search
REKLAMA
Ranking

Najlepsze filmy lat 70. – miejsca 20-11

REDAKCJA

21 lipca 2013

REKLAMA

 

100 – 76
75 – 51
50 – 41
40 – 31
30 – 21
20 – 11
10 – 1
Suplement do rankingu

 

20. Annie Hall
1977, reż. Woody Allen, w rolach głównych: Woody Allen, Diane Keaton, Tony Roberts

Zrażony kilkoma współczesnymi filmami Allena na szczęście trafiłem w końcu na to dzieło, które absolutnie powala. Kiedyś spotkałem się z niezrozumieniem tego jak ten film mógł w walce o najlepszy film pokonać „Gwiezdne wojny”. Dla mnie nie ma tu żadnej wątpliwości, że ten skromny film, dotykający w niezwykle śmieszny ale i trafny tak ważnych spraw, dokonał tego w pełni zasłużenie. [Pegaz]

Esencja Allena. Neurotyzm, psychoanaliza, seksualne tło opowieści i mistrzowskie dialogi, a to wszystko na tle Wielkiego Jabłka czyli ulubionego miasta reżysera – Nowego Jorku. Refleksje na temat życia i związków damsko-męskich, podana w lekki i błyskotliwy sposób. Wstyd nie znać!  [Arahan]

Nie pamiętam na jakim innym filmie śmiałem się tak w niebogłosy z inteligentnego żartu. Reżysera nie trzeba przedstawiać, ale kto nie zna jego najlepszego dzieła (z grupy tych wesołych) ten musi czym prędzej nadrobić zaległości. Genialne dialogi, z których Allen słynie pozostają na długo w pamięci. Wisienką na torcie jest genialny epizod Christophera Walkena. [Witold Wojciechowski]

Allen w błyskotliwy sposób łączy tutaj komedię z poważną historią obyczajową. W  większości tego typu opowieści sceny „dowcipne” są wymieszane z tymi „poważnymi”. Tutaj jest inaczej – „Annie Hall” śmieszy niemal przez cały czas, nie przeszkadza to jednak Allenowi  przemycić szeregu niegłupich refleksji na temat związków i – jakby to banalnie nie zabrzmiało – życia.  Duża część filmu była inspirowana związkiem Woody’ego z Diane Keaton (prawdziwe nazwisko aktorki: Hall, pseudonim: Annie! – nic dziwnego, że za tę rolę dostała Oscara!)  i tę prawdę po prostu czuje się na ekranie. [Piotr Han, fragment artykułu]

 

19. Mad Max
1979, reż. George Miller, w rolach głównych: Mel Gibson, Joanne Samuel, Hugh Keays-Byrne

Uwielbiam Mad Maxa – za niezwykły klimat, za sceny pościgów, za głównego, małomównego bohatera i za ten cały świat wykreowany w filmie. Brudny, nieprzyjemny, brutalny. Film, który wywindował niejakiego Mela Gibsona na szczyt. Must see. [materatzowy]

Kurz, spalone słońcem australijskie bezdroża, postapokaliptyczny klimat, gangi psychopatów i młodziutki Mel Gibson jako Max Rockatansky. Czy trzeba coś dodawać? [Arahan]

Seria filmów o przygodach „wściekłego” Maxa jest bodaj najbardziej rozpoznawalnym postapokaliptycznym cyklem. Najważniejsze cechy tego podgatunku SF ubrane zostały w nader charakterystyczny kostium, który przez kolejne lata był wzorem do naśladowania dla rzeszy twórców. Oczywiście najważniejszą zaletą tej serii, prócz wyjątkowej strony formalnej, jest osoba głównego bohatera. Max to już archetyp indywidualisty starającego się przetrwać i odnaleźć własną drogę w świecie dotkniętym katastrofą. Z trzech części najbardziej cenię sobie tą pierwszą, która, choć wykonana surowo (co wiązało się z ograniczeniami budżetowymi), to jednak w sposób przekonujący ukazuje istotę przemiany tytułowego bohatera. Dziś trudno sobie wyobrazić, jak potoczyłyby się dzieje filmowej postapokalipsy, gdyby nie kultowa już australijska trylogia. Na przyszły rok zapowiedziana jest długo wyczekiwana premiera części czwartej, z Tomem Hardym w roli Maxa oraz, co najważniejsze, Georgem Millerem ponownie zasiadającym na reżyserskim stołku. [Piwon, fragment artykułu]

 

18. Żywot Briana
Monty Python’s Life of Brian
1979, reż. Terry Jones, w rolach głównych:  John Cleese, Graham Chapman, Terry Gilliam, Eric Idle, Terry Jones, Michael Palin

Świętokradztwo, skandal, hańba, plugastwo? Nie, po prosu jest jedna z zabawniejszych komedii w historii kina. Legendarni brytyjscy komicy bez zahamowań, tworzą przezabawny spektakl, który rozśmieszy nawet najtwardszego dewota. [Lawrence]

Monty Python kolejny raz udowodnił, że nie ma dla nich świętości i śmiać można się ze wszystkiego. I kolejny raz świetnie im to wyszło.  [Łukasz Opaliński]

Komedia, która śmieje się, ale nie drwi, a co najważniejsze, pobudza krytycyzm względem najbardziej oczywistych światopoglądów. [Piwon]

Jeden z dwóch najlepszych filmów szalonych Anglików. “Żywot Briana” jest bezlitosną parodią opowieści o życiu Jezusa, ale nawet na moment nie przekracza granicy dobrego smaku. Pythonowie nie drwią, nie opluwają, ale jedynie delikatnie się podśmiewają, dlatego ciężko zrozumieć jakiekolwiek oskarżenia o bluźnierstwo. Front Wyzwolenia Judei, Kutas Wielgus, więźniowie z ‘r” w imieniu czy piosenka finałowa – po prostu klasyka komedii. [Fidel]

 

 

17. Monty Python i Święty Graal
Monty Python and the Holy Grail
1975, reż. Terry Gilliam, Terry Jones, w rolach głównych:  John Cleese, Graham Chapman, Terry Gilliam, Eric Idle, Terry Jones, Michael Palin

Każdy film, za którego reżyserię odpowiada 40 specjalnie tresowanych lam górskich, 6 lam czerwonych, 142 meksykańskie lamy szalejące, 14 północnych lam Guanacos, 16000 lam elektrycznych oraz Terry Gilliam i Terry Jones musi znaleźć się w podobnym zestawieniu. Każdy film, którego bohaterowie nie boją się używać słowa „Ni!” musi z kolei budzić podziw widowni i krytyków. A każdy film, w którym Camelot jest jedynie makietą musi być śmieszny. MPiŚG (w skrócie… cóż, nie ma skrótu, nabrałem Was!) posiada wszystkie te elementy, co z miejsca czyni go najlepszym dokonaniem grupy stukniętych Brytoli o głupich krokach i bezsprzecznie sprzeczną komedią niedorzeczną, jaką kiedykolwiek odważono się nakręcić w Szwecji na taśmie filmowej za pudełko węgierskich czekoladek. No i jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników zwierząt futerkowych oraz doskonały przewodnik survivalowy dla osób polujących na króliki, które nie wypowiadają literki ‘r’ (myśliwi, nie króliki, chociaż kto ich tam wie). A teraz przepraszam, muszę lecieć, bo aaaaaaaaaaaargh. [Mefisto]

Szczerze powiem że niespecjalnie wiem czy grupa Monty Pythona jest jakoś specjalnie znana i uważana na świecie, ale dla mnie i środowiska w którym się wychowywałem to obiekt kultu i niekończacych się cytatów, odniesień i żartów. Po zakończeniu odcinkowej serii w telewizji BBC, grupa przeniosła się na ekrany kin i tutaj dalej szerzyła absurdalny humor. Zaczęli od wyśmiania legend arturiańskich, programów historycznych, relacji angielsko-francuskich i kina historycznego. Dla znających film same hasłą jak: orzech kokosowy, jaskółka afrykańska, święty granat ręczny z Antiochii czy czarny rycerz powodują rogala na twarzy. [SonnyCrockett]

Kultowa komedia i niesamowity pastisz dawnych rycerskich eposów w wykonaniu legendarnej grupy Monty Python. Ponad godzina niezwykłego, zabawnego, ale też inteligentnego humoru, który nie nudzi, a wręcz przeciwnie z każdym seansem zyskuje. [Lawrence]

Ni! [Piotr Han]

 

16. Francuski łącznik
The French Connection
1971, reż. William Friedkin, w rolach głównych:  Gene Hackman, Fernando Rey, Roy Scheider

Sensacja idealna. Świetne tempo, maksymalne skupienie fabuły na śledztwie i jego umiejętne rozwijanie powodują, że mimo przeszło czterdziestu lat na karku, Francuski Łącznik wciąż trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Ten film powinien stanowić wzorzec dla każdego reżysera przymierzającego się do nakręcenia dramatu sensacyjnego (niejednokrotnie zresztą jako taki był wykorzystywany). Od zawsze było dla mnie przy tym zadziwiające, że tytuł ten zgromadził pięć Oskarów – wszak jest to sensacja w stanie czystym, bez zbędnych dygresji, głębi, ważnych tematów ani czegokolwiek, co w rzeczywistości lubi Akademia. To trochę tak jakby w latach osiemdziesiątych Oskarami obsypać To Live and Die in LA, a w latach 90-tych Heat. Trudne do wyobrażenia. [Jakuzzi]

Tworząc moją listę zauważyłem że filmy które najbardziej cenie z lat 70. to te które tworzą atmosferę autentyczności zdarzeń na ekranie. A “Francuski łącznik” to nieraz film niemal dokumentalny, przykład tego czym karmi nas ten klasyk to oczywiście już legendarny pościg samochodowy nakręcony niemal na dziko na ulicach Nowego Jorku. Zasłużone Oskary i dziesiątki innych nagród to nieraz niezbyt dobry wyznacznik kultowości filmu ale w tym przypadku wszelkie jury i inne kapituły miały rację i zauwazyły film który doskonale zaczynał okres lat 70. [SonnyCrockett]

Wycinek z życia nowojorskich policjantów. Wycinek brudny, zasyfiony, pełen kryminalistów, inteligentnych bossów narkotykowych i pozbawiony litości, skrupułów oraz dobrych zarobków. Ale niepozbawiony samozaparcia i nadziei w postaci Jimmy’ego Doyle’a, w fenomenalnej interpretacji Gene’a Hackmana, dla którego jest to chyba rola życia. We współczesnej kinematografii jankeskiej skończyłoby się to ugrzecznionym stekiem bzdur z lalusiowatymi modelami w rolach głównych, a w Polsce powstałby kolejny „Plac Zbawiciela”. Ale 40 lat temu William Friedkin zrobił z tego kapitalny kryminał, który zebrał pięć Oscarów, miliony widzów i doczekał się równie udanego sequela. I wciąż stanowi wyznacznik jakości. [Mefisto]

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że film Friedkina zmienił nie tylko kino sensacyjne, ale i kino lat 70-tych – od teraz rządzić będą brud, realizm, przemoc i żaden bohater się przed tym nie uchroni. Jednocześnie, jest to obraz tak efektowny i pełen energii, że jego oglądanie nie sprawia widzowi bólu, a wręcz przeciwnie – zachwyca. [Crash, fragment recenzji]

 

15. Barry Lyndon
1975, reż. Stanley Kubrick, w rolach głównych: Ryan O’Neal, Marisa Berenson, Patrick Magee, Hardy Krüger

Pojedynki na pistolety, romanse, napady z bronią w ręku, walki na pięści, bitwy wojny siedmioletniej, dezercja, szpiegostwo, szulerstwa, zdrada, śmierć – wszystko sfotografowane z pietyzmem i pewnością siebie, jaką mogło pochwalić się tylko kilku reżyserów w historii, wygląd Barry’ego Lyndona jak w przypadku żadnego innego filmu pasuje określić “malarskim”, do tego całość okraszona genialnym, cynicznym komentarzem z offu. Barwne przygody Irlandzkiego awanturnika są dla Kubricka jednak tylko pretekstem do przedstawienia kolejnego elementu w swojej wizji świata; odkrywanie elementów łączących charakterystykę postaci w pozornie zupełnie różnych filmach tego amerykańskiego reżysera jest jedną z większych przyjemności, jakie potrafi dać kino. Barry Lyndon to człowiek nieistotny, wypychany z nurtu życia przez zbiegi okoliczności – chorągiewka, człowiek zdający się nie posiadać życia wewnętrznego, którego życiorys to raczej ciąg przypadkowych zdarzeń niż los osoby dorastającej i uczącej się. Barry Lyndon to wreszcie opowieść o człowieku przegranym w próbie wtłoczenia swojej niewymiarowej indywidualności w standardowe kształty, przegranym dlatego, że okazał słabość w najbardziej podstawowej i przydatnej ludzkiej umiejętności – konformizmu. [simek]

Abstrahując od całkiem prostej, choć wciągającej i emocjonującej fabuły film Kubricka jest doskonałością w warstwie wizualnej i w jakiś sposób zmienił mój punkt widzenia na kino. Po pierwsze – wspaniałe, naturalnie oświetlone i inspirowane barokowym malarstwem kadry skupiły moją uwagę na pytaniu “co właściwie świadczy o wielkości zdjęć w filmie?” i teraz bardziej świadomie zwracam uwagę na pewne sprawy, które wcześniej zbywałem banalnym “no, ładne”. Czy to światło, ujęcie, ruch kamery? A może sfilmowany pejzaż czy scenografia? A po drugie, “Barry Lyndon” dzięki prostocie fabularnej sprawił, że zacząłem się zastanawiać nad samą istotą filmu. To przecież wizualne medium, ale czy często obraz nie wydaje się jedynie dodatkiem do tej warstwy literackiej, fabuły. Czy ktoś kiedyś niechcący nie zatracił tu proporcji, które Kubrick starał się przywrócić wizualną doskonałością swoich dzieł? [patyczak]

Opus magnum twórczości Kubricka. Jeden z najpiękniej sfotografowanych filmów jakie w życiu widziałem Ilość ujęć, które z chęcią powiesił bym na ścianie w ramie, spowodowałaby że z pewnością nie znalazłbym na nie w końcu miejsca. Ten film to także z pewnością najciekawszy narrator w historii kina niejednokrotnie komentujący wydarzenia ze sporą dawką ironii. Wspaniała historia, która mimo długiego czasu trwania nie nuży ani przez chwilę, lecz ogląda się ją nie odrywając wzroku od ekranu. [Pegaz]

Świat otaczający Barry’ego przypomina wypokraczony teatr, pełen ludzkich marionetek. Sformalizowane brytyjskie sztywniactwo, pod którym buzują nieprzyzwoite namiętności, życie według zakłamania określanego świętymi regułami jest w tym świecie przestrzegane wyjątkowo solennie, aż poza granicą najszerzej pojętego zdrowego rozsądku. Nawet wojenne starcie z wojskami francuskimi przypomina zrytualizowaną paradę, tym bardziej przejmującą i bezsensowną, że uskutecznianą pod ostrzałem, bezlitośnie i skutecznie koszącym kolejne szeregi posłusznie idących na rzeź żołnierzy…  [Adi, fragment artykułu]

 

14. Brudny Harry
Dirty Harry
1971, reż. Don Siegel, w rolach głównych: Clint Eastwood, Andy Robinson, Harry Guardino, Reni Santoni

Kultowa rola Estwooda, która stanowiła dla niego furtkę do kariery. Nieustępliwy glina nie stroniący od przemocy i jego wierny kompan – Magnum 44. Najpotężniejsza broń krótka na świecie. Callahan się nie pierdzieli! [Arahan]

Clint Eastwood i jego druga najlepsza rola – ta, gdzie gra postać bez kapelusza. Niezła historia, dobra intryga, klimat San Francisco z lat 70’, no i jeden z ciekawszych psychopatów w filmach. Sztandarowy obraz dekady. [materatzowy]

“Brudny Harry” to dziś czołowy przedstawiciel szorstkiego kina policyjnego, które na przełomie lat 60. i 70. przeżywało swój prawdziwy rozkwit. Do kin wchodziły kolejno: “Bullit”, “Francuski Łącznik” i właśnie “Brudny Harry” który jak zapewne każdy wie, był dla Clinta Eastwooda furtką do światowej kariery. Aktor, szerzej znany dotychczas jedynie ze spaghetii-westernów spod znaku Sergio Leone, stał się nie tylko idolem amerykańskiej publiczności, ale także ikoną męstwa i ucieleśnionej sprawiedliwości. Film doczekał się czterech kontynuacji, jednak z projektów tych wycofał się reżyser pierwowzoru Don Siegel. [Maciek, fragment analizy]

 

13. Egzorcysta
The Exorcist
1974, reż. William Friedkin, w rolach głównych: Ellen Burstyn, Max von Sydow, Lee J. Cobb, Kitty Winn

To jedyny horror, na którym naprawdę się wystraszyłem. Większość filmów z tego gatunku oglądam dla intrygującego klimatu, nigdy nie oczekując realnego przerażenia. Scena z wersji reżyserskiej, gdy Regan niczym pająk zbiega ze schodów i pluje krwią zrobiła na mnie takie wrażenie (trzeba zaznaczyć, że film oglądałem sam, w ciemnościach), że spojrzałem ze strachem do tyłu, spodziewając się obecności czegoś złowrogiego. Następnie roztrzęsiony wyszedłem do oświetlonego pokoju z innymi domownikami i dopiero po dziesięciu minutach wróciłem do filmu. [patyczak]

Obraz Friedkina jest niesamowicie klimatyczny. Nie mamy tu niezamierzonej groteski, tak często obecnej w dzisiejszych produkcjach. Film, który stał się ikoną horrorów. W młodzieńczych czasach to właśnie horrory były dla mnie jednym z większych obiektów zainteresowania w świecie kinematografii a Egzorcysta obok filmów G. Romero był największym ich przedstawicielem. [Sephinroth]

Młoda dziewczynka opętana przez demoniczne siły. Bez wątpienia najstraszniejszy horror wszechczasów, który mimo upływu tyle lat nic nie stracił i dalej straszy. Reżyseria, aktorstwo, oraz wizualnie, kino na najwyższym poziomie. Lektura obowiązkowa, nawet jeżeli ma ona oznaczać nieprzespane noce. [Lawrence]

To, co jako widza interesuje mnie najbardziej to nie odpowiedzi, ale pytania, których w tym przypadku muszę się domyślać. Czy opętanie to demonstracja siły, czy może rozpaczliwa próba manifestacji swojej obecności? Ale z drugiej strony czy prześladujący nas w snach Przeciwnik potrzebuje jakichkolwiek fizycznych manifestacji? Czy ukrywanie się w cieniu ludzkiej ignorancji nie służy mu znacznie lepiej, pozwalając działać w sposób dostrzegalny jedynie dla nielicznych? Czy wreszcie jego działania to przejaw bezsilności czy może prowokacja? A jeżeli tak, to kogo prowokuje? To niosący dużą moc oddziaływania na widza motyw nieznacznie zaledwie wyzyskany przez Blatty’ego i Friedkina, który decyduje o tym, że dzieła Polańskiego, Donnera czy choćby „Adwokat diabła” Taylora Hackforda pozostawiają podskórny niepokój znalezienia się w sytuacji (prawie) możliwej. [Kelley, fragment artykułu]

 

12. Rocky
1976, reż. John G. Avildsen, w rolach głównych: Sylvester Stallone, Talia Shire, Burt Young, Carl Weathers

Niewiele jest filmów, które uważam za bezbłędne, które oglądam aż do ostatniej sekundy napisów końcowych, i powtarzam co najmniej raz do roku. Jednym z nich jest pierwszy hit Sylvestra Stallone z 1976 roku. “Rocky” to świetna historia ku pokrzepieniu serc, z naturalnym aktorstwem, charakterystycznymi postaciami, znakomitym klimatem slumsów Filadelfii, rewelacyjnym soundtrackiem, kilkoma kultowymi scenami, i wielką ilością emocji. To jeden z moich ulubionych filmów i (nawet jeśli nie wygra plebiscytu) zdecydowany numer jeden tej dekady. [Juby]

Film, który sprawił, że nagle każdy nastolatek poczuł w sobie ducha sportu, tygrysią drapieżność i zapragnął tłuc innych na ringu w rytm skandujących lasek oraz legendarnego motywu przewodniego. Co prawda części zapał szybko ostygł, innym wkrótce wybito bokserską karierę z głowy, a niektórzy porzucili swe błyskotliwe plany na skutek trwałego kalectwa i pokaźnych blizn, lecz przynajmniej kilku udało się osiągnąć cel. I właśnie o to tu chodzi – nie o klepanie spoconych, większych od siebie ziomali, lecz o pogoń za marzeniem, wbrew temu, co sądzą inni, wbrew przeciwnościom losu i w końcu nawet wbrew własnym słabościom. Mały film o wielkim duchu, istna legenda, która wciąż pasjonuje, rozpala serca i stanowi niedościgniony wzór pozytywnej, zagrzewającej do walki pozycji. Aha, no i świetny początek sympatycznej serii, na której z pewnością wychował się niejeden dzieciak. [Mefisto]

Mogę oglądać bez końca. Wariacja na temat amerykańskiego snu. Opowieść o analfabecie, bokserze amatorze, który dostaje szanse od losu i stara się ją wykorzystać, a przy okazji znajduje miłość swojego życia. Obok Johna Rambo to najlepsza rola Stallone. To nic, że ciosy są markowane, a walka z Apollo to bardziej teatrzyk niż prawdziwe starcie. Emocje, które ze sobą niesie ta produkcja są nie do podrobienia, no i ta muzyka! [Arahan]

Dramat obyczajowy z domieszką sportu, z kapitalnie nakręconymi scenami walki spowodował grad nagród. Film otrzymał Oscary za najlepszy montaż, reżyserię i film, oraz nominacje dla aktorów (Stallone, Shire, Young, Meredtih). Stallone napisał scenariusz lecz wytwórnia United Artist rolę Rocky’ego chciała powierzyć komu innemu. Jednak upór Sly’a doprowadził, że to on zagrał główną rolę… a dzięki niej stał się jednym z najpopularniejszych aktorów 3 dekad.  [Tomashec, fragment opisu sequeli]

 

11. Szczęki
Jaws
1975, reż. Steven Spielberg, w rolach głównych: Roy Scheider, Robert Shaw, Richard Dreyfuss, Lorraine Gary

Obraz określany najczęściej mianem thrillera lub dreszczowca, jest tak naprawdę wzorcowym przykładem filmu przygodowego, z tym że dla nieco starszych dzieci. Nakreśleni grubą kreską bohaterowie, którzy diametralnie się od siebie różnią, a jednak muszą współpracować, by wykonać zadanie, którego nie jest w stanie podjąć się nikt inny – ten schemat znamy z setek przygodówek. Jednak tylko czarodzieje kina (a takim jest Spielberg) potrafią stworzyć coś z pozoru błahego i niewymagającego myślenia, a jednocześnie noszącego znamiona dzieła sztuki. Udało mu się to później choćby w “Parku jurajskim”, jednak to właśnie “Szczęki” – z niepokojącym motywem muzycznym, kilkoma niezapomnianymi kwestiami i wybitnym aktorskim tercetem – uważam za największe dzieło reżysera. Zaś scena, w której Richard Dreyfuss podczas przeszukiwania wraku napotyka topielca, straszy nawet przy dwudziestym seansie. [Jacek Skałecki]

Ktoś kiedyś spytał mnie, czy to ten słynny film o Żydach. Cóż, nie – odparłem – to film o rekinie usiłującym zjeść Żydów, na których napuścił go tenże Żyd odpowiedzialny za słynny film o Żydach. Aha… – nutka rozczarowania była aż nadto wyczuwalna w głosie mojego rozmówcy, z którego braków językowych ktoś najwyraźniej miał polewkę. – No to może obejrzymy… Obejrzeliśmy. Napisy końcowe i, pomijając muzykę Johna Williamsa, cisza jak makiem zasiał – tak duża, iż bałem się nawet wypuścić z siebie nadmiar gazów z niedawnego posiłku. Wiesz co… – ocknął się w końcu po pięciu minutach wpatrywania się w czarny ekran – Mam nadzieję, że ten drugi film, wiesz, ten o Żydach, będzie jednak trochę inny… Aż tak źle? – spytałem równie nieśmiało, co dziewczynka z zapałkami oferująca swe usługi staremu zboczeńcowi. Nie, film jest świetny. – szybko zripostował – Ale… Ale? – chciałem upewnić się, że to na pewno nie koniec wypowiedzi. Teraz, cholera, nie wiem czy kiedykolwiek zasnę… – odrzekł, zamieniając się na moich oczach w speszonego pierwszą jedynką licealistę. Cóż. – usiłowałem go jakoś pocieszyć – Spójrz na to z tej strony: nie jesteś Żydem, więc myślę, iż nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo ze strony oceanu. Uśmiechnął się niepewnie. A ja się zamyśliłem, gdyż tak naprawdę nie znałem jego korzeni. Nie wiem zresztą, czy to pomogło, bo od tamtego czasu już go nie widziałem. Ale wiem tyle: jego obawy nie były bezpodstawne, gdyż „Jaws” naprawdę potrafi przerazić. Lecz czyni to w sposób nie tyle otwarty, zmuszający nas do ciągłego podskakiwania na krześle w rytm przenikliwych wrzasków dziewczyny, co podskórny – zapadający w pamięć i mrowiący sumienie jeszcze na długo po seansie. I to jest w nim najlepsze/najgorsze, to się Spielbergowi udało nawet bardziej, niż słynny film o Żydach. [Mefisto]

Tego filmu nie może zabraknąć na podium w tym rankingu. Obraz, który oglądany nawet po raz 30 wywołuje taką samą fascynację jak za pierwszym razem i wzbudza te same emocje. To zaskakujące, że wystarczyły proste zabiegi, takie jak widok z perspektywy rekina, charakterystyczny motyw muzyczny czy płetwa grzbietowa nad taflą wody, żeby zafundować widzowi szybsze bicie serca i spocone dłonie. Jeden z najlepszych filmów Spielberga, reżysera, który był wtedy dopiero na początku swojej wielkiej kariery, a obecnie jest legendą w świecie kina.  [Arahan]

O tym filmie wszystko zostało już napisane i powiedziane. Film, który zmienił kino. Są tacy, którzy twierdzą, że na gorsze (wakacyjne blockbustery są z roku na rok głupsze). Jednak wszystko to przestaje mieć znaczenie w trakcie seansu. Genialne zdjęcia, genialne aktorstwo, genialna reżyseria no i przede wszystkim muzyka. Po seansie każdy zastanowi się dwa razy zanim wejdzie do wody. [Jeremy]

Lecz chyba największym osiągnięciem „Szczęk” było zbudowanie grozy wyłącznie za pomocą ujęć kręconych z perspektywy rekina i czasami wspomaganych widokiem płetwy grzbietowej nad wodą. Sam prolog z pożeraną przez rekina panienką (Susan Backlinie powtórzyła tę scenę u Spielberga w „1941″, gdzie zamiast rekina wyłoniła się japońska łódź podwodna), stwarzał pozornie doskonałą okazję do efektownego wprowadzenia bestii, lecz Spielberg osiągnął dużo bardziej szarpiący nerwy efekt, rezygnując z pokazania rekina i skupiając się wyłącznie na epatowaniu widza agonią kobiety. [Adi, fragment artykułu]

 

100 – 76
75 – 51
50 – 41
40 – 31
30 – 21
20 – 11
10 – 1
Suplement do rankingu

 

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA