search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Nie idź tą drogą!

Rafał Oświeciński

17 lipca 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

 

Do „Hobbita” tym razem podchodzę lżej, z większym dystansem. Oczekiwanie na „Władcę Pierścieni” wykończyło mnie bardziej niż jakakolwiek wcześniejsza i późniejsza premiera. 3 lata oczekiwania na efekty, które były prezentowane w latach 2001-2003, wyssało siły witalne fana Tolkiena. Bo muszę przyznać, że byłem i jestem fanem Śródziemia, a „Władcę” czytałem kilka razy, nie omijając innych mitologicznych pozycji z „Silmarillionem” na czele. Codzienna wizyta na theonering.net, odpowiednia dawka zdjęć, zwiastunów, później premiera zaliczona kilka razy, wydanie dvd (tylko dircut) z kilkudziesięcioma godzinami materiałów z planu – to wszystko trochę mnie przytłoczyło, tym bardziej, że nigdy nie zwykłem oddawać czci żadnemu z filmów i nie chciałem (i nie chcę) siebie postrzegać jako fana-niewolnika LOTRa. Obecnie promocję „Hobbita” omijam z daleka, co może skończyć się zarówno dobrze (bo film odpowiednio zaskoczy), jak i permanentnie rozczarować (bo Jackson miał kłopoty ze wszystkim w tragicznej „Nostalgii anioła”) 

Nie wiem jak ugryźć „Hobbita”. Bo to, że nie budzi odpowiednich emocji, trochę mnie niepokoi. Z pewnością sam film jest odpowiedzią na pewne zapotrzebowanie. Fani filmowego „Władcy Pierścieni”  przebierają nogami w oczekiwaniu na powtórne wejście do Bag End. Producenci natomiast już liczą zyski zadając sobie pytanie „jak rekordowe będą?”. Dla Jacksona to wyzwanie, bo wraca na pole, na którym sprawdził się najlepiej, został doceniony, wyniesiony pod niebiosa, co było całkowicie zasłużone i okupione olbrzymią pracą i jego, i całej ekipy (polecam dodatki na dvd).  Słynna sprawa z 48fps bardziej intryguje niż zniechęca, bo może to być rewolucja na miarę tej z Cameronem i 3D. 

Ale jednak, to nie to. Nie ta podnieta, a kampania promocyjna, choć z podobno fajnymi filmami z planu, wcale nie tak wyjątkowa w świecie, gdzie równie dobrze zanęcają już inni. 

A teraz na Comic-Con pojawiła się plotka. 

Pogłoski  o stworzeniu 3 części (lub, co bardziej prawdopodobne, rozdzieleniu finału na dwie osobne odsłony) zwyczajnie rozczarowują. Niby wiem, że przemysł filmowy rządzi się własnymi prawami stworzonymi według przepisu Gordona Gekko, jednak niedopowiedzenia płynące z ust PJ trochę smucą. Bo nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Czyli coś jest na rzeczy. 

It's very premature. I mean we have an incredible source material with the appendices because 'The Hobbit' is obviously a novel but we also have the rights to use this 125 pages of additional notes where Tolkien expanded the world of 'The Hobbit' published at the end of 'Return of the King' and we've used some of it so far and just in the last few weeks as we've been wrapping up the shooting and thinking about the shape of the story, Fran and I have been talking to the studio about other things we haven't been able to shoot and seeing if we persuade them to do a few more weeks of shooting, probably more than a few weeks actually, next year. And what form that would actually end up taking, well the discussions are pretty early. So there isn't really anything to report but there's other parts of the story that we'd like to tell that we haven't been able to tell yet.

 

Jackson był gwarantem ciągłości Śródziemia, spójności założeń i wyzwań z – chyba można tego słowa użyć – tradycją „Władcy Pierścieni” oraz  jego klimatem, sposobem narracji, kreowania bohaterów. Jakość – to oczywiste. Trylogia (choć to niewłaściwe słowo, bo jednak LOTR to nietypowa trylogia) to kamień milowy kina fantasy. Z całym szacunkiem dla „Excalibura” czy „Willow”, ale to LOTR jest wzorem, do którego odnosi się każdy twórca mierzący się z gatunkiem fantasy. „Hobbit” również będzie porównywany, jednak nie wydaje mi się, żeby miał tutaj zastosowanie casus „Mrocznego widma” i zdziecinnienia Lucasa. 

Jackson tak naprawdę ma inny kłopot: jak zarobić kasę i ukontentować tych, którzy wyłożyli kasę na stworzenie filmu. Jeśli się podda presji i „Hobbit” zostanie podzielony na trzy części będzie to z pewnością bezczelny zamach na kieszenie widzów i na nic zdadzą się deklaracje jakoby żal marnować tyle dobrego materiału. Sam podział na dwie części mógł budzić kontrowersje, bo bez jaj, w „Hobbicie”  aż tak wiele się nie dzieje, żeby nie zmieścić tego np. w 3 godzinach (a sukces z tak długim metrażem można odnieść vide ponad 3-godzinny „Avatar”). Ale trzy części? Serio? Co można w nich upchnąć, co byłoby strawne dla nie-fanów Śródziemia? Bezkrytyczni miłośnicy Tolkiena oczywiście znajdą tysiące szczegółów nawiązujących do mitologii, ale po cholerę zamęczać resztę widzów? Nawet we mnie, który widział dircutowe wersje „Władcy” niezliczoną liczbę razy, coś się buntuje. Są pewne granice śmieszności i komercjalizacji, których nie należy przekraczać dla dobra legendy i własnego nazwiska. Dobrym przykładem jest planowany sequel „Blade Runnera”, za którego zabiera się sam Ridley Scott i jeśli wyjdzie mu tak, jak z „Prometeuszem”, to wypada zapytać: PO CO? Albo remake „Total Recall”. Albo reboot „Spider-mana”. Abstrahując już od ich jakości, która raz może być lepsza, raz gorsza, to jednak pewne działania są zwyczajnie niepotrzebne. Fakt, zarabiają kasę, ale jednocześnie są dowodem na uwiąd twórczy Hollywood. 

Niestety, „Hobbit” wydaje mi się podążać tą samą drogą. 

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA