SOWIECKA HISTORIA. Propaganda w słusznej sprawie
propaganda ż IV, CMs. ~ndzie, blm <<szerzenie jakichś poglądów, idei, haseł mające na celu pozyskanie kogoś dla jakiejś idei lub akcji>>
– Słownik języka polskiego PWN, tom drugi
W tradycji polskiej historiozofii faszyzm i komunizm były ze sobą zestawiane rzadko, a jeżeli już – to głównie poprzez pryzmat ideologii, podziału władzy bądź stopnia ograniczenia swobód obywatelskich. Kiedy już porównań dokonywano, oba systemy były łączone poprzez monopartyjność, rozrost tajnej policji politycznej lub sił bezpieczeństwa, militaryzację społeczeństwa, skrajny nacjonalizm, zanik swobód obywatelskich oraz wolności słowa czy ksenofobię wobec różnego rodzaju mniejszości. Nie zmienia to jednak faktu, że zwykło się je postrzegać rozłącznie, jako wypaczenia demokracji wynikłe niezależnie od siebie – dość podobne w praktycznym sensie prowadzenia zbliżonej polityki, nie mające jednak wspólnej, systematycznej genezy.
George Orwell pisał: all art is propaganda („każda sztuka jest propagandą”) – zaprzeczając tym samym potocznemu, pejoratywnemu wydźwiękowi tego słowa – bo przecież każde dzieło sztuki stara się jakoś przekonać odbiorcę do racji autora. Nie za każdym dziełem jednak stoi chęć ukazania wizji świata, za którą idzie nie tylko ta racja, ale również określone poglądy polityczne czy takie, a nie inne postrzeganie historii. Sowiecka historia, dokument łotewskiego reżysera Edvīnsa Šnore’a z 2008 roku, jest najlepszym przykładem propagandy tego drugiego rodzaju, nie tylko jeśli chodzi o treść, ale i o formę.
Łotysz poświęca swój film poszukiwaniu głębokich analogii pomiędzy komunizmem i nazizmem, próbując tym samym obalić akademicki dogmat o rozłączności obu zbrodniczych systemów. Wskazuje na ich wspólne podłoże, odsłania mało znane fakty historii i sprawdza, w jaki sposób przełożyły się one na obecną sytuację polityczną Niemiec oraz Rosji. Spojrzenie na oba systemy jako na efekt swoistego rodzaju sprzężenia zwrotnego jest dość nietypowe – w kontekście perspektywy polskiej rzadkie, a w zachodniej chyba w ogóle świeże, jako że gros tamtejszych społeczeństw wciąż żyje w przekonaniu, że ZSRR był równie „porządnym” aliantem co Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone. W tym sensie można rzec, że Šnore w pewien sposób odsłania zakryte, a na pewno to mniej znane, oblicze historii.
Reżyser nie ogranicza się jednak do porównania obydwu totalitaryzmów, wyraźnie wskazuje również wspólną genezę, na której wyrosły: szeroko pojęty socjalizm. Jest to podejście ciekawe o tyle, że dotąd ujęcie ekonomiczne w omówieniach europejskich totalitaryzmów było pomijane bądź spychane na plan dalszy – w przypadku faszyzmu eksponowało się głównie antysemityzm jego hitlerowskiej odmiany, w przypadku komunizmu konfiskatę własności prywatnej, politykę kolektywistyczną oraz masowe głodzenie ludności. Państwowy interwencjonizm pojawiał się na tej liście rzadko, a częstokroć był wręcz czynnikiem różnicującym – zwłaszcza jeśli zwróci się uwagę na fakt, że w nazistowskich Niemczech istniały pozory prywatnej własności.
Opowieść rozpoczyna się w pierwszej połowie lat trzydziestych. Trwają sowieckie czystki, komunistyczna machina zagłady pochłania miliony ofiar. Łotysz skrupulatnie opisuje, w jaki sposób ideologia komunistyczna wpłynęła na rodzący się faszyzm w hitlerowskich Niemczech i jak później, na zasadzie wzajemnego wynikania, zbrodniczy system III Rzeszy odpłacił się pomocą Sowietom. Na tym tle interesujące jest zwłaszcza porównanie obu totalitaryzmów pod względem sposobów eksterminacji ludności, propagandy, wyznaczania „wrogów państwa” czy prowadzenia wojny. Šnore snuje swą historię aż do ataku Niemiec na ZSRR w 1941 roku.
Jak wspomniałem, Sowiecka historia to film propagandowy i reżyser nie próbuje nawet tego faktu ukrywać.
Stosuje środki kreślone bardzo grubą kreską: w jego dziele roi się od mocnych, niezwykle brutalnych – a przy tym przeraźliwie smutnych – materiałów archiwalnych, miejscami nachalnie łopatologicznej narracji czy przesadnie dramatycznej muzyki. Materiały przedstawiające ukraiński Hołodomor, film, na którym radosny oficer Armii Czerwonej ściska rękę wdzięcznego oficera SS, przekazując mu transport zbiegłych Żydów, czy zdjęcia ze straszliwych eksperymentów prowadzonych na ludziach w ośrodkach sowieckiej szarlatanerii naukowej, pozostają w pamięci na długo.
A jednak – czy w użyciu takich, a nie innych środków jest coś złego? Sowiecka historia oczywiście nie jest typowym tekstem kultury, przede wszystkim jest dokumentem, czyli gatunkiem, od którego należy wymagać maksymalnej obiektywności. W tym wypadku jestem jednak skłonny przyklasnąć twórcy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to właśnie bezpośredniość retoryki jest największą siłą Sowieckiej historii. Prawda, że w swoim filmie Łotysz dopuszcza się przeinaczeń, jednostronnej interpretacji wydarzeń, wybiórczych cytatów czy czasem wręcz manipulacji (przyznał to nawet jeden z wypowiadających się w materiale historyków); a jednak nawet zdając sobie z tego sprawę, nie potrafię Šnore’owi zarzucić nieszczerości czy złych intencji. Waga odkrywanych faktów i emocje, które za nimi stoją są bowiem tak wielkie, że – w moim odczuciu – zdolne usprawiedliwić nawet nachalne zabiegi retoryczne.
Zresztą to w dużej mierze dzięki tym zabiegom w momencie premiery film Šnore’a nikogo nie pozostawił obojętnym; recenzje w światowych mediach wahały się od entuzjastycznych po skrajnie reakcyjne.
Oczywiście najbardziej zajadłych przeciwników doczekał się w Rosji, co nie powinno dziwić zważywszy, że ostatnia część historii jest tak naprawdę atakiem na prezydenturę Władimira Putina i sowiecki styl prowadzenia przez niego polityki. Pokazuje też zyskujące coraz większą popularność w Rosji i działające z cichym przyzwoleniem kremlowskich polityków i mediów ruchy narodowo-socjalistyczne. Film Šnore’a został w Rosji odsądzony od czci i wiary, zarzucano mu stronniczość, nietrzymanie się faktów oraz najzwyklejsze kłamstwa (np. w kwestii dokumentów rzekomo odsłaniających stopień współpracy sowieckiego NKWD i nazistowskiego Gestapo w sprawie eksterminacji Żydów), a znany z rewizjonistycznego nastawienia rosyjski historyk Aleksandr Diukow napisał, że „po obejrzeniu dwóch trzecich filmu miał tylko jedno życzenie: zabić jego reżysera i spalić łotewską ambasadę” (który to zresztą plan został niejako wprowadzony później w życie, gdyż pro-putinowska organizacja młodzieżowa Młoda Rosja w akcie sprzeciwu wobec zawartych w filmie tez faktycznie spaliła kukłę Šnore’a przed ambasadą Łotwy w Moskwie).
A jednak w przeciągu lat od swej premiery Sowiecka historia zyskała niespodziewany rozgłos, została nagrodzona na wielu światowych festiwalach, stała się też filmową lekturą obowiązkową dla uczniów łotewskich szkół podstawowych, a Edvīns Šnore został w swojej ojczyźnie odznaczony. Możliwe, że jego film w istocie jest propagandą, ale nawet jeśli – to jest nią w słusznej sprawie.
Jeśli o mnie chodzi, z Sowiecką historią po raz pierwszy zetknąłem się na studiach i od momentu pierwszego seansu poprzysiągłem sobie, że rozpropaguję ten film wśród jak największej liczby znajomych. Od tamtej pory minęło już pięć lat, przez ten czas sytuacja polityczna na świecie zmieniła się nie do poznania nadając treściom przedstawionym w dziele Šnore’a niepokojąco współczesnych wymiarów. Przez cały ten czas jakoś nigdy nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, by kompetentnie wypowiedzieć się o tym filmie, ogrom cierpień, o których traktuje, zwyczajnie przekracza ludzkie rozumienie.
Jestem zresztą pewien, że niniejszy tekst tylko udowadnia moją bezradność.
korekta: Kornelia Farynowska