search
REKLAMA
Felietony

Serialowe uniwersum. Gra o tron wcale nie dla wszystkich

Kornelia Farynowska

4 sierpnia 2016

REKLAMA

Nie lubię Gry o tron. Lubię być na bieżąco z serialami, lubię samodzielnie ocenić, co jest rzeczywiście dobre, a co mi się nie podoba. Zazwyczaj oglądam dwa, trzy odcinki i serial trafia na którąś z półek: „które obowiązki mogą poczekać?”, „najpierw obowiązki, potem przyjemność” albo „chętniej zgłębiłabym tajniki prelabializacji”. Gra o tron niemal od razu znalazła się na tej ostatniej.

To nie jest tak, że nie próbowałam. Naprawdę próbowałam. Obejrzałam pierwszy odcinek – dalej nie poszłam. Jestem zdecydowanie bardziej literacka niż filmowa, więc zaczęłam czytać książkę – poległam po setnej stronie. Po dłuższej przerwie – mam na myśli taką składającą się z dwunastu miesięcy – obejrzałam jeszcze raz pierwszy odcinek, a potem zmusiłam się do obejrzenia drugiego – i uznałam, że nie ma dla mnie ratunku. Bardzo chciałabym lubić Grę o tron, ale nic z tego. Jest to chyba głównie irracjonalna antypatia z gatunku „nie lubię i co mi zrobisz”, ale dokładają się do niej na pewno dwa elementy. Po pierwsze wszechobecna przemoc i po drugie wszechobecny seks.

Ramsay-406

Grę o tron emituje HBO, czyli stacja kablówkowa, a nie ogólnodostępna. Do tych ostatnich należą ABC, CBS i NBC – tak zwana wielka trójka. Tutaj nawet o późniejszych godzinach bohaterowie zazwyczaj nie przeklinają, nikt nie pokazuje flaków dopiero co wypatroszonego przeciwnika, a postacie mogą się co najwyżej czule poprzytulać i resztę zostawić wyobraźni widza (od tego wszystkiego odcinamy Hannibala, który stanowi skomplikowany przypadek, ale o tym innym razem). Za to w kablówkowych bez wahania można pokazywać rzeź, krew, flaki, orgie i zasadniczo niemal wszystko, co się zamarzy scenarzystom.

Tak się składa, że ja nie lubię epatowania ani seksem, ani przemocą. Sceny łóżkowe w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków służą tylko temu, żeby ktoś mógł pokazać ciało i żeby widz się przykleił do ekranu. Na mnie to kompletnie nie działa – nudzę się, zaczynam wzdychać i zastanawiać się, kiedy wrócimy do fabuły, bo ja bym wolała dowiedzieć się, co się stało z tym czy innym bohaterem. A widok przemocy – w takim luźnym rozumieniu – sprawia mi przykrość. Zdaję sobie sprawę, że wszyscy aktorzy żyją, że nikt nikogo nie zarżnął, ale często po prostu mnie mdli od co bardziej nieprzyjemnych widoków. Między innymi dlatego chętniej oglądam seriale z ogólnodostępnych stacji. Nie chcę patrzeć na pewne rzeczy, więc staram się ich unikać – proste. Ale nie skreślam też automatycznie produkcji kablówkowych. Podobał mi się na przykład Dexter – w sensie, pierwsze cztery sezony – mimo że krwi tam było sporo, podobnie jak seksu. Ale przemoc była owinięta folią, cały serial jednak trochę odrealniony i liczne sceny wbijania komuś noża w ciało działały na mnie znacznie słabiej. Obejrzałam również całkiem sporo American Horror Story – jak by nie patrzeć, serial ma gatunek wpisany w tytuł, i to gatunek, od którego powinnam trzymać się z daleka.

game-of-thrones-jon-snow-battle-scene-in-battle-of-the-bastards

W każdym razie – w przypadku Gry o tron otaczająca ją reputacja obróciła się przeciwko niej, bo już w momencie oglądania pierwszego odcinka byłam trochę uprzedzona. Okazało się, że rzeczywiście niektóre widoki nie należą do najprzyjemniejszych, bo do tej pory pamiętam któregoś bohatera, jak dramatycznie osuwa się na kolana, rozsiewając wokół swoje wnętrzności. Pokazano mi też kilkunastu bohaterów, których nie byłam w stanie od siebie odróżnić, bo mam wyjątkowo beznadziejną pamięć do twarzy. Właśnie dlatego próbowałam zmierzyć się z książką – w nadziei, że to mi ułatwi odnalezienie się w tym uniwersum. Dodatkowo zirytował mnie fakt, że zasugerowano istnienie kilku tajemnic, ale nie zaoferowano mi nic więcej, to znaczy: nie widziałam związku między bohaterami, nie widziałam związku między tajemnicami, nie widziałam związku między bohaterami i tajemnicami. To trochę tak, jakby dać do ręki komuś obcemu szczelnie zamknięte pudełko, powiedzieć, że w środku jest coś bardzo ważnego, poprosić, żeby się tym opiekował, ale nie wytłumaczyć, co się tam znajduje i dlaczego należy się martwić o los pudełka. Jeżeli nie wiadomo, jaka jest stawka, trudno się przejąć rozgrywką. Dlatego serial mnie nie wciągnął, dlatego bardzo słabo pamiętam te dwa odcinki i dlatego do dzisiaj w głowie została mi jedynie scena Dramatycznie Upadającego Człowieka z Jelitami na Wierzchu oraz scena Dramatycznie Spadającego z Muru Dziecka.

Serialom zawsze trzeba dawać szansę na więcej niż jeden odcinek – ja staram się zawsze obejrzeć tak ze trzy, cztery, żeby wybadać teren. Gra o tron, z przyczyn wymienionych wyżej, wykończyła mnie wyjątkowo szybko. Nie pomogło jej właśnie to, że od niemal wszystkich znajomych słyszałam rzeczy typu „dużo cycków”, „dużo krwi”, „dużo się mordują”. Ja wolę jednak oglądać produkcje, które ludzie w pierwszej kolejności reklamują hasłami „wciągająca fabuła”, „ciekawe postacie”, „przemyślany”. Chyba od nikogo jeszcze nie dowiedziałam się o akcji tego serialu więcej ponad „biją się o tron”, co jest niezbyt odkrywcze, bo o tym informuje mnie tytuł. A jeśli po sześciu latach emisji wciąż słyszę od wszystkich to samo, jeśli wciąż widzę analogiczne spoilery, jeśli wciąż widzę nagłówki artykułów przypominające te sprzed paru lat, słowem, jeśli widzę, że serial wciąż przyciąga ludzi z tych samych dwóch powodów, które mnie od niego odciągają – dziękuję, ale nie, dziękuję.

gotbrrrjpg-dcfc0c_1280w

REKLAMA