Nazywam się Bond, JAMES BOND. Ranking odtwórców roli agenta 007
Miejsce 3. Sean Connery
Dr No, Pozdrowienia z Rosji, Goldfinger, Operacja Piorun, Żyje się tylko dwa razy, Diamenty są wieczne
Pierwszy Bond, który nadał kierunek wszystkich późniejszym odtwórcom roli. Przystojny, idealnie ubrany agent, który otaczał się pięknymi kobietami (gdzie podziała się uroda tamtej epoki?), stylowymi samochodami i klimatycznymi retro – oczywiście z dzisiejszej perspektywy – gadżetami. Pozbawiony uczuć szowinista, który nadużywał seksu, alkoholu, papierosów i hazardu. Prawdziwy ideał lat sześćdziesiątych. Problem z Connerym jest tylko jeden – starzeje się w zastraszającym tempie (dość powiedzieć, że w filmie Indiana Jones i ostatnia krucjata grał ojca Harrisona Forda, chociaż aktorów dzieli metrykalnie zaledwie dwanaście lat), przez co w ostatniej swojej przygodzie (Diamenty są wieczne) wygląda karykaturalnie wręcz tatusiowato. Zupełnie niepotrzebny powrót do roli.
Miejsce 2. Daniel Craig
Casino Royale, Quantum of Solace, Skyfall, Spectre, Nie czas umierać
Uwielbiam Daniela Craiga i chociaż są na świecie aktorzy dużo od niego lepsi, to mało który potrafi swoją charyzmą tak przyciągnąć mnie do ekranu. Niebieskooki blondyn przywrócił rolę 007 do Flemingowskich korzeni, stając się brutalną, zimną maszyną do zabijania, eleganckim, zabawnym i nieco szorstkim dżentelmenem, manipulującym kochankiem, ale też po prostu trudnym człowiekiem. Jednym spojrzeniem potrafił pokazać, że nie warto było z nim zadzierać, tymi samymi oczami uwieść całą żeńską (ale i nie tylko) publiczność. Bond idealny… gdyby tylko, znudzony rolą, nie przysypiał na planie fatalnego Spectre.
Miejsce 1. Roger Moore
Żyj i pozwól umrzeć, Człowiek ze złotym pistoletem, Szpieg, który mnie kochał, Moonraker, Tylko dla twoich oczu, Ośmiorniczka, Zabójczy widok
Podobne wpisy
Znakomicie wstrzelił się w luźną konwencję, ale pozostawał w jej obrębie bardzo elastyczny – kiedy trzeba było być kochankiem, był kochankiem, kiedy rzucić żartem, rzucał żartem, i kiedy, chociaż dwa pierwsze zadania wypełniał najczęściej, trzeba było z zimną krwią dokonać śmiertelnej zemsty, to też właśnie robił. Moore podkreślał, że ważne jest, żeby w takiej roli zawrzeć cząstkę siebie i dzięki temu stał się w moich oczach nie tylko odtwórcą roli, ale prawdziwym stanem umysłu. Kocham Rogera, jego mimikę, poczucie humoru, lekkość i fakt, że nawet najbardziej absurdalne pomysły twórców w jego interpretacji po prostu działały. Nawet kiedy w Zabójczym widoku zbliżała się jego sześćdziesiątka, pozostawał w roli bardzo autentyczny. Absolutnie zrozumiałe, że do misji infiltracji lepszego świata Królowa wybrała właśnie tego agenta.
Czyli jednak Carly Simon wyśpiewała w czołówce Szpiega, który mnie kochał czystą prawdę – “Nobody does it better” (“Nikt nie robi tego lepiej”)…
korekta: Kornelia Farynowska