search
REKLAMA
Ranking

Za 5 dwunasta

Jacek Lubiński

31 grudnia 2016

REKLAMA

Północ – godzina dwudziesta czwarta bądź sławetne 0:00. Czas duchów, ciemności i chaosu. Moment grozy, w którym potwory wychodzą z szafy, strzygi wstają z grobów, a seryjni mordercy i nocne zwierzęta wychodzą na łowy. To również jednak i czas magiczny, idealny do odprawiania wszelakich rytuałów, hodowli egzotycznych roślin, obserwacji astronomicznych czy też eksperymentów chemicznych. To właśnie o północy w Wigilię zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, a w noc świętojańską zakwita kwiat paproci, który normalnie nie kwitnie, gdyż ma zarodniki. Dla wojskowych północ oznacza atomową zagładę, a dla imprezowiczów moment, w którym pryska czar i pora zbierać się do domu (szczególnie że właśnie odjeżdżają ostatnie autobusy z pętli).

Największą ekscytację godzina ta, na co dzień będąca ustawowo początkiem kolejnego dnia, wzbudza jednak w trakcie sylwestra. Oznacza wtedy bowiem czas zmian, symboliczny moment wyzerowania liczników, po którym wszystko można zacząć od nowa. Nie dziwi zatem, że niektórzy z wytęsknieniem odliczają ostatnie minuty, szykując się do świętowania. Te kilka minut przed północą cechuje zatem napięcie, często wykorzystywane także w kinie. Oto tuzin wybranych przykładów tego, co dzieje się na dużym ekranie „za pięć dwunasta”, niekoniecznie dnia 31 stycznia.

Dzień świstaka

W Ameryce Północnej Dzień Świstaka obchodzi się drugiego lutego – czyli na długo po noworocznym świętowaniu. Phil Connors przeżywa go codziennie od jakiegoś czasu. Zawsze sam desperacko próbuje wydostać się z tej pułapki losu i za każdym razem przegrywa, budząc się wyczerpany o tej samej godzinie – szóstej rano, dnia drugiego lutego. Skąd więc ta północ? Ano razu pewnego (a potem kolejnego, i jeszcze jednego…) Phil prosi o pomoc swą koleżankę i producentkę, na którą ma ochotę – Ritę – aby spędziła z nim noc i tym samym została świadkiem czasowego paradoksu. Nie informuje jej jednak, kiedy ten dokładnie ma mieć miejsce, bo sam nie wie. Zatem gdy wybija dwunasta, Rita jest mocno zdziwiona, iż… nic się nie dzieje. Jak by jednak nie było, Phil około północy miło spędza czas, wielokrotnie…

Gremliny

Fabuła Joego Dantego rozgrywa się z kolei w okresie świątecznym. W wigilijny wieczór Randall Peltzer wręcza swojemu synowi prezent w postaci Gizmo – pociesznego mogwaia, kryjącego w sobie wiele niespodzianek. I to właśnie północ jest dla tego stworzonka kluczowym momentem, dla nieostrożnych i niczego nieświadomych ludzi mogącym stanowić początek śmiertelnego zagrożenia. Można zatem założyć, że minuty przed wybiciem dwunastej w nocy są dla Gizmo i opiekującego się nim Billy’ego ostatnimi chwilami względnego, niczym nie zmąconego spokoju. Czego nie można oczywiście powiedzieć o pojawiających się nagle innych przedstawicielach gatunku – one na północ zawsze czekają, przebierając nóżkami i zacierając rączki…

Hudsucker Proxy

Sylwester 1958 roku, Nowy Jork. Podczas gdy tłumy bawią się na Times Square, w okolicznych barach i we własnych domach, Norville Barnes wychodzi przez okno najwyższego piętra wieżowca Hudsucker Industries. Zdesperowany pragnie rzucić się w dół.  Myśli samobójcze nachodzą go właściwie niemal dokładnie o 23.55 czasu lokalnego, choć na sam czyn przychodzi poczekać jeszcze chwilę. Ostatecznie Barnes rozmyśla się. U Coenów nic jednak nie jest dziełem przypadku, zatem tuż po chwili ktoś zamyka okno od środka, a poczciwy Norm ślizga się na pokrytym padającym wciąż śniegiem gzymsie. Gdy wybija północ, jest więc o krok od śmierci. No dobra, o chwyt od tejże…

Mroczne miasto

Dla mieszkańców tytułowego, skąpanego w atmosferze lat trzydziestych XX wieku miejsca, godzina dwunasta… praktycznie nie istnieje. Wtedy bowiem ich życie dosłownie zamiera, bez ich świadomości zmieniając się nie do poznania w kolejną wariację na dany temat. Pojawiają się tajemniczy osobnicy w czarnych płaszczach i o dziwnie bladych licach – dla nich minuty pozostałe do północy to okres przygotowań do niezwykle ważnego i równie zagadkowego procesu transformacji miasta i jego lokatorów. Natomiast dla budzącego się przypadkiem w wannie Johna Murdocha to niejako ponowne narodziny i początek dociekania prawdy, która każdej kolejnej nocy wpędzać go będzie w coraz poważniejsze tarapaty…

O północy w Paryżu

Paryż to dla wielu magiczne miejsce, bez względu na porę dnia lub roku. Dla odwiedzającego stolicę Francji amerykańskiego scenarzysty Gila Pendera ta magia okazuje się iście namacalna, kiedy pewnej letniej nocy, właśnie w okolicach dwunastej, przechadzając się samotnie po ulicach miasta gubi się i trafia do… przeszłości (konkretnie do lat dwudziestych ubiegłego stulecia). Fascynująca podróż po historii dawnej śmietanki artystycznej okaże się dla niego także wyprawą w głąb siebie – na tyle przyjemną, że Gil systematycznie zaczyna powtarzać ten niecodzienny eksperyment, zatracając się całkowicie w jego specyficznej atmosferze. Zanim to wszystko jednak nastąpi, można powiedzieć, że na pięć minut przed północą Gil niespecjalnie różni się od wielu innych mieszkańców planety – jest opuszczony, lekko pijany, zagubiony i nieświadomy przyszłości czyhającej na niego tuż za rogiem…

Osaczeni

Petronas Towers, Kuala Lumpur i ostatnie sekundy nie tylko roku 1999 czy całego XX stulecia, ale też i milenium (a przynajmniej tak mylnie sądzono). Fajerwerki i wrzawa będą zatem wyjątkowe. A to stanowi idealną przykrywkę dla włamu dekady, za który bierze się duet w postaci ponętnej Virginii Baker (pociągająca Catherine Zeta-Jones) i starego wygi złodziejskiej branży, Roberta MacDougala (stary wyga aktorskiego fachu Sean Connery). Ich zadaniem – odpowiednio rzecz jasna skomplikowanym przez scenarzystów – jest zwędzić marne osiem miliardów dolarów z mieszczącego się w bliźniaczych wieżach banku o nikogo nic nie obchodzącej nazwie. Nie wiedzą oczywiście, że tuż po ich iście kaskaderskim wyczynie sytuacja mocno się skomplikuje. Jednakże na chwilę przed wybiciem północy są w pełni skoncentrowani na swym niełatwym zadaniu. Czyli niejako dołączają do grona osób ciężko pracujących na szczęśliwy nowy rok…

 

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA