptacji dzieł Szekspira potrafi je odświeżyć. Postawiła na połączenie starożytnych plenerów i elementów wystroju z nowoczesnymi kostiumami i rekwizytami. Ryzykowne, lecz tym razem udane zestawienie. Zbroje żołnierzy nawiązują do historycznych, ale już mundury galowe przypominają te z XX wieku, rydwany zastąpiono samochodami, etc. Przez taki stylistyczny melanż można wyczuć uniwersalną treść utworu.

Aktorsko Tytus Andronikus jest świetny, całej obsadzie należą się brawa, zwłaszcza biorąc pod uwagę relacje między postaciami i zawiłości fabuły, które podczas seansu są zrozumiałe i przejrzyste. Szczególnie warto zobaczyć film Taymor ze względu na trójkę aktorów. Jessica Lange stworzyła jedną z najbardziej perfidnych i zepsutych postaci kobiecych w kinie, a Harry Lennix jest złośliwy i okrutny, tworząc bardzo charyzmatycznego bohatera – dzisiaj nie do pomyślenia – złego Murzyna, który o swoich zbrodniach mówi „żałuję, że tysiąc ich za mało”. Najbardziej złożoną i tragiczną postacią w całym filmie jest Tytus, którego Hopkins zagrał brawurowo, jak to on. Nawet fragmenty, które w tekście wydają się przesadzone i pełne metafor, potrafił zinterpretować tak, by widz poczuł emocje postaci. Świetny wybór obsadowy, karkołomne zadanie aktorskie, zaliczone na piątkę z dużym plusem. Popisowa rola, chyba najciekawsza w karierze Hopkinsa.

Oczywiście, stylistyczny misz-masz nie wszystkim się spodoba, a wszechobecne w scenariuszu krzywda i przemoc mogą odstraszać. Jednak warto zobaczyć Tytusa Andronikusa. Jest to niewątpliwie nietypowy seans, wymagający, uwagi, ale i dostarczający emocji i „tego czegoś”. [Jan Dąbrowski]

maxresdefault

Wiele hałasu o nic (1993) reż. Kenneth Branagh

Don Pedro Aragnoński (Denzel Washington) wraz z zaprzyjaźnionymi żołnierzami: Claudiem (Robert Sean Leonard), Benedickiem (Kenneth Branagh) i półkrwi bratem, Johnem (Keanu Reeves) przyjeżdża do Messiny, gdzie odbywa się powitalny bankiet zorganizowany przez gospodarza, Leonato. Jego jedyna córka i dziedziczka, Hero (debiut kinowy Kate Beckinsale), wpada w oko Claudiowi. Tymczasem między Benedickiem a bratanicą Leonata, Beatrice (Emma Thompson), ciągle dochodzi do wymiany złośliwości i przytyków. Ona jest niezależną indywidualistką, on – zdeklarowanym kawalerem. Między bohaterami dochodzi do wielu zabawnych scen, intryg i zaskakujących zwrotów akcji.

Kenneth Branagh w swoim żywiole! Jako reżyser i scenarzysta obeznany z twórczością wybitnego pisarza świetnie odnajduje się w zawiłościach szekspirowskich sztuk i potrafi przenieść je na kinowy ekran. Mimo wielu postaci nie sposób pogubić się w przedstawionych wydarzeniach. Film nakręcono w Toskanii, a większość scen umiejscowiono w malowniczych plenerach lub w zabytkowej winnicy, która posłużyła za dom Leonata. Wiele hałasu o nic to lekka komedia, którą ogląda się z przyjemnością. Niewątpliwie jest w tym zasługa obsady: poza wymienionymi aktorami występują tu Brian Blessed, Imelda Staunton, a także Michael Keaton w popisowej roli naczelnika straży Dogberry’ego. [Jan Dąbrowski]

muchadonew2

Wiele hałasu o nic (2012) reż. Joss Whedon

Jakby w opozycji do wcześniejszej o dwadzieścia lat adaptacji stoi skromna wariacja od Jossa Whedona. Reżyser zebrał ziomali i kumpele z Firefly, Dollhouse i będących wtedy w trakcie produkcji Avengersów, i w przeciągu kilku dni nakręcił za skrzynkę piwa we własnej willi typowo współczesną, luźną wersję szekspirowskiej historii o miłości i wynikających z niej perypetii. Fabularnie nic się nie zmienia, gdyż reżyser pozostał w 100% wierny oryginałowi. Typowo archaiczne dialogi z powagą wymawiane podczas imprezy XXI wieku mogą zatem wydać się nie na miejscu, choć ani aktorom nie brak naturalności i pasji, ani samemu filmowi zacięcia. Ot, różnica polega głównie na tym, że zamiast mieczy bohaterowie noszą u boku pistolety, zamiast uniformów odziani są w marynarki, w rękach często trzymają drinki z parasolką bądź kawałkiem cytryny, a w tle lecą popowe kawałki (także oparte o Szekspira).

Ma to swój urok – szczególnie że Whedon zdecydował się nakręcić całość w czerni i bieli. Historia zgrabnie zamyka się w czasie poniżej dwóch godzin i śledzi się ją nawet z zainteresowaniem, a obsada jest zaiste imponująca i, co ważniejsze, sympatyczna (ujmuje zwłaszcza Nathan Fillion jako Dogberry). Koniec końców jest to jednak produkt skierowany raczej do fanów Whedonverse niż statystycznego widza tudzież miłośnika twórczości brytyjskiego pisarza. Niby nie można się do niczego przyczepić, lecz wraz z napisami końcowymi film łatwo ulatuje z głowy, a i w trakcie seansu trudno oprzeć się wrażeniu, że czegoś zwyczajnie tutaj zabrakło. A może o to chodziło twórcom, którzy tym samym idealnie wpisali się w sedno tytułu. [Jacek Lubiński]

10-Things-I-Hate-About-You

Zakochana złośnica (1999) reż. Gil Junger

Polski tytuł nie ukrywa, z adaptacją jakiego dzieła mamy tutaj do czynienia (oryginalny jest znacznie bardziej enigmatyczny, gdyż brzmi 10 Things I Hate About You). Poskromienie złośnicy przeniesiono na grunt amerykańskiego liceum, a role powierzono wówczas mało znanym, ale obiecującym, młodym twarzom. Wśród nich wyróżnia się oczywiście nieodżałowany Heath Ledger, którego bohater to trochę taka wariacja Johna Bendera – pozującego na twardziela, ale generalnie wrażliwego, nieco zagubionego chłopaka o dobrym sercu i bujnym fryzie. W opozycji do niego stoi tytułowa złośnica w osobie Julii Stiles, a pomiędzy nimi miota się jeszcze pociesznie Joseph Gordon-Levitt. Rzecz jasna ktoś musi pokochać kogoś, ktoś inny nie chce i wynika z tego wiele nieporozumień, z których tylko część autentycznie śmieszy.

Półtoragodzinny film ogląda się całkiem przyjemnie, ale nie da się ukryć, że to jedynie kolejna komedia romantyczna dla młodocianych, z obowiązkową imprezą taneczną na koniec i soundtrackiem wypełnionym hitami końca milenium. Nie jest to ani złe, ani nie postarzało się jakoś mocno, ani też nie przynosi ujmy dziełu Szekspira. To po prostu przeciętna produkcja, jakich wiele – taka, którą zawsze można obejrzeć do obiadu, ale o jakiejkolwiek rewolucji nie ma mowy. Ot, rodzaj szekspirowskiego guilty pleasure. [Jacek Lubiński]

bad_sleep_well_01

Zły śpi spokojnie (1960), reż. Akira Kurosawa

Skoro Kurosawa wziął już na warsztat Makbeta, to czemu nie iść za ciosem i spróbować przerobić drugie koronne dzieło Szekspira, czyli opowieść o duńskim księciu Hamlecie. Postanowił jednak podejść do tematu inaczej i osadzić akcję we współczesnej Japonii. Kôichi Nishi (rozważnie odgrywany przez Toshirô Mifune) żeni się z córką bogatego przedsiębiorcy, ale miłość nie jest najważniejszym powodem tego mariażu. Nie są nim także pieniądze, jak niektórzy podejrzewają. Zostając zięciem biznesmena bohater zamierza się do niego zbliżyć, by zadać mu śmiertelny cios. Kieruje nim pragnienie zemsty – chce pomścić ojca i przy okazji ujawnić korupcję w firmie, dla której ojciec pracował.

Kwestią sporną pozostaje, czy uznać ten film za adaptację sztuki Szekspira, ale ja nie mam wątpliwości. Bo chociaż reżyser nie zachowuje wierności z oryginałem, to jednak interpretuje treść sztuki na swój sposób. Główny bohater hamletyzuje, nie zastanawia się wprawdzie, czy być czy nie być, ale jest rozdarty wewnętrznie. Zemsta jest dla niego naturalnym, logicznym następstwem wydarzeń, ale kiedy przychodzi co do czego, nie potrafi odebrać życia człowiekowi. Ubolewa nad tym, że gdy dokona zemsty, stanie się takim samym draniem jak jego przeciwnicy. Niewykluczone, że adaptacja klasycznego dramatu była dla reżysera pretekstem do politycznej wypowiedzi – do krytycznej oceny rządów w powojennej Japonii, gdzie na najwyższych szczeblach władzy panuje korupcja. W następstwie już tylko niewielki krok dzieli ludzkość (w tym także porządnych obywateli) od moralnego upadku. [Mariusz Czernic]

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA