Over the Garden Wall
Autorem tekstu jest Karol Paszkiewicz.
W oczach masowego odbiorcy współczesny film animowany dawno przestał jawić się jako produkcja jedynie dla młodszej widowni. Oczywiście, dojrzałych obrazów tego typu nigdy nie brakowało. Dość wspomnieć o dorobku japońskim, jak choćby Akira czy Grobowiec Świetlików. Przykładem kina dla dorosłego odbiorcy może być także Trio z Belleville Sylvaina Chometa czy zaangażowane politycznie produkcje typu Persepolis. Są to jednak tytuły zasadniczo ukierunkowane na konkretnego widza. Nie mniej wdzięczną sztuka natomiast jest przemówienie do szarego odbiorcy uniwersalnym, acz mądrym językiem. Z pewnością stale podejmują to zadanie najbardziej charakterystyczne wytwórnie typu Pixar czy Walt Disney Pictures. Mowa o blockbusterach pokroju Wall-E czy Up. Nie chodzi nawet o puszczanie oczka do starszych widzów lub o żarty zrozumiałe dopiero po latach. Historie te funkcjonują na różnych płaszczyznach, trochę inaczej rozumianych i przez dziecko, i przez dorosłego. Traktowanie ich jedynie jako półtoragodzinnego urlopu od aktywnego rodzicielstwa byłoby więc znacznym nadużyciem. Wszakże już disneyowski Król Lew miał swój pierwowzór w dziełach Szekspira.
Z czasem potencjał kreowania bardziej wysublimowanych światów odnaleziono nie tylko w filmach animowanych, lecz również serialach tego typu. O ile kinowa formuła wymagała od twórców wielu kompromisów, o tyle odcinkowy kształt otworzył furtkę dla bardziej odważnych koncepcji. Z pewnością ważną rolę w ich popularyzowaniu miała stacja Cartoon Network (choć w Polsce wciąż kojarzona głównie z usadzaniem pociech przed telewizorem). Jako jeden z pierwszych szlak przecierał Pedleton Ward, twórca kultowego już Adventure Time, u nas funkcjonującego pod tytułem Pora na przygodę! Pierwotnie absurdalna historia o młodym awanturniku i jego psim towarzyszu zdążyła przerodzić się złożoną opowieść dziejącą się w postapokaliptycznym świecie. I choć nie zatraciła swojej przewrotności, z każdym kolejnym sezonem potrafiła zaskoczyć dojrzałą fabułą. Podobnie jest z takimi tytułami jak Steven Universe czy Gravity Falls. Proste historie są tam niejednokrotnie sprytnie przemyconą parafrazą na temat międzyludzkich więzi. Jednocześnie nie popadają w pretensjonalność towarzyszącą dawnym kreskówkom, zdającym się wręcz krzyczeć z ekranu o mocy przyjaźni. Właśnie dzięki uczciwemu traktowaniu widza te tytuły znajdują zwolenników w szerokiej puli wiekowej.
Podobne przykłady można mnożyć, lecz nawet wśród tych nieszablonowych produkcji wyraźnie wybija się dziesięcioodcinkowe Over the Garden Wall. To jeden z najbardziej wdzięcznych przykładów dla pojemności kina animowanego, które zawiera w sobie baśń jak z braci Grimm, elementy horroru oraz wiele kulturowych nawiązań. Rzecz, która angażuje od samego początku, snując opowieść, w której rzeczywistość miesza się z fikcją, a nad całością ciąży mroczny sekret.
Za Ogrodowym murem stoi Patrick McHale, współtwórca wspomnianego Adventure Time. Odcinek pilotowy pod tytułem Tome of the Unknown został stworzony w 2013 roku na potrzeby należącego do Cartoon Network panelu krótkometrażowych animacji. Była to bardzo luźna, bajkowa koncepcja o dwóch braciach, Gregu i Wircie, oraz ptaku Beatrice, którzy znajdują się na tropie tytułowej księgi. Artefakt miał zawierać wszystko, co kiedykolwiek zostało zapomniane przez ludzki umysł. Twórca ubrał tę opowieść w bajkowe szaty, trochę budzące skojarzenia z bajkami de La Fontaine’a. Efekt końcowy zyskał przychylność krytyki – produkcja została nagrodzona na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Santa Barbara. Uhonorowany tym wyróżnieniem Patrick jeszcze w tym samym roku wykuł z pierwotnego zarysu odrębny miniserial. Tym razem obraz został nagrodzony już dwiema statuetkami Emmy.
Początkowo fabuła nakreślana jest w sposób więcej niż oszczędny. Produkcja nie spieszy się z konstruowaniem przedstawionego świata, stawiając bardziej na zagadkową, oniryczną atmosferę. Znane z pilota rodzeństwo w nieznanych okolicznościach gubi drogę w leśnych ostępach. Kolejne odcinki, które przedstawiają ich wędrówkę, zdają się być powiązane ze sobą w bardzo luźny sposób. Ich przygody spaja szereg osobliwych postaci. Jest tu Drwal, dzierżący w lampie duszę własnej córki, wierzchowiec Fred cierpiący na kleptomanię (!) czy skrywająca niepokojącą tajemnicę młoda Lorna. Gdzieś w tle natomiast za bohaterami stale podąża tajemnicza Bestia. Pozostaje w cieniu, a swoje plany realizuje rękoma istot żywych – sama funkcjonuje trochę jak rodzaj żywiołu. Kolejni bohaterowie zdają się pochodzić z mariażu ludowych przypowieści i podań. Z czasem luźne koncepty z nimi związane i fabularne zahaczki zaczynają się uzupełniać. Dopiero pod koniec stwarzają szkatułkową całość. Zwieńczenie serialu jest zresztą bardzo wdzięcznym twistem, który potrafi zdziwić nawet najbardziej domyślnych widzów.
Nacisk kładziony na krystalizowanie się fabuły jest równie ważny co rys głównych postaci oraz relacji między nimi. Wirt, starszy brat, to typ nieco melancholijny i neurotyczny. Jego zadaniem jest podkreślać powagę sytuacji, w jakiej znalazło się rodzeństwo. Robi to niejednokrotnie aż do komicznej przesady. Widać w nim niepewność dorastającego chłopca, pozbawionego jeszcze wiedzy na temat swoich możliwości. Jego przeciwieństwo, pozbawiony trosk Gregory, wydaje się nieświadomy obecnych w lesie zagrożeń. Nie funkcjonuje jednak tylko jako filmowy rozweselacz, mający odciążyć atmosferę. Jego niewinny optymizm okazuje się ważnym orężem przeciw Bestii, która wykorzystuje negatywne emocje. Błękitnik Beatrice wreszcie stanowi dopełnienie duetu. Mówi dojrzałym głosem rozsądku, choć niepozbawionym ironii. Ponadto niesie ze sobą własne brzemię, którego szczegóły zdradza braciom bardzo lakonicznie.
Trudno jednoznacznie powiedzieć, jaki klimat unosi się nad produkcją. Seans bardzo zręcznie przeskakuje pomiędzy poszczególnymi gatunkami. W jednym momencie usypia naszą czujność, serwując pokręcony humor rodem z klasycznych kreskówek CN, aby zaraz zaskoczyć budzącym grozę momentem. Jest tu dużo niedopowiedzeń, jak również nawiązań do ludycznych wierzeń. To właśnie subtelne korelacje z klechdami są jedną z głównych sił napędowych serialu. Udowadniają, że baśń powinna nieść wszechstronny przekaz i to nie kosztem paru fabularnych szturchnięć dla starszej widowni. Część odniesień jest dość oczywista: tytułowa piosenka dla przykładu to przeróbka popularnej w Irlandii dziecięcej wyliczanki. Lecz wyłapanie szerszego kontekstu wymaga już pewnego doświadczenia i obycia z kulturą. Znajdują się tu odniesienia do danse-macabre, angielskich tradycji, greckiej mitologii oraz całe mnóstwo zapożyczeń z Boskiej komedii Dantego. Poemat ten stanowi zresztą jeden z głównych filarów opowieści. Świadczy o tym postać Beatrice jako odpowiednika przewodniczki po świecie, liczne aluzje do grzechów czy wreszcie limbo, stanu zawieszenia.
Kreska stawia na estetyczną prostotę i wyrazistość pierwszego planu. Tła natomiast niejednokrotnie przypominają ciepłe, jesienne obrazy, odznaczając się już większą liczbą szczegółów. Parę razy sprawiają wrażenie, jakby bohaterowie przeprawiali się po płótnach nasyconych kolorami pejzaży. I nie bez powodu. Sam twórca wyraźnie przyznaje się do inspiracji plebejską twórczością, “folk-artem”, zarówno w wymowie swojego dzieła, jak i w jego szacie. Za przykład podaje choćby późnoromantycznego artystę, Gustava Dora (jako jeden z pierwszych zilustrował opowiadania Edgara Allana Poego). Także oprawa dźwiękowa zasługuje na wyróżnienie. Piosenki nie są zapychaczami, jak to niejednokrotnie bywa w produkcjach tego typu. Zdają się być efektem zabawy konwencją, a nie kolejnym punktem od odhaczenia na liście. Również one zawierają w sobie sporo nawiązań: od dziecięcych wyliczanek po piosenkę kabaretową. Nie wypada również pominąć doboru aktorów, użyczających głosów postaciom. Na liście płac pojawiają się między innymi Elijah Wood, Christopher Lloyd czy John Cleese.
Serial McHale’a doskonale radzi sobie z wyśrodkowaniem filmowej magii, trafiającej do dziecięcej widowni, z bardziej wysublimowaną otoczką. Czyli tą, którą doceni dopiero starszy widz. Pierwotnie enigmatyczna i jakby wyrwana ze snu historia okazuje się być dopięta na ostatni guzik. Przypomina wreszcie, czym powinna być baśń, której definicję współczesne kino nieco wypacza. Pojawia się tu bowiem motyw wędrówki, oderwanie od rzeczywistości, czyli nadnaturalność, ale i sprytnie przemycony morał. Over the Garden Wall jest wreszcie bardzo przemyślaną, zamkniętą kompozycją. Każde miejsce, element czy postać, nawet pozornie irracjonalne, mają swoje uzasadnienie lub służą za kamuflaż dla wdzięcznego symbolizmu. Skoro debiut McHale’a pozostaje na tyle świadomym dziełem, pozostaje tylko życzyć sobie i jemu równie fascynujących historii w przyszłości.