NAJSŁABSZE zakończenia filmów MCU
Koniec wieńczy dzieło – to powinno być oczywiste w sztuce filmowej, i na szczęście często jest. Źle pod tym względem w kinematografii nie jest. W Marvelu sprawa wygląda trochę inaczej, bo jest to ściśle zaplanowana seria podporządkowana korporacyjnie określonym regułom na podstawie wielu badań marketingowych, żeby całe MCU utrzymywało i zwiększało ilość widzów, a co za tym idzie, zarabiało jak najwięcej pieniędzy. Stąd zakończenia poszczególnych filmów mogą, delikatnie rzecz ujmując, nie być tak interesujące, jak mogłyby być, gdyby dany film nie był spozycjonowany w ramach szerszej całości, a funkcjonował jako samodzielna historia. Chociaż nie twierdzę, że to naczelna przyczyna. Przyjrzyjmy się najlepiej problemowi na wybranych przykładach.
Avengers: Koniec gry
A pożegnaniom nie było końca. Nie czepiam się jednak, bo poszczególne sceny pożegnań i finalnych rozmów zrobione są całkiem sprawnie. Ta między Morgan Stark (Lexi Rabe) i Hoganem (Jon Favreau) wzrusza szczególnie, zwłaszcza jego zobowiązanie, że kupi jej wszystkie cheeseburgery świata. Generalnie w filmie tak mocno podsumowującym pewne wydarzenia trzeba takie sceny umieścić, mimo że przy dużej liczbie bohaterów poszczególne rozmowy mogą się niekiedy dłużyć. Zgadzam się, że znakomitą sceną kończącą film jest rozmowa Falcona (Anthony Mackie) i starego już Kapitana Ameryki (Chris Evans), zwłaszcza moment, gdy Falcon, spoglądając znacząco na obrączkę na palcu Kapitana, namawia go, żeby coś opowiedział o tym, co przeżył w przeszłości. Wtedy Kapitan się uśmiecha i odpowiada: Nie, chyba zachowam to dla siebie. I teraz gdyby twórcy szanowali widza, daliby już spokój, a tak rozmowa się kończy i widzimy odpowiedź na pytanie Falcona, czego i tak się domyśliliśmy, albo i nie. Niedopowiedzenie w tym przypadku uszanowałoby historię, a tak koniec został całkowicie zepsuty, abstrahując od wątpliwości, jakie mnie dręczą, co do sensowności podróży Kapitana.
Przypomnę więc, że Bruce Banner tłumaczył dlaczego tak po prostu nie da się cofnąć do przeszłości, odnaleźć maluszka Thanosa i odciąć mu głowy, żeby nigdy nie znalazł Kamieni Nieskończoności. Otóż czas tak nie płynie w fizyce. Zmiany w przeszłości nie mają wpływu na teraźniejszość. A wszyscy zdają się wierzyć w tę propagowaną przez media parapopularnonaukową, liniową koncepcję podróży w czasie. Jeśli ktoś przeniesie się w przeszłość, przeszłość innych stanie się jego przyszłością, a dawna teraźniejszość z kolei przemieni się w przeszłość, której nie zmieni żadna nowa przyszłość przenoszącego się w czasie. Więc jak Kapitan Ameryka to zrobił?
Avengers: Czas Ultrona
Naprawdę, nie spodziewałem się, że zobaczę w zakończeniu niemal reklamową prezentację poszczególnych członków Avengers okraszoną znanym z serii motywem muzycznym, a Kapitan Ameryka stanie na podwyższeniu i zacznie wygłaszać jakąś mowę motywacyjną. Dobrze, że twórcy chociaż oszczędzili widzowi jej treści. Takie zakończenia nic nie wnoszą. Są zapychaczami, chociaż w tym wypadku nie wiadomo czego, bo film i tak się kończy. Spójrzmy jednak na scenę poprzedzającą, kiedy Kapitan Ameryka rozmawia z Thorem i Tonym Starkiem. Wszyscy czują, że coś się szykuje, jakaś nowa, cięższa walka. Thor zobowiązuje się, że dowie się, co jest grane. Chwilę po tym wyciąga w górę swój młot i odlatuje, a na trawniku zostaje po nim misternie wypalony wzór, niemal jak kręgi odbite na zbożu w Wylatowie. Tony Stark spogląda na spaloną trawę i stwierdza: Niby Bóg, a trawników nie szanuje. No i nie mógłby być to koniec Avengers: Czasu Ultrona?
Kapitan Marvel
Cóż można rzec na takie zakończenia. To są na siłę wstawiane łączniki między poszczególnymi filmami MCU, a można by było zrobić to mniej explicite. Z niewiadomych dla mnie względów nikt z twórców nie pokusi się o zastanowienie, jak ukryć informacje w trwającej głównej fabule, a nie zaburzać końcówkę. Mam tu na myśli statyczną do granic i standardowo sfilmowaną scenę, kiedy to Nick Fury siedzi w swoim biurze, przez chwilę dyskutuje z agentem Coulsonem o możliwościach odnalezienia tesseraktu i innych superbohaterów oraz o słabości T.A.R.C.Z.Y. Kiedy Coulson wychodzi, Fury, znudzony nieco wybieraniem szklanego oka, zaczyna przeglądać akta Kapitan Marvel. Zatrzymuje się na jednym zdjęciu, kiedy nasza superbohaterka stoi na drabince obok kokpitu myśliwca. Kamera robi powolne zbliżenie na bok samolotu i wymalowany tam napis – Kapitan Carol „Avenger” Danvers. Potem Fury przenosi wzrok na komputer i otwarty w nim dokument. Jest on zatytułowany „The Protector Initiative”. Fury kasuje słowo „protector” i zmienia je na… to już pokazane nie jest, ale wiadomo, że na „avengers”. Cóż za kreatywne zakończenie, a można było chociaż ładnie estetycznie kropkę postawić jeszcze w kosmosie, na błyszczącej od mocy Kapitan Marvel.