Paryż LEOSA CARAXA, czyli nie tylko “Holy Motors”.
Autorem gościnnego wpisu jest Jakub Niedźwiedzki.
Holy Motors Leosa Caraxa jest filmem mocnym, odświeżającym i zapewne na długo utkwi w pamięci wielu widzów. Może i na tyle długo, że ktoś kiedyś wreszcie nazwie ten film kultowym. Ale co będzie z reżyserem? Przed premierą Holy Motors jego nazwisko nie było powszechnie znane, po premierze większości z nas też nic ono mówi. Czy powinno? Od jego filmowego debiutu minęły już ponad trzy dekady, kilka dziwnych fabuł i kilka krótkich metraży. Carax nie jest twórcą arcydzieł. Jego fabułom wiele brakuje: są to wszystko autorskie, eksperymentalne i dość monotematyczne filmy. Jest twórcą kina bardzo osobistego i dość spójnego estetycznie – ciągle wyczuwalna jest podobna kreska, podobne sentymenty i scenerie. Jego filmy, te sprzed Holy Motors, to melodramaty wykluczonych, historie miłosne ludzi z marginesu: bezdomnych, drobnych złodziejaszków, poetów przeklętych. Chwilami wzruszające, ale przede wszystkim dość ckliwe i naiwne.
Żaden to wstyd nie znać Leosa Caraxa. Warto jednak rzucić okiem na jego drogę twórczą, która zakończyła się dziełem tak dojrzałym i przemyślanym jak Holy Motors. Ta niedoskonała i trochę kulawa filmografia daje interesujący obraz pełnego zmagań i pułapek rozwoju.
Krótko…
Cała jego wczesna twórczość ma charakter bardzo intymny. Leos Carax to anagram prawdziwego imienia reżysera: Alexa Oscara. Takie też imiona przyjmują główni bohaterowie jego filmów, odgrywani najczęściej przez kapitalnego Denisa Lavanta, aktora o aparycji łudząco podobnej do reżysera. Zawsze wciela się w kochanków-antysystemowych outsiderów. W tle zaś przewija się Paryż, a Carax eksploruje jego ciemną stronę, środowiska samotników, buntowników, bohemy.
Boy meets girl jest historią wyalienowanego artysty rozpaczliwie poszukującego miłości, ale destrukcyjnego w każdym stałym związku. W Złej krwi bohaterem jest drobny szuler, syn paryskiego gangstera. Nie chce podążać śladami swego ojca, ale fatalnie zakochuje się w czarującej Juliette Binoche, odgrywającej postać ślicznotki z przestępczego półświatka. Bohater ostatecznie nie zdoła uniknąć swego smutnego przeznaczenia. W Kochankach na moście jest to kloszard-uliczny performer, który ostoi piękna i cnoty doszukuje się w tajemniczej artystce (również Juliette Binoche). W najbardziej, poza Holy Motors, znanym filmie Caraxa – Poli X, bohaterem jest młody i przystojny pisarz-arystokrata. Opuszcza uroczą narzeczoną i wdaje się w szalony romans ze swą przyrodnią siostrą, której przed laty wyrzekli się jego rodzice. Rezygnuje z luksusów i zaczyna wieść nowe, alternatywne życie pośród paryskiej cyganerii i imigrantów.
Wczesne filmy Caraxa są urodziwe i momentami ekscytujące. Mnie najbardziej podobali się Kochankowie na moście – prosta, ale ładnie nakręcona historia o zakochanych bezdomnych, bawiących na skąpanym w słońcu lub przykrytym śniegiem Pont Neuf w Paryżu. Najsilniejszą stroną jest tu oczywiście Denis Lavant, z uczuciem i werwą kreujący postać trochę infantylnego, trochę złośliwego i zadziornego, ale w sumie sympatycznego niewinnego kochanka-ulicznego artysty.
W niemal każdym filmie Caraxa możemy znaleźć dla siebie coś ciekawego. Wielu widzom na pewno przypadnie do gustu klimatycznie i niemonotonnie ukazywany Paryż. W Boy meets girl mamy okazję popatrzeć na miasto z perspektywy samotnika przemierzającego nocą ulice i zakamarki w poszukiwaniu przygód i inspiracji. W kolejnych filmach będzie to romantyczny i namiętny Paryż miłosnych scen balkonowych w Złej krwi, odszczepieńczy Paryż miejskich kloszardów w Kochankach, czy w Poli X miasto nieokiełznanych sprzeczności, gdzie współczesna arystokracja i beztroska francuska socjeta znajdują swe krzywe odbicie w rzeszy alternatywnych, bohemicznych artystów i zdesperowanych uchodźców. Podobać musi się Denis Lavant, który często w pojedynkę dźwiga ciężar całych segmentów. Jego występy to w gruncie rzeczy popisowa, cyrkowa akrobatyka. Lavant jest niesamowicie plastyczny: mam wrażenie, że da się nim w dowolny sposób manipulować, że można z niego ulepić to, na co się ma tylko ochotę. Mistrzostwo osiąga w Holy Motors, ale i jego wcześniejsze kreacje to małe arcydzieła.
To jednak trochę tandeta
Mimo wielu zalet i urokliwości, dawne filmy Caraxa to zupełnie inny poziom niż jego ostatnie osiągniecie. Reżyser penetruje skryte i tajemnicze dziedziny miejskiego uniwersum, chce objawiać nieznaną życiową prawdę, ale popada bez przerwy w artystyczne klisze i konwencje. Miała mu wyjść nowość i odkrycie, a to już niestety było i my to już gdzieś kiedyś widzieliśmy. Oczywiście nie wszystko, co przed Holy Motors Carax nakręcił, to odgrzewany posiłek. Zła krew to przecież dość barwny kolaż, w którym wątek gangsterski przeplata się z melodramatycznym na modłę West Side Story. Jednak już cała filozofia Kochanków na moście sprowadza się po prostu do przełożenia romansowej fabuły na menelskie realia. Boy meets girl – fabularny debiut – to również dzieło niedoskonałe, zbyt ślamazarne: dłużyzny mogą irytować, a zamiast pomysłowych interakcji, które mówiłyby nam coś o bohaterze, dostajemy niekończące się i trochę łopatologiczne monologi.
Z Polą X też niestety nie wszystko gra tak, jak powinno. Carax potrafi wydobywać emocje i wzruszać: na sam motyw romansu pisarza z jego siostrą patrzy się całkiem przyjemnie. Jednak temat filmu – czyli profanacja sztuki, dokonana przez pisarza, który porzuca swój rodzinny pałac, zbytek i tradycyjne wartości, by zakosztować prawdziwego, niesfornego życia i oddać się prawdziwej, zmysłowej twórczości – jest niestety trochę tandetny i mocno już ograny.
Odnoszę wrażenie, że Leos Carax duchowo bliski jest mentalności XIX-wiecznego francuskiego poety modernistycznego. Niedaleko mu chyba do Rimbauda, czytywał też Baudelaire’a. Ożywia go, tak jak i ich, pasja zrywania z obyczajową konwencją, potrzeba pojednania z ludem, zmieszania z ulicznym błotem uświęconej i arystokratycznej kultury, odkrywania życia społecznie wykluczonych. Jednak to, co sto lat temu było świeże i przełomowe, teraz przestało być już nawet banałem. W dużej mierze po prostu się zdezaktualizowało. Sztuka nie ma już przecież charakteru uświęconego, czysto elitarnego i hermetycznego. Poeta czy malarz nie musi być już przywiązany do sfery wyższej, raczej nie będzie mieszkać w pałacu i nie jest przecież odgrodzony wysokim murem od wszystkich zatęchłych i biednych przestrzeni. Na co dzień żywi się skandalem, transgresją i często tematyzuje je w swych utworach. To, że obecnie takie podziały (kultura wysoka-niska, ogłada-skandal, ziemiańska arystokracja-miejski plebs) już nie istnieją, a Carax w Poli X ni stąd ni zowąd je wskrzesza, to zarzut pierwszy. Zarzut, który można by jeszcze ostatecznie próbować odpierać, mówiąc, że chodziło tu o przeniesienie starej historii we współczesne realia, co jest w dzisiejszym kinie praktyką dość powszechna (jak np. w Romeo i Julii Baza Luhrmanna czy w Dwunastu Michałkowa).
Druga, poważniejsza słabość tego filmu to naiwne i dość irytujące przekonanie, że oto pisarz z dobrego domu i towarzystwa, zstępując do społecznych nizin staje się nagle powiernikiem prawdy i artystą par excellence. Pytany przez swoją agentkę o cel swego postępowania tłumaczy, że poszukuje „verité vrai”, prawdziwej prawdy. Wszystko to wygląda tak, jakby sfery wyższe, bananowe towarzystwo i luksusy miały być dziedziną jedynie fikcji i ułudy, natomiast artystyczna bohema i życie na marginesie stanowiło prostą drogę do iluminacji, cnoty i sztuki. Ze względu na takie jak powyższa mielizny i klisze wczesna twórczość Caraxa jest całymi partiami ckliwa i pretensjonalna. Nachalnie przywołuje tradycyjne schematy i zupełnie bezrefleksyjnie wciela konwencjonalne pozy. Choć jego wczesne filmy są momentami bardzo wdzięczne, to chyba niestety ciężko z nich cokolwiek mądrego wyciągnąć.
Genialne zwieńczenie
Mimo że Holy Motors to wyraźny przełom, Carax pozostaje samemu sobie wierny: nadal plastycznie maluje Paryż, żeruje na kulturowych schematach i kliszach. Stał się jednak gorzki, a przy tym bardziej świadomy, krytyczny. O ile wcześniej był tylko portrecistą, dość grubą kreską rysującym to, co mu w oko wpadnie: raz kloszarda, raz przestępce, o tyle w Holy Motors ujawnił ogromny dar syntezy i dał nam barwny, panoramiczny obraz całego miasta. Dość sentymentalna tonacja, zbyt tanie wzruszenia i mydlane emocje ustępują, a Carax staje się – w dobrym tych słów znaczeniu – bezkompromisowy i cyniczny.
Kolejne wcielenia Monsieur Oscara to poglądowy materiał całego paryskiego wszechświata. Przeglądają się w nich starzy bohaterowie Caraxa: bezdomni, uliczni artyści, przestępcy i kochankowie. Carax nie przywiązuje się jednak do nich tak kurczowo jak kiedyś, pozwala na krótkie, ale bystre spojrzenie i jedzie dalej białą limuzyną przemierzać karnawałowe miasto.
Jak kiedyś usilnie dopatrywał się w nim ukrytej prawdy, tak teraz zdaje się rozumieć, że żadnej głębi nie doświadczy, że jedyne, co napotka, to odgrywane w nieskończoność role społeczne, konwencjonalne maski, obsesyjnie powielane doznania. Holy Motors jest śmieszne, momentami gorzkie, niektóre epizody są wręcz wizjonerskie. Można je czytać i interpretować zupełnie samodzielnie, jako krótkie, błyskotliwe etiudy (najbardziej wdzięczne do analizy są sceny wirtualnego seksu w kombinezonach motion capture, samochodowa rozmowa mężczyzny z córką na temat nieudanej imprezy, czy – najmniej paryska, a najbardziej amerykańska – melodramatyczna, musicalowa piosenka dwojga kochanków). Warto jednak również spojrzeć na ten film jako na spójne, całościowe wyobrażenie współczesnego miasta, przestrzeni niekończącej się, codziennie powtarzanej panmaskarady.
*
Za tak trafną, odważną i estetycznie atrakcyjną wizję należy Leosa Caraxa koniecznie docenić i zapamiętać. Ze swych poprzednich osiągnięć zachował to, co najbardziej wartościowe (autorskie spojrzenie, magicznie, baśniowo kręcony Paryż, żywiołowe portretowanie wszelkiej maści cudaków i outsiderów) i uzupełnił o całkiem nowy zmysł krytyczny, zdolność analizy i oceny stosunków społecznych oraz panoramicznego obrazowania. Na razie nie słychać o żadnych przyszłych paryskich peregrynacjach Caraxa, ale ja wszelkich wieści wyczekuję z niecierpliwością.