NIEDOCENIONE debiuty gwiazd kina
Przyjęło się, że wielkie gwiazdy kina często zaczynały od filmowych zakalców, o których nie warto wspominać. I choć niektóre poniższe tytuły również nie grzeszą jakością – Dzikie koty zostały zdewastowane przez krytykę – to nowe twarze w większości w niezłych obsadach dodawały im parę oczek w ogólnym rozrachunku. Które kreacje być może uciekły naszej uwadze i które dobrze znamy, ale nie zostały odpowiednio docenione? Oto kilka moich typów.
Wesley Snipes i Woody Harrelson – „Dzikie koty” (1986)
Tych dwóch panów ze zdjęcia wyżej rozbiło bank, grając wspólnie w komediach Biali nie potrafią skakać i Pociąg z forsą. Wcześniej połączyli siły w Dzikich kotach, gdzie pod przewodnictwem Goldie Hawn kierowali grą drużyny Central High School. Film niczym specjalnym nie zaskakuje. Fabuła oscyluje wokół futbolu amerykańskiego, trenerki – co w kontekście filmów sportowych jest dużym zaskoczeniem na plus – oraz rasizmu. Nasz duet debiutantów wypada nieźle, choć trzeba przyznać, że na papierze to Snipes dostaje lepiej napisaną rolę. Jego Trumaine to wyszczekany pozer, niewahający się opowiadać o swoich seksualnych fiksacjach na prawo i lewo – w jednej scenie podchodzi do sędziny w trakcie rozprawy, próbując „załatwić” sprawę wizytą w jej pokoju. Harrelson dla odmiany jest spokojniejszy, zależy mu na grze i drużynie. Wydaje się dobrym duchem zespołu, co potwierdza uroczym rapem na napisach końcowych.
Cameron Diaz – „Maska” (1994)
Bądźmy poważni – Tina Carlyle była poza zasięgiem Stanleya Ipkissa. Do czasu. Wszystko ulegało zmianie, gdy ten wskakiwał za fotel, by rozpętać prawdziwe tornado, będące zapowiedzią jego alter ego, czyli Maski. Tina musiała być temperamentna, charyzmatyczna i piękna – wszystkie trzy cechy, które Diaz dzieliła z innymi kandydatkami do tej roli. A było z kim rywalizować, co by nie wspomnieć Gwyneth Paltrow, Umę Thurman czy Anna Nicole Smith. Debiut 21-letniej wówczas Diaz okazał się strzałem w dziesiątkę. Jej rola jest pamiętna, łączy zadziorność gangsterki, którą w istocie była, z dziewczęcym wdziękiem, tak dobrze rymującym się z niemożliwą do okiełznania metodą aktorską Jima Carreya. Jeśli dodamy do tego lekcje grania, które Cameron wzięła dopiero, gdy wygrała casting, przypomnimy sobie, że od samego początku była wielką gwiazdą.
Sean Bean – „Caravaggio” (1986)
Debiut filmowy Seana Beana posłużył mu za wykładnię talentu teatralnego, który pielęgnował na deskach brytyjskich scen. W Caravaggio Bean gra Ranuccio Thomasoniego – modela i kochanka sławnego malarza. Jego Thomasoni to postać niemalże przeklęta, targana sprzecznymi emocjami wywołanymi miłosnym trójkątem. Wczesny Bean to nie jest wizerunek posągowego twardziela, napędzanego górnolotnymi ideami. To bardziej nihilistyczny młodzieniec, niemający większego wpływu na własny los. Przypomina w tym tragizmie dwie pokrewne kreacje z artystycznego podwórka – Gary’ego Oldmana jako Joe Ortona i Leonardo DiCaprio w roli Arthura Rimbaud. Wszystkie trzy wypadają na wczesny etap karier przyszłych gwiazd kina, ale każde też sygnalizuje, że mamy do czynienia z kimś, o kim szybko nie zapomnimy.
Denzel Washington – „Carbon Copy” (1981)
Co wyróżnia pierwszą rolę Denzela Washingtona? Być może fakt, że niesie ona znamiona komedii. Z tego względu warto ją docenić i zobaczyć dwukrotnego laureata Oscara odrobinę niepewnego, atakującego gdzieś pośrodku pierwszego i drugiego planu. Choć film należy traktować bardziej jako ciekawostkę, to nie brakuje w nim kontekstu społecznego, a w nim naświetlenia kwestii uprzedzeń i tolerancji. Później Washington ekranowo poważniał, przesyłając do kamery sporadyczne uśmiechy, aż do grobowego niemalże wcielenia w niedawnej Tragedii Makbeta. Niech to będzie argument, by wrócić do początku i poznać zgoła odmienne wcielenie raczkującego aktora.
Robert Duvall – „Zabić drozda” (1962)
Postać Roberta Duvalla nie wygłasza w Zabić drozda żadnej kwestii (jedną wycięto). Z tego względu trudno ją było sobie wyobrazić, Boo Radley powstaje bowiem głównie w wyobraźni dzieci, a ta, jak wiemy, jest nieograniczona. Duvall gra niepostrzeżenie. Przypomina ducha, równoczesne ucieleśnienie dobra i zła. Zły jest dla wszystkich mieszkańców szastających łatkami, przed którymi Boo nie ma jak się bronić. Dobry – w rezultacie, kiedy Zabić drozda częstuje nas ponadczasowymi morałami o chodzeniu w czyichś butach na czele, których Boo wydaje się ucieleśnieniem. Duvall został w tle, choć pracy w przygotowanie w roli włożył całą masę. Na przykład 6 tygodni unikał słońca, by lepiej oddać postać zamkniętą w czterech ścianach. Aktorsko to bez wątpienia film Gregory’ego Pecka, ale to Boo stanowi w dużej mierze jego istotę.
Kristen Stewart – „Azyl” (2002)
Filmową córkę Jodie Foster znamy bardzo dobrze. Trudno jednak było przypuszczać, że Kristen Stewart wskoczy do pierwszej ligi Hollywood, a reżyserzy, również ci europejscy, będą się o nią tratować. W Azylu ma głównie do zagrania strach, i robi to wyśmienicie. Ale nie tylko, jej bohaterka bowiem, w odpowiedzi na atak włamywaczy, musi błyskawicznie dorosnąć, stawiając czoła rabusiom, ale również cukrzycy, jakkolwiek niewiarygodnie to połączenie brzmi. Sercem historii jest relacja matka–córka. Foster opiekuje się Stewart. Ta solidarnie odwdzięcza się jej tym samym. To być może mniej doceniany film w dorobku Davida Finchera, ale obsadzony, patrząc nawet na to, co było potem, bezbłędnie.
Alan Rickman – „Szklana pułapka” (1988)
To może wydawać się nieprawdopodobne, ale nieodżałowany Alan Rickman zadebiutował na wielkim ekranie rolą Hansa Grubera w Szklanej pułapce. Rickman był już wtedy po czterdziestce, nie był pewien, czy w ogóle chce grać w amerykańskich filmach i czy da sobie radę po przytłaczającym pierwszym doświadczeniu, jakim jest wejście do fabryki snów. Jego naturalnym środowiskiem był teatr, więc angaż w filmie sensacyjnym u boku Bruce’a Willisa, w którym Rickman opanowuje Nakatomi Plaza, a Willis próbuje go dorwać, mógł okazać się sporym wyzwaniem. Jak dobrze wiemy, nie było się czego obawiać. Gruber to przebiegła i wyrachowana szumowina znająca się na dobrych garniturach i stroniąca od zbędnych emocji. To aktorskie wyżyny, zasługujące na niejedną wzmiankę w sezonie nagród, której niestety nigdy się nie doczekały.