NAJLEPSZE PARODIE FILMOWE. Ranking
20. Galaxy Quest
Aktorzy popularnego przed wielu laty serialu fantastycznego zostają omyłkowo wzięci za prawdziwą załogę statku kosmicznego przez rasę pokojowo nastawionych kosmitów. Ci proszą ich o obronę przed najazdem bezlitosnego Sarrisa.
Film Deana Parisota można uznać za parodię „Star Treka”, zwłaszcza, że zarówno zachowania bohaterów, jak i wystrój statku kosmicznego wyraźnie nawiązują do przygód załogi Enterprise. Tim Allen parodiuje Williama Shatnera, rola Sigourney Weaver ogranicza się do samego bycia (cała Uhura), zaś charakteryzacja Alana Rickmana przypomina tę Spocka. Również fani takich seriali i całego kultu wokół nich zostają wzięci pod lupę, choć twórcom wyraźnie nie zależy na wyśmianiu ich, tak jak ich ukochanej „Kosmicznej załogi”. Wprost przeciwnie, „Galaxy Quest” wpierw wychodzi od mocno niepoważnego konceptu, potem go jeszcze bardziej podkręca komediowo, ale nigdy nie kpi z materiału źródłowego. Żarty są tu zresztą przednie – grający aktora epizodycznego Rockwell boi się, że zostanie odstrzelony w każdej chwili, bo w serialu zginął przed pierwszą przerwą reklamową; ze względu na swą charakteryzację Rickman jest brany za kosmitę, co owocuje całkiem innym jadłospisem niż jego towarzyszy; statek kosmiczny jest w całości odwzorowany z serialu, co jednak nie pomaga aktorom, którzy nie wiedzą, gdzie co jest.
Parodię zazwyczaj są tanimi podróbkami oryginałów, które posiłkują się poszczególnymi scenami, bądź elementami wyśmiewanych gatunków. „Galaxy Quest” natomiast nie dość, że jest wystawnym filmem ze świetnymi efektami specjalnymi i humorem dużo bardziej zróżnicowanym niż standardowe parodie np. ZAZ, to dodatkowo stanowi specyficzny list miłosny dla kina i seriali, z których lekko się podśmiechuje, lecz zawsze z sercem, nigdy złośliwie. [Krzysztof Walecki]
19. seria Do Dzieła
Seria „Do dzieła” to instytucja w świecie brytyjskiej kultury. Absurdalna seria filmowa obejmująca 31 dzieł – obok przygód Bonda najdłuższa seria! – ale dodatkowo także wkradła się do telewizji w formie serialu, na deski teatrów i scen musicalowych, do książek i komiksów. Obecnie wydaje się, że trochę zapomnieliśmy o „Carry On”, prawdopodobnie przez to, że największe tryumfy święcono w latach 60., czyli już pół wieku temu, a oficjalne reaktywacje na początku lat 90. nie sprostały oczekiwaniom. W Polsce wszystkie (albo większość) odcinków wyemitowano w pierwszej połowie ostatniej dekady XX wieku, chyba w niedzielę, na pewno w okolicach godziny 18, co mogło przekładać się na sporą oglądalność.
Całość zasadza się na prostym pomyśle: ta sama grupa aktorów parodiuje różne popularne gatunki filmowe. Wszystko zaczęło się od „Sierżancie, do dzieła” śmiejącego się z kina wojskowo-wojennego – był to wielki i niespodziewany sukces kasowy, dzięki któremu pojawiły się na ekranie takie perełki jak „Siostro, do dzieła”, „Kowboju, do dzieła”, „Kleopatro, do dzieła” czy „Szpiegu, do dzieła”. Każdy z filmów był wypełniony typowym slapstickowym humorem i bitwami słownymi pełnymi podtekstów seksualnych. Od czasu do czasu pojawiały się absurdy przypominające dokonania Monty Pythona. Nie zawsze poziom był równy, bo obok genialnych gagów, z których garściami mógł czerpać Mel Brooks, pojawiały się elementy jak z Benny Hilla (kto lubi, ten lubi). Niemniej – seria Do Dzieła to klasyk parodii filmowych, o którego zasługach warto pamiętać. [Rafał Oświeciński]
https://www.youtube.com/watch?v=W2F1r4Jh7CA
18. Ściągany
Ze wszystkich parodii z Leslie Nielsen najwyżej cenię Ściąganego (swoją drogą to bardzo udane i zabawne tłumaczenie). Proft w swoim filmie wyśmiewa te same gatunki, co kolejnych częściach Nagiej broni czy w Szklanką po łapkach (znowu należą się oklaski dla translatorów). Jednak zawsze na Ściąganym doskonale się bawię. Żarty oczywiście pędzą z ogromną prędkością, każda minuta po brzegi jest wypchana gagami, które nie spadają ponież określonego poziomu. Fabuła jest z kolei zaskakująca fabularnie spójna, nie stanowi jedynie pretekstu dla żartów. Sprawnie przeskakujemy przez kolejne sensacyjne konwencje i obszerne zapożyczenia, jak z Milczenia owiec, Ściganego i Podejrzanych. Wszystko ma ręce i nogi.
Osobny akapit należy się Richardowi Crenna’ie, grającego porucznika Fergusona Fallsa – zdeterminowanego, by schwytać poszukiwanego Ryana Harrisona. Crenna’e ma rewelacyjnie napisaną postać, jest największym bohaterem tego filmu. Falls kradnie, w moich oczach, cały film – zawsze czekam, aż ponownie pojawi się na ekranie i całkowitą pewnością wydaje kolejne bezsensowane rozkazy, postawi absurdalne tezy. Do tej pory nie potrafię zatrzymać śmiechu, gdy oglądam Tommy Lee Jones’a w poważnym Ściganym.
Ulubiona scena? Prawdopodobnie będzie to pierwsze pojawienie się na ekranie Crenna’y po ucieczce Harrisona albo moment, kiedy pociąg wychyla się zza drzewa. [Maciej Niedźwiedzki]
https://www.youtube.com/watch?v=fwRJ2HbVCgM
17. Hot Fuzz
Kolejna po amatorskim A Fistful of Fingers i docenionym przez publiczność Wysypie żywych trupów parodia/pastisz od Edgara Wrighta, który tym razem na tapetę wziął klasyczną kumpelską komedię policyjną (ale nie tylko, o czym za chwilę). Głównym bohaterem Hot Fuzz jest sierżant Nicholas Angel (Simon Pegg), najlepszy policjant w całym Londynie, który zostaje oddelegowany przez swoich przełożonych do Sandford – pozornie najspokojniejszej mieściny w całej Wielkiej Brytanii. Choć Angel początkowo traktuję zmianę miejsca pracy jak zesłanie, szybko okazuje się, że w Sandford będzie miał całkiem sporo do roboty, a czyhające na niego niebezpieczeństwa nie będą wcale mniej poważne od tych, które spotykał na stołecznych ulicach.
Jeśli przyjmiemy, że Wysyp żywych trupów znakomicie łączył zombie horror z filmem romantycznym, to w Hot Fuzz Wright przygotował już prawdziwą karuzelę konwencji, które parodiuje, jednocześnie oddając im hołd. Hot Fuzz to bowiem, kolejno: kumpelska komedia policyjna, kryminał, giallo i slasher, horror okultystyczny, wreszcie spaghetti western i film akcji w stylu Johna Woo. Wright, mistrz humoru wizualno-dźwiękowego, każde z tych odniesień ogrywa w charakterystyczny dla siebie, inteligentny sposób. Mamy więc do czynienia z komedią, która nie rzuca widzowi nawiązań prosto w twarz, ale wplata je w przezabawną i absurdalną (ale wewnętrznie spójną) fabułę. A to przecież nie wszystko, bo mamy jeszcze wyborne gagi słowne i wizualne, świetnych bohaterów pobocznych i przekomiczną historię. No i łabędzia! [Grzegorz Fortuna]
16. Wysyp żywych trupów
Pierwszy pełnometrażowy film Edgara Wrighta, który trafił do szerokiej dystrybucji, określając jednocześnie ramy jego stylu. Głównym bohaterem jest tu trzydziestoletni Shaun (Simon Pegg), życiowy nieudacznik, który stara się pogodzić z ukochaną dziewczyną. Niestety, plany krzyżuje mu inwazja zombie. Wysyp żywych trupów, otwierający tak zwaną Trylogię Cornetto (pozostałe dwie części to opisane wyżej Hot Fuzz i To już jest koniec), to jedna z ciekawszych zombie parodii minionej dekady – jednocześnie inteligentna, zabawna, na wskroś brytyjska i oryginalna, niewykorzystująca patentów opracowanych wcześnie w Martwicy mózgu czy trylogii Powrót żywych trupów. Co więcej, już w tym filmie widać najbardziej charakterystyczne wyznaczniki twórczości Wrighta, które spowodują, że jego następne filmy będą tak wspaniałe: wykorzystanie dźwięku, montażu czy odpowiedniego oświetlenia do budowania gagów, inteligentne parodiowanie poszczególnych rozwiązań z innych filmów czy dyskretne puszczanie oka do widza obeznanego z popkulturą. [Grzegorz Fortuna]