Najlepsze sceny z WSZYSTKICH 9 filmów Tarantino
Nie ukrywam, jestem absolutnym wyznawcą filmów Quentina Tarantino. Uwielbiam w jego filmach praktycznie wszystko – od doboru aktorów, poprzez nieszablonowość budowania historii, narrację, kultowe DIALOGI, aż po kipiącą z ekranu miłość do kina. Tarantino dał nam mnóstwo scen, które zapisały się na stałe w historii kina i popkultury. Dzisiaj postanowiłem dokonać niemożliwego – wybrać najlepsze z nich. Ba! Podniosłem sobie poprzeczkę. Z każdego filmu wyselekcjonowałem tę jedną, jedyną. Czy ja postradałem rozum?
„Wściekłe psy”
Nominowane sceny: Rozmowa o napiwkach i Madonnie w prologu, taniec Mr Blonde
Zwycięzca:
Już ponad 30 lat temu kino akcji zmieniło się na zawsze – były pracownik wypożyczalni kaset VHS pokazał światu swój film i nowe postrzeganie kina. Dzięki temu Mr Blonde mógł zatańczyć na naszym poczuciu estetyki i wrażliwości. Wściekłe psy to KINO, które jest najlepszym stemplem tego, co później – i to z niemałą konsekwencją – serwował nam Tarantino. Michael Madsen to absolutny TOP spośród najbardziej niewykorzystanych aktorów w historii Hollywood. Rola Mr Blonde jest niejako skrojona pod jego emploi i ekranowy styl bycia. Ta postać to zwyczajny… psychol, który jednak ma dar zawłaszczania ekranu. Dlatego taniec w rytm Stuck in the Middle With You ma w sobie coś z hipnotyzującego widowiska, gdzie brutalność i dziwna elegancja ruchów łączą się w jedno. Jest coś urzekającego w postaci Vica Wykałaczki, coś, co intryguje, zaciekawia. To celowy zabieg twórcy, który ma wywołać szok i niedowierzanie tym, co robi. Nawet Tarantino umownie w tym momencie odwraca wzrok, bo kamera nie pokazuje samego brutalnego aktu okaleczania przywiązanego mężczyzny, który na początku lat 90. wywołał prawdziwą kontrowersję, krytykę i jednocześnie… fascynację nowym reżyserem.
„Pulp Fiction”
Nominowane sceny: Zed is dead, taniec Mii do Girl, You’ll Be a Woman Soon, strzał w głowę Marvina, rozmowa Ringo i Julesa o byciu pasterzem, Christopher Walken i zegarek, Ezechiel 25:17
Zwycięzca: toczyłem prawdziwą bitwę we własnej duszy. W końcu wygrała scena w mieszkaniu Bretta i moment, kiedy Jules Winnfield po raz pierwszy cytuje fikcyjny fragment z Biblii, czyli rozdział 25 ustęp 17 księgi Ezechiela. Pozornie nie ma tu nic niesamowitego. Ot, dwóch zawodowych (i jednocześnie najbardziej niepozornych) zabójców na usługach gangstera Marsellusa Wallece’a w drodze do mieszkania dłużnika ich szefa dyskutuje o życiu. Jakby pryz okazji wychodzi z tego rozprawa o esencji kulturowości, amerykańskiej rzeczywistości wczesnych lat 90. Finalnie sekwencja kończy się krwawą jatką w iście tarantinowskim stylu. Na poziomie estetycznego szoku reżyser znów nie patyczkuje się z widzem – kule świstają, a kultowe cytaty prawdziwymi seriami wypadają z ust Julesa i Vincenta. Ich dyskusja, późniejsza przemowa do Bretta na stałe wpisały się do historii filmu i wryły się głęboko w popkulturę. Wybór zatem powinien być teoretycznie łatwy. Nic bardziej mylnego! Moja wewnętrzna walka o prymat trwała naprawdę długo. To tylko kolejny dowód na to, że Pulp Fiction to produkcja, która jest złożona z kultowych scen i cytatów. Uznaję, że zwycięzca wygrał w moim sercu dokładnie tego dnia, o tej godzinie, podczas której powstał ten tekst. Innego pewnie mój wybór padłby na scenę z Walkenem. A może na rozmowę z Ringo?
„Jackie Brown”
Nominowane sceny: zabicie Louisa przez Ordella, kłótnia Louisa i Melanie pod centrum handlowym
Zwycięzca: scena, kiedy to grany przez niesamowitego znów Samuela L. Jacksona Ordell wygłasza pełną bólu i złości tyradę i zabija Louisa, zawsze jawiła mi się jako jedna z tych wykraczających poza ramy filmu. Na serio interpretowałem ją jako… krytykę Tarantino wobec Roberta De Niro, który na stare lata zaczął rozmieniać się na drobne, grając ciągle tą samą skrzywioną miną. W Jackie Brown jeden z najlepszych aktorów w historii gra właśnie… stereotypowego siebie z ostatniego etapu swojej kariery. Film nr 3 to najbardziej niedoceniana produkcja Tarantino. Cierpi ona z powodu jednego zasadniczego problemu – czy po prostu nie jest tak, że pozostałe filmy są na tyle wybitne, że rzeczywiście ten odstaje nieco poziomem? To jest – zwłaszcza w kontekście całej twórczości reżysera – bardzo specyficzny, ale dający sporo satysfakcji film. Lubię go w dość dziwny sposób. Trudno mi go przy tym porównać do czegokolwiek innego od Quentina. No, może do Pewnego razu w… Hollywood. Jednak i tutaj jest inna skala i nacisk tonalny. Jackie Brown to zdecydowanie bardziej hermetyczne kino o mniejszej skali.
„Kill Bill” vol. 1 i vol. 2
Nominowane sceny: masakra w Domu Błękitnych Liści, wydostanie się Czarnej Mamby z trumny, finałowa rozmowa z Billem i walka
Zwycięzca: tutaj spraw była prosta – wygrał moment rozmowy Beatrix Kiddo z Billem, ich walka, pokonanie byłego ukochanego Techniką Pięciu Punktów Dłoni Rozsadzających Serce. Obydwie części Kill Billa widziałem w całości tylko raz, później jedynie wracałem do poszczególnych, ulubionych scen. Zwłaszcza do tej uwielbiam wracać i robię to zdecydowanie najczęściej. Są tu napięcie, niejednoznaczność relacji, postaci i nieomal growe rozwiązanie – ostateczny boss. Całość filmu (dla mnie to jedna produkcja podzielona na dwie części) dąży do tej jednej chwili. I ona dostarcza to, czego się oczekuje. A już sam wykład o Supermanie i Clarku Kencie będącym porównaniem do Beatrix / Panny Młodej / Czarnej Mamby puszczam bardzo często podczas różnych prelekcji jako przykład wpływu komiksu na kino i jego twórców. Zawsze żałowałem, że Quentin nie nakręcił klasycznej adaptacji jakiejś opowieści graficznej. To jest chyba coś, o czym skrycie marzę od lat i czego się już raczej nie doczekam.
„Grindhouse: Death Proof”
Nominowane sceny: Stuntman Mike zwabia Motylka, scena pościgu samochodowego
Zwycięzca: w moim najmniej lubianym (to nie oznacza, że nielubianym) filmie Tarantino minimalnie – ale jednak – wygrywa scena pościgu samochodowego. Kaskader Mike to miał być wielki powrót Kurta Russella przed ekrany. Facet miał niestety pecha, bo Grindhouse: Death Proof nie odniósł wielkiego sukcesu i do dziś jest uważany za jedną z najbardziej zapomnianych produkcji Quentina. Wielki gwiazdor kina akcji lat 80. doczekał się jednak wielkiego powrotu w roli… rockandrollowego Świętego Mikołaja w Kronice świątecznej. Wracając jednak do zwycięskiej sceny – to prawdziwy montażowy i kaskaderski popis, w którym czuć fascynację Tarantino tym fachem. W ogólnym rozrachunku na poziomie fabuły można sporo zarzucać Death Proof, niemniej technicznie jest to wciąż topowa produkcja, która celowo bawi się konwencją kina klasy B i samochodowego, na którym słynny reżyser się wychował.
„Bękarty wojny”
Nominowane sceny: przedstawienie postaci Hugo Stiglitza, rozmowa Hansa Landy na farmie Perriera LaPadite’a, Brad Pitt i Bękarty udający Włochów, gra w karty w podziemnym lokalu, rozmowa Landy z Shoshaną w kawiarni, finał z łamaniem 4 ściany
Zwycięzca: Kolejna produkcja, która przyprawiła mnie o ból głowy. Po kilku dniach męki wybrałem jednak finałową scenę ze słynnym cytatem: „Wiesz co, Utivich? To może być moje największe arcydzieło”. Bękartami Wojny Quentin Tarantino znów rozniecił kulturowo-społeczny pożar – dał światu swój najbardziej bezczelny i najodważniejszy film w karierze, swoje arcydzieło. W ciągu dwóch godzin kinowego orgazmu dał mnóstwo niesamowitych scen – zdarł kilka nazistowskich skalpów, zrobił dobry użytek z kija bejsbolowego, za pomocą trzech palców wytłumaczył różnicę między Brytyjczykami a Niemcami, wysadził w powietrze Hitlera, dał nam mówiącego po włosku Brada Pitta, zaprezentował jednego z najlepszych schwarz charakterów w historii kina, czyli pułkownika Hansa Landę, i na końcu dał jeden z najbardziej satysfakcjonujących finałów w historii i pokazał, jak łamie się czwartą ścianę z klasą. To jeden z najbardziej satysfakcjonujących finałów filmowych w historii kina. W momencie, kiedy wydaje się, że ten diabeł wcielony Hans Landa (każde jego pojawienie się na ekranie to coś niesamowitego) wygrywa, dostaje od Aldo Raine’a sprawiedliwość i pamiątkę na całe życie, a widz uśmiech na twarzy. W uniwersum Quentina wszystkie klocki się ruszają, twórca zmienia fakty, historię i tworzy ją taką, jaka mogłaby być. A właściwie jaką chciałby widzieć w podręczniku jej twórca – ukazuje nam świat, w którym naziści dostają sprawiedliwie po tyłku. Świat, gdzie jest zbrodnia i jest kara. To taka forma myślenia życzeniowego i pragnienia, gdzie wszyscy chcielibyśmy, aby II wojny światowej nie było.
„Django”
Nominowane sceny: biczowanie braci Brittle, wykład Calvina Candiego o frenologii, scena z walką mandingo i spotkanie starego Django z nowym, scena najazdu farmerskiego Ku Klux Klanu
Zwycięzca: Spotkanie starego i nowego Django. Mimo wszystko. Pierwszy western Tarantino luźno nawiązuje do produkcji Corbucciego z 1966, jest w nim jednak jedno bezpośrednie nawiązanie i to moja ukochana scena z całego filmu. Django Unchained to jeden z moich ulubionych filmów, który przypomniał nieco kinu mainstreamowemu o niemal umarłym, tylko z rzadka reanimowanym do tego momentu gatunku westernu. To również kolejny film mistrza, który wchłonęła popkultura. Można wyczuć, że reżyser darzy obrany gatunek specyficzną estymą, wnosząc do swojego obrazu elementy, o jakie byśmy go nie podejrzewali. Django jednak przede wszystkim ukazuje nowy rodzaj westernu, czyli opowieści na miarę XXI wieku. Akcja filmu dzieje się na kilka lat przed rozpoczęciem wojny secesyjnej, można powiedzieć więc, że osadzona jest w realiach, gdzie niewolnictwo na Południu osiąga swoje apogeum. W tych warunkach Tarantino osadza swój etos czarnoskórego rewolwerowca. Robi to w najlepszy znany sobie postmodernistyczny sposób. Najdoskonalej widać to w poszczególnych, następujących po sobie scenach, gdzie na przemian można dostrzec powalające, niemal poetyckie ujęcia krajobrazów, aby po chwili zostać „uderzonym” feerią bryzgającej krwi, brudem ulicy i błotem. Jest jednak ta jedna sekwencja, która ma charakter niemal intymny, jest subtelnym ukłonem w kierunku klasyki. W scenie zapoznania się z głównym przeciwnikiem Calvinem Candiem bohater spotyka podstarzałego już Franco Nero, który występuje tu w epizodycznej roli. Lakoniczna wymiana zdań pomiędzy dwoma bohaterami jest esencją postmodernistycznej gry, w jakiej lubuje się twórca. Otóż stary Django podchodzi do nowego i pyta go, jak się nazywa. Ten podaje je krótko, nieomal zdawkowo, ale na prośbę o przeliterowanie imienia robi także i to, jednocześnie zaznaczając fonetyczny aspekt bezdźwięcznej głoski D. Nero z szacunkiem spogląda na swojego… następcę/nowe wcielenie i wypowiada krótkie: „Wiem”, niosące ze sobą wymowny bagaż znaczeniowy. Film w tym momencie wykracza poza swoje ramy, a deszyfracja tej sceny uwarunkowana jest znajomością pierwowzoru. Bez tej wiedzy dialog pozostanie jedynie „wydmuszką”, nic nieznaczącym dodatkiem do głównego tematu. I to kocham w kinie.
„Nienawistna ósemka”
Nominowane sceny: finałowa śmierć dwóch wrogów i odczytywanie listu od Abrahama Lincolna, monolog Majora Warrena
Zwycięzca: monolog Majora Warrena jest moim osobistym ulubionym momentem z Nienawistnej ósemki. To kulminacja piętrzącego się od początku filmu napięcia i cudowny popis Samuela L. Jacksona, który wyrasta w tym artykule na prawdziwego króla. I nie dziwota, bo w Nienawistnej ósemce mamy popis talentów i charyzmy. Bryluje jednak Warren. Zwłaszcza w tej scenie. To po niej zaczynają dziać się prawdziwie zaskakujące rzeczy i zostają zdjęte maski szarady. Ten fragment mocno wykracza jednak poza ramy filmu, stając się komentarzem społecznym na temat sytuacji w Stanach tuż po wojnie secesyjnej. Tylko Tarantino potrafi tak umiejętnie balansować dialogami na granicy powagi, absolutnej gatunkowej zgrywy i szaleńczej zabawy. Z tego powodu Nienawistna ósemka, która jest jego najbardziej hermetycznym filmem, zyskuje w moich oczach z każdym seansem. A bawi jak najlepsza komedia.
„Pewnego razu… w Hollywood”
Nominowane sceny: wizyta Sharon Tate w kinie, rozbicie bandy Mansona przez Cliffa Bootha, bójka Cliffa z Bruce’em Lee, wzruszony Rick Dalton po pochwale od dziewczynki
Zwycięzca: tutaj mógł być tylko jeden – uwielbiam Leo w roli Ricka Daltona i moment, kiedy wzrusza go wyszeptana na ucho pochwała przez dziewczynkę, jednak Cliff Booth rozbijający bandę Mansona dał mi takie poczucie satysfakcji i kinofilskiej radości, że śmiałem się w kinie do rozpuku. Dlatego finał wygrywa. To kolejny po Bękartach wojny sposób na zmianę historii na taką, którą Tarantino chciałby mieć w rzeczywistości. Quentin jest zakochany w Złotej Erze Hollywood, dlatego Pewnego razu w… Hollywood jest dla mnie podsumowaniem, esencją tego, czym jest kino Quentina, a zarazem wielką laurką dla świata, który symbolicznie umarł wraz z Sharon Tate w 1969 roku. Pośród wielu krytycznych opinii, mówiących o tym, że jego 9. film jest rozwleczony, nudny i pozbawiony fabuły, mówię wam – guzik prawda! To genialne kino, po prostu genialne. Pamiętam, że zastanawiałem się po seansie – skąd ta krytyka? Doszedłem do wniosku, że Tarantino jest jednak reżyserem nieco hermetycznym. Aby dobrze odczytywać i odbierać jego kino, trzeba naprawdę w nie wsiąknąć, a także mieć wiedzę na temat inspiracji, którymi się mistrz posiłkuje. Jest to jednocześnie wada i zaleta jego filmów. Sądzę, że jest to naprawdę wielka sztuka, aby z taką miłością odwzorować klimat, charakter i wyjątkowość świata Hollywood lat 60. nie ukazując przy tym… praktycznie żadnej większej historii. Patrząc z tej perspektywy, utrzymanie widza w nieustannym oczekiwaniu, napięciu, budowanie postaci i wybuch ekscytacji w finale, to już nie lada wyczyn.