Okno na podwórze. Podglądanie podglądania
– Czego tam wypatrujesz?!
– Chcę się dowiedzieć, co się stało z żoną komiwojażera.
Czy to znaczy, że jestem wariatem?
Alfred Hitchcock. Dwa słowa, które niemal jak żadne inne elektryzują kolejne pokolenia miłośników kina. Imię i nazwisko będące synonimem kina totalnego, celuloidowej doskonałości i reżyserskiego arcymistrzostwa w każdym kadrze. Reżyser, który zawsze odżegnywał się od wielkiej sztuki, samemu ową sztukę tworząc. Mistrz, który ze zdumiewającą łatwością łączył przejrzyste, sensacyjne fabuły z głębokim, metaforycznym i filozoficznym przesłaniem. Wreszcie geniusz techniki filmowej, którego rozwiązania operatorskie i montażowe są po dziś dzień niedoścignionym wzorem i kanonem.
Alfred Hitchcock, po przybyciu do USA z rodzinnej Wielkiej Brytanii, właśnie za wielką wodą nakręcił swe największe arcydzieła, których kumulacja miała miejsce w latach 50. i 60. XX wieku. “Nieznajomi z pociągu”, “M jak morderstwo”, “Okno na podwórze”, “Człowiek, który wiedział za dużo”, “Zawrót głowy”, “Północ-północny zachód”, “Psychoza”, “Ptaki” – któż nie zna tych tytułów! Każdy z tych filmów to mistrzowsko opowiedziana historia sensacyjno-kryminalna, z nieodłącznymi hitchcockowskimi atrybutami – suspence’em i motywem zwykłego człowieka, który nagle staje w obliczu niepojętego dla niego zagrożenia. Według Hitchcocka zło tego świata czai się wszędzie i wystarczy ślepy traf, by szary obywatel poczuł na własnej skórze ułudę stabilizacji, oferowanej przez codzienność.
Patrząc na kariery największych obecnie hollywoodzkich reżyserów można dojść do wniosku, że artystyczna jakość filmu wypływa w prostej linii z rozmachu inscenizacji i coraz większych pieniędzy, pompowanych w realizację i promocję. Przykłady ostatnich lat: “Titanic”, “Władca pierścieni”, “Gladiator” czy “Szeregowiec Ryan”, zdają się potwierdzać tę prawidłowość. Cameron, Jackson, Scott i Spielberg wznieśli się na wyżyny reżyserskiego geniuszu, bo zrealizowali potwornie drogie superwidowiska (choć dla mnie osobiście Scott już niczym nie przebije znacznie skromniejszego “Łowcy androidów”).
Jakość wiąże się z brakiem jakichkolwiek ograniczeń. Hitchcock, mimo że nie realizował typowych superprodukcji, w kilku filmach postąpił dokładnie odwrotnie. Ograniczając do minimum budżet, ekipę i liczbę obiektów zdjęciowych, pokazał, jak kręcić absolutne arcydzieła sztuki filmowej. Tych rygorystycznych zasad ściśle przestrzegał podczas realizacji m.in. genialnej “Psychozy” (1960), oraz kameralnego i nie do końca udanego “Sznura” (1948).
Lecz najwspanialszym hitchcockowskim arcydziełem tego swoistego samoograniczenia jest “Okno na podwórze”.
Błyskotliwa kariera fotoreportera L.B. Jeffriesa – dla przyjaciół Jeff – (James Stewart), nagle została zawieszona. Po wypadku przy pracy na torze wyścigowym, lewa noga naszego bohatera została zapakowana w gips, a jej właściciel przykuty do wózka inwalidzkiego. Jego jedyną rozrywką stało się patrzenie z okna własnego mieszkania na kamienicę, okalającą podwórze. Codzienną nudę przerywają tylko służbowe wizyty pielęgniarki Stelli (znakomita Thelma Ritter) oraz odwiedziny Lisy Fremont, dziewczyny Jeffa (prześliczna Grace Kelly). Pomiędzy kąśliwymi uwagami dowcipnej Stelli, a poważnymi planami małżeńskimi Lisy (na które Jeff reaguje dość chłodno), na pierwszy plan coraz bardziej wysuwa się nowe, przymusowe hobby fotografa – obserwowanie mieszkańców kamienicy.
Jest wśród nich młody kompozytor, urodziwa tancerka, stara panna, topiąca smutki w alkoholu, świeżo poślubiona para, starsze małżeństwo, wyprowadzające pieska w koszu wprost z balkonu oraz ekscentryczna rzeźbiarka. W toku codziennych obserwacji, uwagę Jeffa przykuwa jeszcze ktoś inny. Małżeństwo w średnim wieku z naprzeciwka zdaje się przeżywać złe chwile. Ona – Anna Thorwald, jest ciężko chora i z łóżka wstaje bardzo rzadko, on – komiwojażer Lars Thorwald – ma serdecznie dość opiekowania się gderliwą i humorzastą żoną. Pozornie niewinne podglądactwo Jeffa zostaje pewnego wieczoru poddane próbie. Wśród nocnej ciszy i przy zasłoniętych oknach Thorwaldów nagle rozlega się krzyk kobiety i brzęk rozbijanego szkła. Tej samej nocy Jeff widzi Thorwalda kilkukrotnie wychodzącego z mieszkania, z walizką w ręce. Lecz nad ranem Jeff zasypia w wózku na dobre i nie widzi, że Thorwald ponownie opuszcza swoje lokum, lecz tym razem w towarzystwie kobiety. To jedyny moment filmu, gdzie widz jest świadkiem sytuacji, której nie widzi główny bohater.
Nazajutrz zachowanie nocnego marka budzi niepokój Jeffa. Dlaczego Thorwald zawija w papier ogromny rzeźnicki nóż do dzielenia mięsa? Dlaczego Thorwald w pocie czoła zamyka wielką walizkę? Dlaczego Thorwald pracowicie szoruje łazienkę? I gdzie do diabła podziała się żona Thorwalda? Fotoreporter zaczyna podejrzewać ni mniej, ni więcej, tylko morderstwo, popełnione na nieszczęsnej małżonce człowieka, który teraz zachowuje się jak gdyby nigdy nic.
Jeffries dzieli się swoimi podejrzeniami ze Stellą (która, żądna sensacji, w mig łapie całą intrygę) oraz ze swoją narzeczoną. Lisa początkowo odnosi się sceptycznie i podejrzliwie w stosunku do Jeffa, lecz zobaczywszy zachowania Thorwalda, zmienia zdanie. Jeffowi pozostaje już tylko przekonać do domniemanego morderstwa swego starego przyjaciela, porucznika Doyle’a z policji Los Angeles. Lecz przedstawiciel władzy ma na rewelacje Jeffa bardzo proste wyjaśnienie: to tylko bezpodstawne rojenia człowieka, który zajrzał za zasłonę intymności innych osób. Niezrażony tą oceną Jeffries, przy pomocy Lisy i Stelli, rozpoczyna prywatne dochodzenie. Sęk w tym, że będąc unieruchomionym, niczym nie ryzykuje. W przeciwieństwie do Lisy, która pod nieobecność Thorwalda ukradkiem wchodzi do jego mieszkania, nie przypuszczając, że domniemany morderca właśnie wraca do domu…
Na kilkadziesiąt lat przed wymyśleniem reality shows, Hitchcock nakręcił film o niebezpieczeństwach, wynikających z podglądania. Zrazu niewinne hobby z czasem zamienia się w prawdziwą obsesję, opartą tylko na domniemaniach, przypuszczeniach i coraz dokładniejszej obserwacji. Tę niemal paranoję Hitchcock podkreślił poprzez dość niezwykłe wykorzystanie obrazu i dźwięku. Cały film został nakręcony z perspektywy mieszkania Jeffa, a kamera opuszcza to miejsce tylko na kilka krótkich ujęć, podczas dwóch kulminacji – znalezienia uduszonego psa i w dramatycznej końcówce filmu.
Na operatorskie zbliżenia okien naprzeciwko musimy czekać aż do momentu, kiedy Jeff sam dokonuje obserwacji przez lornetkę lub teleobiektyw. W warstwie dźwiękowej słychać tylko gwar ulicy i głosy mieszkańców kamienicy. Nawet muzyka w “Oknie na podwórze” rozbrzmiewa tylko wtedy, gdy jest grana lub włączana przez lokatorów. Te zabiegi pozwoliły na umieszczenie widza niemal dokładnie na miejscu głównego bohatera. Hitchcock, nie szafując zbyt często ujęciami z “kamery subiektywnej”, dokonał na widzach czegoś w rodzaju eksperymentu podwójnego podglądactwa. No bo czymże jest obejrzenie filmu, jak nie obserwowaniem czyjegoś życia z bezpiecznej odległości od ekranu? “Okno na podwórze” to podglądanie podglądania.
Przewrotna, ale i charakterystyczna dla Alfreda Hitchcocka, była obsada dwóch głównych ról. L.B. Jeffries to kolejna wybitna kreacja ulubieńca Ameryki, Jamesa Stewarta. Ten kojarzony z niemal wyłącznie pozytywnymi rolami aktor zagrał tu postać ogarniętą niebezpieczną obsesją, na dodatek nakręcaną przez swoją narzeczoną. Może Jeff w osobie Thorwalda zobaczył własną przyszłość, znudzonego małżeństwem człowieka? Przecież Lisa tak usilnie namawia go do porzucenia cygańskiego trybu życia i ustatkowania się w Los Angeles. On jej zresztą nie pozostaje dłużny i brutalnie odparowuje każdą próbę dyskusji o planowaniu wspólnego życia. Choć z drugiej strony Jeffries to człowiek bardzo sympatyczny, z którym niezwykle łatwo się zidentyfikować i wspólnie przeżywać emocje związane z tropieniem domniemanego mordercy Thorwalda.
Lisa Fremont to druga rola u Hitchcocka (po “M jak morderstwo”), jaką zagrała najpiękniejsza kobieta wszech czasów, Grace Kelly. Hitch słynął ze swego zainteresowania posągowymi blondynkami, może dlatego, że jego żona, montażystka Alma Reville, była malutką brunetką. W jego najlepszych filmach zimne i efektowne blond piękności miały za zadanie plątać szyki i zwodzić głównych bohaterów na manowce. Tak było z Ingrid Bergman (“Urzeczona”, “Osławiona”), Grace Kelly (“M jak morderstwo”, “Złodziej w hotelu”), Kim Novak (“Zawrót głowy”), Evą Marie Saint (“Północ-północny zachód”), Janet Leigh (“Psychoza”) czy Tippi Hedren (“Ptaki”). Lecz mimo udziału Grace Kelly, jej postać w “Oknie na podwórze” nie jest tak barwna i wieloznaczna. Lisa Fremont, pomimo sławy modelki i projektantki mody, to bardzo uczciwa dziewczyna, marząca o normalnym życiu u boku ukochanego mężczyzny.
“Okno na podwórze” zachwyca perfekcją techniczną. Wybitny operator i stały współpracownik Hitcha, Robert Burks, wywiązał się ze swego arcytrudnego zadania po mistrzowsku. Jako że cały film został nakręcony w jednej dekoracji, z punktu widzenia której filmowano pozostałą część planu, Burks dokonał rzeczy niezwykłej. Tym bardziej, że filozofia kręcenia filmów przez Hitchcocka, opiera się przede wszystkim na obrazie. Wg reżysera dialog jest zwodniczy, zaciemniający fabułę, często stosowany jako zło konieczne. Jedynie obraz może oddać absolutną prawdę o ekranowym świecie, tylko on może być naładowany znaczeniami, których nie uniesie nawet najwymyślniejsza fraza dialogowa. “Okno na podwórze” to jedna z najpełniejszych realizacji tych postulatów w karierze Hitchcocka. Już początek filmu, złożony z dwóch znakomitych długich ujęć, przynosi pełne przedstawienie ekranowych postaci, bez jakiegokolwiek słowa padającego z ekranu (za wyjątkiem nic nie znaczącej mowy prezentera radiowego, słuchanego w mieszkaniu kompozytora).
Tytułowe podwórze, jakkolwiek sprawiające wrażenie rzeczywistej budowli, powstało jako olbrzymia dekoracja w największej hali zdjęciowej Paramountu. Na dodatek powierzchnia studia musiała zostać pogłębiona o kilka metrów, ponieważ dekorację mieszkania Jeffa na pierwszym piętrze wybudowano na faktycznym poziomie parteru hali zdjęciowej.
Ciekawy był również sposób kierowania aktorami przez Hitchcocka. Reżyser nie opuszczał dekoracji mieszkania Jeffa, zaś pozostali mieszkańcy kamienicy byli kierowani poprzez urządzenia radiowe i małe słuchawki douszne, pomalowane na cielisty kolor. Perfekcja scenografów była tak wielka, że dekoracja mieszkania Thorwalda została uzbrojona w prawdziwą linię elektryczną i wodociągową. Georgine Darcy, grająca pannę Torso, tancerkę baletową, była tak zachwycona swym miejscem pracy, że przez cały miesięczny okres zdjęciowy mieszkała w scenografii swego mieszkanka naprzeciw apartamentu Jeffriesa. Alfred Hitchcock, jak to miał w zwyczaju, pojawił się na ekranie na kilka sekund w 25. minucie filmu, jako jegomość nakręcający zegar w mieszkaniu kompozytora (notabene granego przez prawdziwego muzyka, Rossa Bagdasariana). Publiczność doskonale wiedziała o każdorazowym występie reżysera po drugiej stronie kamery. To skłoniło Hitcha do szybszego pojawiania się na ekranie w następnych filmach, żeby nie odwracać uwagi wypatrujących go widzów od samego filmu.
“Rear Window” ugruntowało sławę Hitchcocka jako mistrza filmu kryminalnego. Film był nominowany do Oscara w kategoriach reżyseria, scenariusz, zdjęcia i dźwięk. Przez prawie 30 lat, z powodu sporu o prawa autorskie, “Okno na podwórze” było niedostępne, włącznie z czterema innymi dziełami z tego samego okresu: “Sznur” (1948), “Kłopoty z Harrym” (1955), “Człowiek, który wiedział za dużo” (1956) i “Zawrót głowy” (1958). Wreszcie Hitchcock u schyłku życia wykupił prawa do tych pięciu obrazów. Po śmierci reżysera w 1980 roku, jego córka Patricia (grała sekretarkę w “Psychozie”), ponownie udostępniła te filmy dla widzów na całym świecie.
“Okno na podwórze” to film niezwykły. Rozpoczyna się jak pogodna historyjka obyczajowa, powoli przechodząc w fascynującą opowieść o mrokach ludzkiej duszy. Alfred Hitchcock, genialny opowiadacz fabuł, zrealizował arcydzieło, które można odczytać zarówno jako historię kryminalną, wciągający, kameralny dramat obyczajowy, jak i moralitet o tym, że zło czai się także pod postacią banalnego widoku za oknem.
Nikt nie jest bezpieczny. Ani sąsiad z naprzeciwka, ani my, pozornie bierni świadkowie małych ludzkich dramatów. Diabeł wcale nie musi być wszechpotężny, stać na szczycie społecznego łańcucha pokarmowego i nazywać się John Milton. Żeby go zobaczyć, wystarczy czasami trochę za długo patrzeć przez własne okno.
Tekst z archiwum film.org.pl.