Robocop na miarę naszych czasów
„Robocop” Verhoevena to jeden z kluczowych filmów mojego wieku szczenięcego. Jeden z tych, po obejrzeniu których wypieki z mojej twarzy można było wykładać wprost na półki w Społem. To nic, że był to film o, sami popatrzcie jak to brzmi, chudym kolesiu w przebraniu cyborga. „Superglina”, jak się go w PRLu spolszczało, to pełnokrwiste kino akcji dla dużych chłopców, cyberpunk z dramatem w tle.
Buzująca adrenaliną akcja, odgłosy mechanicznych ruchów i krew tryskająca z tętnicy Clarence’a Boddickera, na zawsze zostaną w mojej pamięci. Plakat z „Robocopa”, taki zwykły, na matowym papierze, z główną postacią uchwyconą podczas wysiadania z radiowozu na stacji benzynowej, towarzyszył mi w pokoju przez dobre 10 lat, przeżywając, coraz bardziej podziurawiony szpilkami, każdą zmianę tapety. To były czasy, to były filmy, to były tapety… no dobra, zapędziłem się.
Bądźmy szczerzy: tak, jak świat nie potrzebował nowego „Autostopowicza”, tak kompletnie zbędny wydaje się remake’u kapitalnego filmu holenderskiego reżysera machającego rękoma na planie. Dzieło kina akcji jego autorstwa, ani pod względem treści, ani formy, pomijając fatalnie zrobioną scenę lotu Dicka Jonesa, w ogóle się nie zestarzało. Dziś nie zrobi się „Robocopa” lepiej, co najwyżej cyfrowiej. Zapowiadany na 2013 rok remake, nie ma też szans przebić filmu Verhoevena pod względem brutalności. Nawet jeśli w nowej wersji zostanie dziabnięta jakaś tętnica, to na tors Supergliny tryśnie co najwyżej komputerowa posoka, a nie gęsta, brunatnoczerwona jucha. Wygląda jednak na to, że remake jest spalony zanim go w ogóle obejrzymy i zobaczymy, czy Robocop będzie robił z wrogów kebab, czy – niczym Batman – ominie ich, przewróci się, po czym schwyta ich i pouczy. Nowa wersja już dziś leży i kwiczy jak ED-209 na schodach, a stało się to za sprawą… kostiumu.
Czarne… coś, wyglądające jak wdzianko zaiwanione z planu zdjęciowego „G.I. Joe: Rise of The Cobra”, tudzież z nolanowskich „Batmanów” (nie zdążono jednakże ukraść peleryny) tworzy nową definicję słowa „żałość”. Gdzie się podział stylowo-stalowy pancerz, gdzie świetnie wyglądający hełm z wąską szybką? Do czego to doszło, żeby bardziej futurystycznie od wersji z 2013 wyglądał poczciwy Robocop z 1987! Kostium z fotki pstrykniętej gdzieś na planie kojarzy się z jakimś piankowo/kewlarowym lekkim badziewiem, a duża szyba w kasku powoduje, że Alex Murphy przypomina motocyklistę w pełnym rynsztunku, a nie policyjną, ciężką, obudowaną w stal hybrydę człowieka z maszyną. A zresztą, co ja marudzę, dostaniemy przecież Robocopa na miarę naszych czasów – plastikowego, kiczowatego, lightowego, w kostiumie, który zdejmuje się po pracy i wiesza w szafie.
Reklama OCP – ED 209 po faceliftingu prezentuje się znacznie lepiej od tego, co zrobiono Robocopowi.
https://www.youtube.com/watch?v=XuNL1SqZZiY
Z drugiej strony, patrząc na fantastyczne oceny takiego „Dredda”, któremu po trailerach nikt nie dawał szans na bycie dobrym filmem, mogę się mylić i nowy „Robocop”, o ile nie założą mu na pysk kagańca PG-13, pogryzie nam tyłki niezgorzej od wersji sprzed trzech dekad. W końcu, jakby nie patrzeć, reżyseruje José Padilha, stojący za „Tropa de Elite 2” – najbrutalniejszym i najlepiej napisanym filmem akcji 2010 roku.
Ale ten cholerny kostium…