BANSHEE – Czy ktoś kiedykolwiek je widział?
W „Księdze istot zmyślonych” Jorge Luis Borges wspomina, że Banshee – zjawy w kobiecej postaci z mitów irlandzkich – ponoć nikt nigdy nie widział, bo jest „nie tyle formą, ile jękiem zakłócającym noce mieszkańcom”. Podobnie jest z nowym serialem stacji Cinemax o tym samym tytule – niewielu go widziało, a Ci, którzy go widzieli, są podzieleni. Jedni uważają, że dzięki kilku naprawdę dobrym wątkom i nie jednemu, a dwóm złym gościom, budzi niepokój i intryguje, a inni twierdzą, że jest przewidywalny i nie ma w nim nic interesującego. Pierwsi zarywają noce z zachwytem, drudzy żałują, że ją zarwali. W obu przypadkach zasada argentyńskiego pisarza się sprawdza.
We właściwym miejscu
„Banshee” rozpoczyna się, kiedy były kryminalista (Antony Starr – „Gdybyś tu był”), zostaje zwolniony warunkowo z więzienia o zaostrzonym rygorze. Niemal natychmiast rozpoczyna poszukiwania kobiety o imieniu Ana, którą widział po raz ostatni 15 lat temu, kiedy po zuchwałej kradzieży klejnotów oddał się w ręce policji, aby umożliwić swojej wspólniczce ucieczkę. Trop prowadzi do małego, sennego miasteczka Banshee w Pensylwanii zamieszkałego przez Amiszów i Indian. W wyniku dziwnych zbiegów okoliczności, przybiera tożsamość nowego szeryfa Lucasa Hooda, któremu przyjdzie zmierzyć się nie tylko z przeszłością, ale również z ludźmi, którym nowy stróż prawa nie jest na rękę.
Ta absolutnie niedorzeczna fabuła świetnie oddaje urok „Banshee”. Jeden z twórców – Alan Ball („American Beauty”, „Sześć stóp pod ziemią”, „True blood”) opisał serię jako „mocną, wysokooktanową rozrywkę, pełną przemocy, ale przy tym sprytną, mądrą i bardzo złożoną”. Producent jest całkowicie świadomy, jak bardzo przerysowany miejscami jest jego serial, a scenarzyści Jonathan Tropper i David Schickler bawią się konwencjami, które kilkanaście lat temu święciły triumfy w filmach sensacyjnych.
Made in USA
„Banshee” to trzecia oryginalna seria Cinemax po „Kontrze: Zemście” i „Ściganej”. Stacja uznała jednak, że przyszedł czas na zmianę międzynarodowego nastawienia na rzecz bardziej rodzimego, dlatego „Banshee” jest amerykańskie do szpiku kości. To towar made in USA począwszy od odcinka pilotażowego. W przeciwieństwie do „Kontry…” i „Ściganej”, nowe dziecko amerykańskiej sieci kanałów skłania się ku bardziej mrocznemu, soczystemu stylowi opowiadania, serwując widzowi kilka całkiem interesujących sekretów do rozwiązania, a wszyscy wiemy, że tajemnica jest niewątpliwie potężnym narzędziem narracji. Sukces takich seriali, jak „Mad Men” i „Breaking Bad”, pokazuje jak bogata historia może zostać wydobyta z prostej koncepcji przyjęcia innej tożsamości. Niejasność motywacji Hooda sprawia, że „Banshee” staje się intrygujące z odcinka na odcinek.
Główny bohater stąpa po (w dużej mierze) rolniczej ziemi fikcyjnego miasteczka z miną, która przypomina Clinta Eastwooda z „Dolarowej trylogii” Sergio Leone. Porównania do Eastwooda są nie przypadkowe, bo kimże jest Lucas Hood w „Banshee”, jak nie współczesnym rewolwerowcem, który przybył do miasteczka, żeby oczyścić je z szumowin. Usytuowanie akcji właśnie w Pensylwanii pozwoliło na wprowadzenie ciekawego tła dla akcji serialu. Społeczności Indian i Amiszów (których najwięcej jest w Pensylwanii i Ohio) same w sobie stanowią ciekawe zjawisko do obserwacji. Zarówno sekta wywodząca się ze Szwajcarii, jak i plemiona indiańskie posiadają własne systemy organizacji wspólnoty, które cechuje odrębne, niezależne od praw innych stanów stanowienie prawa oraz ściganie przestępstw. Posiadają własną, niezależną policję, dziennikarze muszą ubiegać się o akredytacje (mają znacznie ograniczone pole działania), aby działać na ich terenie, policja może wydalić niepożądane osoby z terenów rezerwatów bez możliwości powrotu, a mieszkańców amerykańskich miasteczek na terenach rezerwatów obłożyć podatkiem. Jednocześnie tereny rezerwatów Indian, a także wspólnot Amiszów są zwolnione z podatków, stąd np. wielki rozrost indiańskich kasyn.
Portret amerykańskiej prowincji
Podobnie jak „Kontra”, „Banhsee” nie boi się nagości i przemocy, często aż za bardzo przeinscenizowanej. Nie są jednak aż tak uwidocznione na ekranie, jak chociażby w „Spartacusie”. Serię Cinemax wyróżnia wysiłek, jaki twórcy włożyli, aby wszystkie części miasta do siebie pasowały. Drugoplanowe postacie, które stworzyli Tropper i Schickler, są bardzo charakterystyczne, nawet jeśli trochę przerysowane. Począwszy od ludzi sprzyjających nowemu szeryfowi, a na (i przede wszystkim) jego przeciwnikach kończąc. Kiedy na ekranie pojawia się bezlitosny przedsiębiorca z miasteczka, który trzyma całe Banshee w garści, to wiedz, że cos się dzieje (albo zaraz zacznie). Postacie „Banshee” i ich labirynt relacji i powiązań tworzą sprawny, nie pozbawiony humoru, portret fikcyjnego miasteczka. Z dużą dokładnością potrafimy przewidzieć, jak to wszystko potoczy się i skończy, ale mimo to oglądamy serial z frajdą, bo się zaangażowaliśmy. Proste środki, sprawdzone patenty, ale skuteczne. Nawet jeśli na granicy przerysowania.
Choć telewizja kablowa pełna jest seriali wielkich, takich jak „Mad Men”, „Breaking Bad”, czy „Homeland”, to jest w niej również miejsce dla swoistego placu zabaw jakim jest “Banshee”, gdzie można poszaleć z treścią i wprowadzić Cię w opowieść, która jest cholernie dobrą rozrywką. Przecież kiedyś trzeba się wyłączyć.
Premiera nowych odcinków „Banshee” zaplanowana została na 10 stycznia 2014 roku. Druga seria podobnie jak pierwsza składać się będzie z 10 odcinków.
Zwiastun pierwszego sezonu
Słynny pojedynek z Albinosem
Zapraszamy do zapoznania się z czasopismem “Klatka po klatce”, z którego pochodzi artykuł o serialu “Banshee”