Od dream palaces do multipleksów czyli degradacja kultury filmowej
(…) to było dużo więcej niż tylko miejsce do obejrzenia filmu – tak o jednym z dream palaces (czy inaczej movie palaces bądź pałaców kinowych) mówił David M. Guss, kurator wystawy Lost Theatres of Somerville.
Wielkie, luksusowe budynki przyćmiły erę małych i zazwyczaj obskurnych nickelodeonów, podnosząc tym samym wartość X Muzy. Wyrażenie pokaz filmowy nabrało nowego znaczenia, zaczęło rozszerzać się do pojęcia kultury filmowej, a gale otwarcia kinowych pałaców przyrównywano nawet do przyjęć u Prezydenta. Dominowały trzy typy – klasyczne movie palaces, które z racji łączenia najróżniejszych stylów architektonicznych takich jak francuski barok, włoski renesans, orientalizm czy gotyk, miały charakter niezwykle eklektyczny; atmospheric theatres, których reprezentatywną cechą było wykorzystanie sufitu czy też sklepienia jako iluzji otwartego nieba, oraz pałace kinowe w stylu art deco, tj. z jednej strony wykorzystującym w nowatorski sposób figury geometryczne, a z drugiej łączącym w swoich zdobieniach egzotyczne gatunki drewna, kość słoniową czy skórę zwierząt.
Były to, przytaczając za Davidem Parkinsonem, autorem książki 100 idei, które zmieniły film, pałace marzeń z marmurowymi foyer, żyrandolami, złoconymi tynkami, dywanami, gobelinami, freskami, szerokimi schodami, fontannami i klimatyzacją. Właściciele nieustannie prześcigali się w nieoficjalnym konkursie na najpiękniejszy, najbardziej elegancki czy też ekskluzywny movie palace. Wyjątkowość i oryginalność były cechami nadzwyczaj pożądanymi.
Dziś, w dobie multipleksów najważniejsza wydaje się być z kolei jednorodność. Kina sieciowe sprawiają wrażenie różnić się jedynie ilością sal, choć oczywiście nieznacznie. Wszędzie ten sam kolor wykładziny, identyczne siedzenia oraz podobny problem z brakiem szatni i obwieszaniem foteli kurtkami. Także zewnętrzny wygląd multipleksów rzadko kiedy się zmienia, bo i po co? Skoro jeden się sprawdził to zróbmy takie wszystkie (dodatkowo będzie przecież taniej). Bolesne przeciętność oraz przewidywalność. Nawet usytuowane są w pokrewnych miejscach: gdy jesteśmy w obcym mieście i szukamy kina wystarczy odwiedzić pobliskie centra handlowe. Film traktuje się jako jeden z towarów w wielkim supermarkecie, gdzie najważniejsza jest ilość, a nie jakość.
Regent, The Strand, Rialto, Roxy czy Rivoli, pochodzący od Rue de Rivoli, czyli ulicy, na której znajduje się Luwr, to tylko nieliczne przykłady różnorodności nazw dream palaces, które dodatkowo wzbogacały rozmaite i wyjątkowe szyldy. Każdy z inną czcionką, w innym kolorze, większy, mniejszy, podświetlany lub nie, cała gama. Zachwycające i skutecznie przyciągające potencjalnego odbiorcę. Współcześnie mamy natomiast kolejne nastawienie na masowość i rezygnację z indywidualizmu w postaci ujednolicenia nazwy i logo. Jedyny przejaw szaleństwa to dodanie na końcu określenia galerii handlowej, jak np. Cinema City Plaza w Toruniu.
Dream palaces zależało na stworzeniu warunków, w których widz będzie mógł pozwolić sobie na całkowite oderwanie się od rzeczywistości, na ofiarowanie zwykłemu zjadaczowi chleba odrobiny luksusu. Zaczynało się zazwyczaj od odsłonięcia kurtyny, co już w pewien sposób podnosiło rangę wydarzenia, a także nadawało mu wzniosły charakter. Dalej, większości projekcji towarzyszyła muzyka grana na żywo przez specjalnie zatrudnianą orkiestrę, co w połączeniu z wysokiej klasy filmami dawało wykwintny efekt. Również różnorodność rozlokowania siedzeń, bo oprócz standardowych rzędów foteli były także balkony czy loże, była sporym atutem. Miejsce stało się integralną częścią pokazu filmowego. Oprócz plakatów filmowych właściciele rozwieszali także, bądź zamieszczali w gazetach, ogłoszenia z reklamami movie palaces, zawierającego przeważnie zdjęcie pałacowego kina i krótką, zachęcającą do przyjścia notkę. Widz był do kina zapraszany, zabiegało się o jego obecność i udział w filmowym spektaklu. Nastąpiła nobilitacja X Muzy. Film z taniej rozrywki stał się sztuką.
George Rapp, jeden z czołowych architektów dream palaces, opisywał to miejsce ponadto jako świątynię demokracji, miejsce, gdzie biedni ocierają się o bogatych. Wciąż powtarzano i podkreślano, że spektakl jest dla zwykłych zjadaczy chleba, którzy w pałacach mają poczuć się jak książęta i księżniczki.
A jak jest dzisiaj? Ceny biletów są coraz wyższe, co z kolei potęguje piractwo, które to ma wpływ na wzrost kwoty jaką musimy zapłacić za wybranie się do kina. Tworzy się niestety błędne koło. Sam multipleks również specjalnie nas nie zachęca do skorzystania z jego oferty, która jest niestety dużo bardziej uboga niż kiedyś. Film oglądamy zazwyczaj nie przy akompaniamencie granej na żywo muzyki a szelestów popcornu, siorbania coca-coli i dźwięków niewyciszonych telefonów. Projekcję poprzedza przeważnie trwający minimum kilkanaście minut blok reklamowy, który bynajmniej nie umila czasu widzowi. Ogromna ilość sal, bo tego nie da się zaprzeczyć, nie świadczy niestety o różnorodności repertuaru obfitującego jedynie w utwory głównego nurtu. Owszem, od niszowych produkcji są kina studyjne, ale one mają tylko jedną, zazwyczaj dużo mniejszą, salę, co jest pewnym utrudnieniem przy układaniu harmonogramu projekcji. Brak w multipleksach indywidualnego podejścia do seansu kinowego, filmy odtwarzane są taśmowo, bez głębszych refleksji.
Multipleksy zajmują z pewnością mocną pozycję w procesie degradacji kultury filmowej. Ślepe nastawienie na masowość zabija jakość i warunki projekcji, która przestaje być doniosłym wydarzeniem. Jeden z celów, czyli przyciągnięcie do kina jak największej liczby widzów, został ten sam, jednak argumenty są dziś niezbyt przekonywujące. Duża ilość miejsc w kinie to za mało, a szeleszczący popcorn i rozlewający się na wykładzinę sos od nachosów niewielu przyciągają.
Filmowy spektakl zagubił się gdzieś w jednej z kilkunastu sal.