Redakcyjne TOP5 – osobiste listy najlepszych filmów 2015 roku
Był nasz ranking najlepszych filmów 2015 roku, teraz czas na redakcyjne podsumowanie, czyli osobiste Top5.
Rafał Oświeciński
1. Whiplash
Ależ ten film żeruje na emocjach! Podskórny wkurw, irytacja, chora ambicja, porażka, sukces – w głowie kotłuje się wiele myśli, które z łatwością prowadzą do subiektywnej oceny tego, co wyprawia się na ekranie. Ja-widz mimowolnie stawiam się w roli Milesa Tellera i wszystko, czego on doświadcza, doświadczam osobiście. Nie podejmuję się oceny słuszności takiej formy budowania profesjonalizmu, choć “Whiplash” skutecznie uświadamia, że bez ciężkej charówy, bez totalnego skupienia na celu, bez oglądania się na to, co nie wyszło i na to, co wyszło – w życiu zawodowym sukcesu nie osiągniesz. Skurwysyństwo Terrence’a Fletchera na pewno pomaga, ale nie siusiumajtkom.
2. Birdman
Przede wszystkim uwielbiam “Birdmana” za narrację, tempo, pozorny chaos – Inarritu, którego cenię za wszystko, co do tej pory zrobił, bawi się formą (zdjęcia Lubezkiego! montaż!) i niebanalną treścią tak cudownie, że przez cały seans jestem w niemym zachwycie. Tym bardziej, że każdy z aktorów daje z siebie wszystko, co najlepsze. To szalona, niezwykle oryginalna historia o tym, co w życiu artysty najważniejsze – boziu, taki banał, ale podany tak orzeźwiająco.
3. Dzikie historie
Uwielbiam takie historie. Pomysłowe (scenariusz), wiarygodne psychologicznie, spięte odpowiednią klamrą (złość), emocjonujące, budzące dyskusje, powodujące moralny dyskomfort. Nawet jeśli fabularnie przesadzone, to jednak w przesadzie tkwi ich siła, przyciąganie – bo w żadnym momencie nie gubi się problemu, którym są niezdrowe emocje.
6 nowelek, a każda z nich kapitalna, frapująca, pobudzająca jak dobry energetyk. Trudno mi wskazać tę najlepszą, bo każda jest na swój sposób genialna – poczynając od krótkiej o Pasternaku, która kończy się niesamowitą stopklatką, przez kłótnie na drodze, przez tragedię z żądzą pieniądza na pierwszym planie, aż na ślubie z piekła rodem. Gdyby ktoś zdecydowałby się na kilkunastoodcinkowy serial, to mielibyśmy do czynienia z czymś nie mniej fenomenalnym jak – odważnie przymierzając – Black Mirror. Tyle, że w przypadku „Dzikich historii” więcej tu groteski, ironii o tu i teraz, o tym, co w naszym wnętrzu się tli, nie w tym, co nasze relacje kształtuje. Świetne historie, chciałbym więcej.
4. W głowie się nie mieści
Z punktu widzenia rodzica, który z dzieckiem zalicza większość filmów animowanych w roku – bezwzględnie najbardziej wartościowa pozycja od lat. I natychmiastowa świadomość tego, że obcuje się z dziełem kanonicznym dla gatunku, jaki reprezentuje. To że film animowany inaczej odbiera dziecko, a inaczej dorosły (bo szybciej zauważa tło, podteksty, paralele) – to jasne. Ale podobne i autentyczne wzruszenie tym samym, bez względu na bagaż doświadczeń? Niezwykłe! A przy tym cudność tego arcydziełka od Pixara polega na mądrym, inteligentnie podanym przekazie o emocjach i ich roli w cementowaniu charakteru. Bez cienia fałszu i pozytywnych i destrukcyjnych siłach tkwiących w fundamencie, jakim jest rodzina.
5. Disco Polo
Zupełnie, ale zupełnie nie tego się spodziewałem. Bo DISCO POLO wygląda tak, jakby ktoś w rodzaju Davida Lyncha spędził co najmniej kilkutygodniowy urlop na jakimś polskim zadupiu, a to, co usłyszał (polo) i to, co zobaczył (jakieś tam aspiracje, mody i marzenia) zamienił w totalnie surrealistyczne urojenia ze skoczną muzyką na pierwszym planie. Serio, to film tak pokręcony wizualnie, tak _spójny_ w formie i treści, tak cudacznie przesadzony, tak wspaniale ogrywający przeróżne konwencje. I to wszystko bez grama kpiny, zgrywy, parodii i taniego żartu. Czysty pastisz.
I to “Funny Games”. No ja cię proszę, kino polskie, nigdy nie mrugałeś tak wyraźnie okiem, nie cytowałeś tak odważnie.
Wyróżnienie:
Co Robimy W Ukryciu – genialna parodia, w najlepszym stylu, ale jakże odmienna od klasyków tria ZAZ.
Młodość – wspaniale nakręcony, cudownie zagrany, mądry film jednego z najważniejszych reżyserów – prawdziwych autorów kina – jakich obecnie mamy.
Mad Max: Na drodze gniewu – czysta adrenalina. Esencjonalne kino akcji, które będzie probierzem dla wszystkiego, co ma w sobie pościg, postapokalipsę i szaleństwo.
Grzegorz Fortuna
Birdman
Jak nie przepadam za poprzednimi filmami Inarritu, tak Birdmana pokochałem od pierwszego wejrzenia. To jeden z tych filmów, które funkcjonują jak niezmiernie skomplikowany, perfekcyjnie naoliwiony mechanizm – każdy trybik ma tu swoje miejsce i wykonuje przypisaną mu pracę; warstwa audiowizualna idealnie współgra z fabułą, sposób prowadzenia kamery doskonale pasuje do podejmowanej tematyki, aktorzy rozumieją swoich bohaterów. No a Michael Keaton, powracający w glorii i chwale po latach kinowego niebytu, pokazuje, że jest w stanie odegrać postać złożoną z kilku zupełnie odmiennych postaci. Wielkie kino i całkowicie zasłużony zestaw Oskarów w najważniejszych kategoriach.
Coś za mną chodzi
Zupełnie niespodziewane arcydzieło horroru, w którym groza wynika nie z agresywności działań potwora, ale z nieuchronności jego nadejścia. Ma to swój sens, bo debiutujący w gatunku David Robert Mitchell opowiada w ten sposób o niemożliwości ucieczki przed dorosłością i wszystkich psychologicznych konsekwencjach, które niesie ze sobą dorastanie. Coś za mną chodzi jest jednak nie tylko zgrabną metaforą, ale i pełnokrwistym, przerażającym horrorem, Mitchell potrafi bowiem znaleźć grozę w miejscach, w których większość reżyserów nawet nie próbuje szukać. Efektem jest nie tylko najbardziej przerażający, ale też po prostu najlepszy amerykański horror od 1982 roku, kiedy na ekranach tamtejszych kin zadebiutowało Coś Johna Carpentera (do twórczości którego Mitchell z lubością się zresztą odnosi).
Mad Max. Na drodze gniewu
Blockbuster, który nie wie, co to jest blockbuster, i nie ma najmniejszej ochoty tego sprawdzać. W rękach doświadczonego problemami przy poprzednich częściach serii George’a Millera Mad Max na powrót staje się tym, czym był na początku i czym powinien był na zawsze pozostać: bezwstydnie kampową i bezczelnie dziką operą gwałtu i przemocy, w której znalazło się też sporo miejsca na postapokaliptyczny liryzm. Choć szalony, doskonale sfilmowany pościg zajmuje dwie trzecie filmu, nie przyćmiewa przedstawionego tu świata i bohaterów, których poznajemy dzięki zdawkowym dialogom i drobnym gestom, wyrażającym więcej niż cała ciężarówka Rafaello. What a lovely film!
Turysta
Wyborny film o tym, że czasem jeden gest potrafi przekreślić całe dotychczasowe życie. Rozegrany iście po skandynawsku – jednocześnie z kpiną i empatią, smutkiem i humorem, płaczem i śmiechem; na przemian przerażający i rozbrajający. Jedna z najdojrzalszych prób wiwisekcji współczesnej rodziny, jakie zna kino.
Duke of Burgundy. Reguły pożądania
Uwolniona spod dyktatu realizmu baśń o miłości, w której zmysły są ważniejsze od rozumu, a marzenia, pragnienia czy lęki mogą przyjąć formę onirycznych wizualizacji. Inspirowana europejskim kinem erotycznym z lat siedemdziesiątych i czerpiąca z niego to, co najlepsze. Kolejny przystanek na drodze Petera Stricklanda, który ma szansę stać się niedługo jednym z najciekawszych brytyjskich reżyserów.
Poza piątką: Crimson Peak. Wzgórze krwi, 11 minut, Córki dancingu, Co robimy w ukryciu, Whiplash, W głowie się nie mieści, Lost River
Jan Dąbrowski
Birdman
Oczywista oczywistość, nietuzinkowa produkcja, bardzo ciekawa tematycznie, jak i realizacyjnie. Doskonałe aktorstwo i świetna obsada. Zakulisowe rozterki Riggana Thomsona w wykonaniu Keatona to potok aktorskiego miodu, a każda scena w Birdmanie cieszy oko i nie pozwala się nudzić. Właściwie film roku 2014, aczkolwiek rodzima dystrybucja nie pozwoliła cieszyć się nim wcześniej.
Plemię
Wstrząsający dramat psychologiczny w środowisku głuchoniemej młodzieży – triumf obrazu nad słowem. Sugestywny, przygnębiający, za drugim razem trzyma w napięciu niemal tak samo, jak przy pierwszej projekcji, dzięki doskonale użytym środkom wyrazu. W mojej opinii niedocenienie tego filmu to nieporozumienie.
Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
Nostalgia, nostalgia, nostalgia – i bardzo dobrze. Nie znam drugiego takiego filmu, który na premierze obudził we mnie podobne uczucia. Za każde ujęcie nowej bohaterki na tle zrujnowanych pojazdów nieistniejącego Imperium JJ Abrams powinien dostać po worku nagród. Magia kina w czystej postaci. A przy tym dobra rozrywka, pięknie nakręcona, otwierająca (zgoda, w zachowawczy sposób) nowy etap w kinowym uniwersum Star Wars. Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
Czerwony Pająk
Fabularny debiut Marcina Koszałki był pierwszym naprawdę świetnym, jednoznacznie udanym filmem tego roku. Najmniej zarzutów względem mnóstwa zalet, zniuansowany i nastrojowy, a przy tym wizualne arcydzieło (choć o zdjęcia byłem spokojny od początku). Jak na debiut – fantastyczny. Kryminalne zagadki Krakowa w noirowym sosie, nietypowe rozwiązania fabularne, pozornie wyprany z emocji, w istocie podskórnie tętniący adrenaliną.
Mad Max: Fury Road
Audiowizualne arcydzieło, które udowadnia, że można zrobić świetne i oryginalne kino akcji bezczelnie i ostentacyjnie pozbawione fabuły (choć chwilami jednak jej zabrakło). Poproszę drugą część, tym razem o czymś – murowane 10/10.
Darek Kuźma
Foxcatcher
Korzystając z napisanej przez życie tragicznej historii ludzkiej ułomności oraz tercetu znakomitych aktorów, z których dwójka mogła dodatkowo tym obrazem coś udowodnić sobie i światowej publiczności, Bennett Miller stworzył porażające dzieło. Film, który z opowieści opartej na faktach tworzy stopniowo, kadr za kadrem, scena po scenie, bolesną wiwisekcję kraju ogarniętego mitami i snami, na które już dawno nie ma miejsca we współczesnej rzeczywistości. Nie dzieło – arcydzieło.
Mad Max: Na drodze gniewu
Post-apokaliptyczna rzeczywistość wykreowana przez George’a Millera na bazie kultowych filmowych światów, które unieśmiertelniły go w annałach kina trzydzieści lat wcześniej, jest tak fascynująca i nęcąca, że aż by się chciało choć przez kilka chwil jej doświadczyć. Usiąść na miejscu Maxa i wyruszyć z Furiosą w podróż przez pustynie i mokradła. Zamienić się na moment z Furiosą miejscami i stanąć wraz z Maxem do walki z hordami posrebrzanych fanatyków. Filmowa potęga.
Whiplash
Ten film to przede wszystkim rytm, wybijany montażem dźwięku i obrazu, perkusją i krzykami, krwią i łzami, spojrzeniami i gestami. Rytm w najczystszej postaci, wykraczający poza to, co bohaterowie mówią, robią, udają, kreujący pozytywne uniesienia i negatywne emocje, warunkujący napięcie i momenty rozluźnienia. Damien Chazelle opowiedział o pojedynku dwóch skrajnych osobowości za pomocą mariażu języka wizualnego kina ze środkami muzycznego wyrazu.
Eden
Osadzenie filmu Mii Hansen-Løve – zgodnie ze zdaniem wypowiedzianym przez protagonistę – w przestrzeni „między euforią a melancholią” brzmi jak chwyt promocyjny, ale w rzeczywistości oddaje idealnie sedno tego niezwykłego filmu. Rozpisana na dwie dekady z życia młodych pasjonatów muzyki elektronicznej i tzw. French Touch, którzy na oczach widza dojrzewają do pogodzenia się z szarością rzeczywistości, tworzy cudowny kalejdoskop ludzkich emocji i postaw.
Turysta
Ludzka tożsamość – w szczególności ta współczesna – jest obudowana różnymi mechanizmami, procesami i zabezpieczeniami, lecz w gruncie rzeczy, mimo wszelkich struktur ochronnych, jest czymś niezwykle kruchym i podatnym na zewnętrzne siły. Sposób, w jaki Ruben Östlund odziera swoich bohaterów z kolejnych warstw samozadowolenia i radosnego mitotwórstwa, w jaki pozbawia widza złudzeń co do ludzkiej natury, zasługuje na największe brawa.
WYRÓŻNIENIE:
Sicario
Moralnie niejednoznaczny portret walki z niewidocznym, nierozpoznawalnym diabłem, która z każdego idealistycznie usposobionego człowieka potrafi zrobić cyniczny wrak wyznający zasadę, że cel uświęca środki. Najbardziej przerażające w filmie Denis’a Villeneuve’a jest jednak to, że mimo wykorzystywania różnego rodzaju piekielnych metafor, również w sferze czysto wizualnej, sugeruje, że być może w dzisiejszym świecie nie ma miejsca na niebo ani nawet czyściec.
POZA SKALĄ:
Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
Nie potrafię ocenić filmu J.J. Abramsa na żadnej skali ani tym bardziej porównać go racjonalnie z innymi obrazami, ponieważ był dla mnie czymś więcej niż prostym doświadczeniem kinowym. Pozwolił mi przynajmniej na moment przybić piątkę z dawną wersją samego siebie, a Rey, Finn i Poe zapewnili mi możliwość powrócenia myślami do pierwszych spotkań z Hanem, Leią i Luke’iem. Z tych oraz innych powodów nie mogłem o nim zapomnieć w podsumowaniu rocznym.
Filip Jalowski
Młodość
Nowy film Sorrentino to seria nieustannych starć pomiędzy starością a młodością, przeszłością a przyszłością, smutkiem i radością. Włoch po raz kolejny opowiada o tym, że życie zaczynamy doceniać dopiero wtedy, gdy za framugą drzwi zaczyna czaić się śmierć. I znów obi to w sposób, który stawia go w jednym z szeregu z największymi reżyserami w historii kina.
Coś za mną chodzi
Coś za mną chodzi to zdecydowanie jeden z najciekawszych horrorów ostatnich lat. To nie ten typ filmu, który próbuje przestraszyć cię przy każdej nadarzającej się sytuacji, nie ten, któremu zależy na maksymalnym zagmatwaniu fabuły i zaskoczeniu „oszałamiającym” twistem. Mitchellowi chodzi głównie o stworzenie niezwykłego i trzymającego w napięciu klimatu. Cel zostaje oczywiście osiągnięty.
W głowie się nie mieści
Pixar robi to po raz kolejny. Animacja Doctera, używając oczywiście języka charakterystycznego dla dziecięcej animacji, opowiada nam o życiu, dorastaniu i przemijaniu w sposób lepszy i bardziej dojrzały, niż niejeden przedstawiciel pojawiającego się na festiwalach kina filozoficznego. Dosłownie, w głowie się nie mieści.
O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu
Film reklamowany jako pierwsza w historii Iranu opowieść o wampirach przypomina klimatyczne, czarno-białe zabawy, jakie od czasu do czasu pojawiają się na festiwalach pokroju Sundance. Właściwie każdy kadr pojawiający się w obrębie tej minimalistycznej historii nadaje się do tego, aby oprawić go w ramki i powiesić na ścianie. W połączeniu z nietypową dla tego typu kina muzyką, obraz staje się jednym z najbardziej interesujących punktów na mapie kina wampirycznego ostatnich lat.
Mad Max: Na drodze gniewu
Audiowizualny orgazm, który musi zostać doceniony przez każdą osobę interesującą się kinem, kropka.
Jacek Lubiński
1. Sicario
Film, który zachodzi za skórę, wwierca się w mózg. Mega obsada, niesamowite napięcie i klimat, który można próbować ciąć siekierą, ale ta przypuszczalnie szybko się połamie. Siedziałem na krawędzi fotela od początku do końca tej podróży do jądra ciemności – Meksyku. Wciąż o nim myślę i wciąż mnie te myśli kopią. Mocne kino.
2. Mad Max: Na drodze gniewu
Bezpardonowa jazda bez trzymanki. Non-stop brawurowej akcji na… maksa. Wizualna miazga. I energia jaką można obdarzyć wszystkie blockbustery A.D. 2015. Film bardziej szalony od swojego tytułowego bohatera, ale i ze świetnie nakreślonymi postaciami oraz całą masą kapitalnych szczegółów świata przedstawionego. Wciągające kino.
3. Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
Udany powrót do czasów dzieciństwa – dosłownie. Przez bite dwie godziny siedziałem jak zaczarowany i nie zważając na minusy łykałem akcję jak młody pelikan, z bananem na mordzie przez cały czas. Czułem się zatem dokładnie tak, jak blisko 30 lat temu, podczas pierwszego seansu Nowej Nadziei. Magiczne kino.
4. Whiplash
Bezwględny, dynamiczny pojedynek dwóch charakterów, oddanych tej samej, niełatwej pasji – muzyce. Wspaniały popis aktorstwa, okraszony bezbłędnym montażem i ekscytującą ścieżką dźwiękową, która przy okazji stanowi też clou fabuły. Elektryzujące kino.
5. Birdman
Zdecydowanie jedna z największych niespodzianek w kinie ostatnich lat. Film niesamowicie pomysłowy, wciągający, nieszablonowy. Byłby na czele listy, gdyby nie fakt, że w praktyce to film z 2014 roku – i wtedy też go po raz pierwszy zobaczyłem. Nie zmienia to faktu, że to i tak tytuł, jaki zdarza się raz na dekadę. Wielkie kino.
Wyróżnienia:
Krampus. Duch Świąt oraz Coś za mną chodzi – za powiew świeżości w gatunku, jakiego z reguły unikam, a tym razem pochłonął mnie na całego;
Co robimy w ukryciu – za tchnięcie istnych spazmów śmiechu w skostniałą formułę wampiryzmu i pseudo-dokumentu;
Steve Jobs – za znakomity rytm, dialogi i niesamowitą “podniosłość”, która sprawia, że ma się wrażenie, iż ważą się właśnie losy świata, a nie jakiegoś “pudełka do gier”;
Slow West – za mocno autorskie, wielce osobliwe i niecodzienne podejście do westernu;
Maciej Niedźwiedzki
W głowie się nie mieści – najoryginalniejszy film tego roku. Pixar nie pozostał tylko na poziomie niezwykłej, wielopłaszczyznowej struktury świata przedstawionego. To wszystko zaprzęgnięte jest w emocjonującą, dramatyczną, wyciskającą łzy opowieść. To absolutne wyżyny kreatywności, Pixar w szczytowej formie. No i Bing Bong. Przy każdym z sześciu tegorocznych seansów, gdy się z nim rozstawałem przez moje ciało przechodzi dreszcz.
Mad Max: Na drodze gniewu – scenariuszowo i koncepcyjnie to biegun “W głowie się nie mieści”. Film Millera udowadnia, że kino to przede wszystkim spektakl i widowisko. Wystarczy zjawiskowa inscenizacja, reżyserska pasja i aktorskie fizyczne poświęcenie, by nie odrywać wzroku od ekranu przez dwie godziny. Klasyk w dniu premiery.
Foxcatcher – kolejny reżyserski triumf Bennetta Millera, który jak mało kto potrafi opowiadać. Niby pomału, subtelnie, rozważnie i ostrożnie. Gdy jednak film się kończy to orientujesz się, że cały czas trzymany byłeś za gardło. Kino potężne i wstrząsające. W umiarze siła. Dalej nie wiem jak to się stało, że Miller nie otrzymał za swoją pracę Oscara.
Sekrety morza – druga animacja w TOP5. Na ostatnich nagrodach amerykańskiej akademii film Tomma Moore’a został okradziony z Oscara w swojej kategorii. “Sekrety morza” to kino magiczne, niezwykle wzruszające i szczere w każdej sekundzie. Niejednokrotnie zbierałem szczękę z podłogi za sprawą nieziemsko pięknej oprawy audiowizualnej. Wychodząc z kina miałem wrażenie, że obcowałem z czymś, co przybyło z zupełnie innej planety. To pewnie dla wielu tegoroczna zaległość. Błagam więc, nadróbcie ją.
Steve Jobs – wspaniały Fassbender, kapitalna Winslet i doskonały Boyle. Wszyscy oni dokładnie zrozumieli o co chodzi w tekście maestro Sorkina. Tak, to raczej rzemieślnicza robota, ale wykonana precyzją i zaangażowaniem. Ten film porywa, a fascynująco, przenikliwe dialogi pozostają w pamięci na długo po wyjściu z kina.
Radosław Pisula
Mad Max: Na drodze gniewu
Na nostalgii żeruje dzisiaj cały przemysł filmowy, który stara się reanimować nawet najbardziej przegniłe marki. Potrzeba było jednak energii i pomysłu dziadka Millera, żeby udowodnić, iż w tym pędzie można złapać jeszcze świeże pomysły. Kolejna część przygód Maksa powstawała przez lata w bólach, ale w końcu, gdy już wyjechała z garażu, to od razu na najwyższym biegu. Wspaniałe wysokooktanowe widowisko czystej akcji, pokazujące w pełni światotwórczą moc kina. Nadal mam piach w uszach.
Whiplash
Aktorska petarda. J.K. Simmons wygrywa na ekranie symfonię perfekcjonistycznego skurczysyństwa, a Teller całkiem nieźle mu wtóruje. Sam Chazelle też musiał komuś koncertowo spieprzyć życie, żeby w filmie utrzymać takie napięcie. Fantastyczne tempo, wspaniała muzyka, wielkie widowisko. Przy scenie z “not quite my tempo” stałem się jednością z fotelem.
Kryptonim U.N.C.L.E.
Nie jest to na pewno najlepszy film roku, ale na żadnym innym nie bawiłem się lepiej w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Produkcja wystylizowana do granic możliwości, polukrowana, pstrokata i zwyczajnie przeurocza. Widać, że aktorzy świetnie bawili się na planie i ta sama radość udziela się widzowi. Dodatkowo techniczna strona całości łapie za serducho, a Ritchie udowadnia po raz kolejny, że teledyskowe naleciałości świetnie sprawdzają się w bezpretensjonalnych akcyjniakach. I ta muzyka – absolutnie wspaniała składanka, która dyryguje tempem obrazu (scena z ciężarówką na przystani to sekwencja roku). Czasami coś nie zaskoczy jak powinno, ale bawiłem się na seansie niczym prosię (cytując mistrza Kałużyńskiego).
Foxcatcher
Film, który z czasem podoba mi się coraz bardziej. Tak, Carell jest świetny, ale momentami przeszarżowany. Tak, całość wlecze się czasami aż nadto i popada w nadmierne przerysowania. Jednak nihilistyczny klimat, ponure zdjęcia oraz postępująca degrengolada Johna du Ponta i Marka Schulza przykuwają do ekranu. Oczekiwanie aż ktoś dostanie rykoszetem w tym starciu wyniszczonych przez własne urojone konstrukty mężczyzn jest niesamowite.
Coś za mną chodzi
Przykład, że da się jeszcze dzisiaj zrobić horror bez wyskakujących zza węgła maszkaronów i wymiotowania krwią na ekran. Ładnie wystylizowany film o dorastaniu oraz seksualnym przebudzeniu, gdzie potwór czai się w takim samym stopniu w umysłach bohaterów jak i ich gonadach. Klimat, chodząca za widzem po seansie muzyka i świetne zdjęcia. Ma swoje wady, ale tankuje do pełna wysuszony bak współczesnego horroru filmowego. Maika Monroe zalicza kolejną świetną rolę po Gościu.
Blisko listy: Sicario (nihilizm na całego w towarzystwie najlepszych zdjęć tego roku), Marsjanin (zrewitalizowany Scott, bez zadęcia), Birdman (mam do niego sporo “ale”, jednak w warstwie aktorskiej i technicznej powala), Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy (powtarzalne, dziurawe, pełne mocy), W głowie się nie mieści (najmądrzejszy Pixar, a to osiągnięcie wybitne)
Birdman
Realizacyjny majstersztyk, zabawny, wzruszający, wprost koncertowo zagrany i poprowadzony. Wyważona mieszanka dystansu, refleksji i humoru. Sceny-skecze, z których każda funkcjonuje niemal jak odrębna całość. W pierwszej warstwie zrealizowany z rozmachem i bez trzymanki, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, odsłania wyciszone, gorzkie i zrezygnowane oblicze. Dla mnie film roku.
Whiplash
Krew, pot, łzy i drzazgi. Ten film jest tak emocjonalnie intensywny i tak nasycony energią, że ogląda się go siedząc jak na szpilkach, niczym dobry thriller.
Crimson Peak
Wizualne cudo, które zapada w pamięć obrazami. Nie umieściłabym go może w piątce najlepszych, ale bez wahania trafia do mojej piątki ulubionych, za fascynującą gotycką estetykę, za porywy lodowatego wiatru, od którego zamarza szpik w kościach, za intensywną czerwień rozlewającą się powoli na śniegu, niepodrabialny klimat obsesji, lęku i obłędu.
Co robimy w ukryciu
Mała perełka, fantastyczna zabawa konwencją reportażu z mnóstwem drobnych smaczków podbijających serce każdego, kto ma słabość do kina wampirycznego. Balansuje na granicy groteski, ale jej nie przekracza.
W głowie się nie mieści
Długa jest lista rzeczy, którymi zawojował mnie ten film. Jest nawiązanie do Chinatown i wymyślony chłopak z Kanady, jest reżyserowanie snu i Bing Bong (mój niewidzialny przyjaciel z dzieciństwa miał postać gadającego chomika-olbrzyma, który siedział mi na ramieniu i komentował rzeczywistość – nigdy go nie zapomnę), jest wgląd w umysł kota i tymczasowa wyspa boysbandu, mroczne lęki w podświadomości i głos Kyle’a MacLachlana. Jest wszystko i jeszcze trochę więcej.