NAJLEPSZE FILMY American Film Festival 2024. Wśród nich „Prawdziwy ból” i „Anora”

Kilka dni temu zakończyła się jubileuszowa, 15. edycja American Film Festival. Jak co roku: podsumowujemy festiwal w formie Szybkiej Piątki.
Tomasz Raczkowski
1. Brutalista – Brady Corbet przywraca pełnię brzmienia określeniu „kino totalne”. Jego Brutalista to efektowna opowieść o tułaczce imigranta oraz o rozbuchanym ego nieustannie ścierającym się ze światem dookoła. Wokół wybitnej roli Adriena Brody’ego ogniskuje się narracja epicka, niewstydząca się pretensji i wielkich symboli, ale niemal idealnie skonstruowana i zapierająca dech w piersi.
2. Prawdziwy ból – film o konfrontacji z pamięcią Holocaustu, który okazuje się… nie być filmem o Holocauście. Jesse Eisenberg inteligentnie wkomponował w prostą inscenizację podróży śladami historii dojmujący dramat obyczajowy dwóch oddalających się od siebie krewnych, pokazując, jak ból fluktuuje, przeobraża się i oplata ludzi. Co ważne, brak tu moralizatorstwa oraz tanich zagrywek sentymentalnych, jest za to – no cóż, emanacja prawdziwego bólu.
3. Zaginiona – formalnie prosty dokument (choć przeszyty inteligentnie bardziej impresyjnymi wstawkami etnograficznymi), o wielkiej sile rażenia ze względu na temat. Mamy rok 2024, a ludzie wciąż walczą ze ścianą systemowej przemocy przeciw kobietom oraz mniejszościom. Bardzo wymowny film, odsłaniający mało przystojne oblicze amerykańskiej Ziemi Obiecanej.
4. Bang Bang – film-antyteza Rocky’ego, pokazujący bokserski sen o sukcesie w rozbitym zwierciadle Ameryki B. Pomimo że wygląda jak typowa indie eksploatacja amerykańskiej biedy i słynnego już rozkładu Detroit, okazuje się zaskakująco ciepłym i ludzkim komediodramatem o zmaganiu z życiowymi wyborami i regułami gry. I jest nawet polski rap.
5. Chwała w ukryciu – między teatrem telewizji a przewrotnym stand-upem, a to wszystko w subtelnej, ale wyczuwalnej poetyce Roberta Altmana. Twórca niby rozlicza grzechy Richarda Nixona, ale równocześnie uczłowiecza jego figurę, dzięki czemu film okazuje się interesująco niejednoznaczny. Aktorski popis Philipa Bakera Halla.
Janek Brzozowski
1. Prawdziwy ból – komediodramat na miarę najwybitniejszych dokonań Alexandra Payne’a i Noah Baumbacha. Choć Prawdziwy ból dotyka traumy Holocaustu, to nie jest filmem holoaustowym per se – i to jest w nim chyba najciekawsze. Więcej w recenzji.
2. Anora – Sean Baker nie zawodzi. Po fenomenalnym Red Rocket nakręcił równie fenomenalną Anorę, która przyniosła mu – jak najbardziej zasłużoną – Złotą Palmę. Baker znów pochyla się nad losem seksworkerów, zepchniętych na społeczny margines. W przeciwieństwie jednak do swawolnych przygód Mikey’ego Sabera perypetie Annie przesiąknięte są aurą tragizmu. Jej historia to bajka o Kopciuszku, ale pozbawiona happy endu, z grupą rosłych Ormian zamiast Wróżki Chrzestnej i Księciem, który woli grać na PlayStation, niż szukać stopy pasującej do kryształowego pantofelka. Nie dajcie się zwieść milionowi świetnych gagów: w gruncie rzeczy Anora to smutny, głęboko poruszający film.
3. The End – zamknięci we wnętrzu góry bogacze śpiewają puste piosenki o pięknie życia i potrzebie gloryfikacji codzienności – a to wszystko w atmosferze apokalipsy, spowodowanej kryzysem klimatycznym. Joshua Oppenheimer, reżyser Sceny zbrodni i Sceny ciszy, porzuca kino dokumentalne na rzecz fabuły i tworzy coś absolutnie wyjątkowego. Obok The End nie da się przejść obojętnie – można się w jego absurdalności i „dziwności” zatracić, można też konwencję filmu Oppenheimera całkowicie odrzucić i przez 150 minut cierpieć na sali kinowej katusze. Wdzięczny jestem samemu sobie, że należę do pierwszej z tych grup.
4. Didi – starość zaczyna się wtedy, kiedy do kin trafiają nostalgiczne coming of age movies opowiadające o czasach twojej młodości. Didi to pierwszy film, który zapewnił mi takie doświadczenie. Dość powiedzieć, że punktem przełomowym jest tu powstanie i rozpowszechnienie się Facebooka – wydarzenie, które doskonale pamiętam z własnego życia (R.I.P. konto na Naszej Klasie). Film Seana Wanga jest zabawny, autentyczny, momentami wzruszający. Świetnie obrazuje różnorakie blaski oraz cienie dorastania w czasach internetu – narzędzia, które jednocześnie usprawniło komunikację międzyludzką i wpędziło miliony nastolatków w kompleksy.
5. Henry Fonda na prezydenta – koleje życia Henry’ego Fondy wpisane w historię USA i historię amerykańskiego kina. Choć pełno w tym inspirującym eseju filmowym zaskakujących kontekstów i dygresji, Alexander Horwath nigdy nie traci z pola widzenia tytułowego bohatera: wyjątkowego aktora i człowieka, a także – jak twierdzą co poniektórzy – idealnego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Jędrzej Paczkowski
1. Anora – nowy film Seana Bakera to jeden z tak zwanych „festiwalowych pewniaków”. Anora to dokładnie taki film, jakiego mogliśmy oczekiwać od twórcy Gwiazdeczki i The Florida Project: pełna tragikomicznej energii historia o ekonomicznych dysproporcjach we współczesnej Ameryce, opowiedziana bez nadmiernej czułostkowości, ale z szacunkiem do bohaterów. W pełni zasłużona Złota Palma w Cannes.
2. Prawdziwy ból – peerelowskie blokowiska w żadnym innym filmie nie wyglądały równie pięknie. Pomijając już jednak polskie akcenty, film Eisenberga to przede wszystkim świetnie opowiedziana historia o skomplikowanych rodzinnych relacjach i niemożliwych do zagojenia ranach. Reżyser wyjątkowo sprawnie łączy tu akcenty osobiste z uniwersalnymi, wzruszenia z humorem. Z kolei Kieran Culkin zasłużył w tym sezonie na wszelkie możliwe wyróżnienia.
3. The Brutalist – tak właśnie powinno wyglądać Megalopolis. Film Brady’ego Corbeta to w końcu również popis monumentalnych reżyserskich ambicji, w którym rolę autorskiego porte-parole pełni architekt-wizjoner. The Brutalist jest jednak opowiedziane z reżyserską i dramaturgiczną precyzją, której zabrakło u Coppoli. Do tego dochodzi bezbłędny aktorski tercet Brody–Jones–Pearce, nadający całej historii bardziej ludzkiego wymiaru.
4. Heretic – chyba największe pozytywne zaskoczenie festiwalu. Połączenie horroru z dysputą teologiczną to dość karkołomne połączenie, tu jednak broni się dzięki dramaturgicznej precyzji, sprawnym wyważeniu grozy i humoru oraz (przede wszystkim) fantastycznej roli Hugh Granta. Brytyjski aktor kolejny raz pokazuje tu mroczniejszą stronę swojego emploi, i choćby dla niego warto dać filmowi szansę.
5. Made in England: filmy Powella i Pressburgera – gdyby Martin Scorsese nie kręcił filmów, powinien zostać wykładowcą filmoznawstwa. Mało który reżyser potrafi z taką pasją i wnikliwością opowiadać o ukrytych perłach światowej kinematografii. Z kolei relacjonowana przez niego historia „łuczników”, czyli Michaela Powella i Emerica Pressburgera, to świetna okazja do zapoznania się z artystycznym dorobkiem brytyjskich twórców. Dowód na to, że prawdziwa magia kina nie ma daty ważności.
Łukasz Homziuk
1. Prawdziwy ból – lekki jak piórko film o dwóch sercach ciężkich jak kamienie. Mistrzowski, niepozorny komediodramat rozpisany na dwóch świetnych, ścierających się aktorów z polskimi krajobrazami w tle. Trzymam kciuki za Oscara dla Kierana Culkina!
2. Pomiędzy świątyniami – mała perełka, moje największe pozytywne zaskoczenie festiwalu. W poprzek konwencjom i oczekiwaniom prześmiesznie i czule poprowadzona opowieść o przygodach pewnego poobijanego przez życie kantora, która jest dla mnie trochę jak dowcipna wersja Kochanków Jamesa Graya. Cudowna obsada ze świetnym jak nigdy Jasonem Schwartzmanem na czele.
3. Twarz w tłumie – oprócz gorących nowości na AFF-ie było w tym roku – jak zwykle – sporo nieoczywistej klasyki. Elia Kazan nakręcił ten film prawie siedemdziesiąt lat temu, a można by pomyśleć, że to dokument o współczesnej Ameryce. Bardzo zabawna i sprawnie zrealizowana opowieść o atrakcyjności demagogów i autodestrukcyjnej potędze władzy.
4. Anora – wybitnie wyreżyserowane, Mikey Madison jest zjawiskiem, ale Sean Baker miał już lepsze filmy. Ta opowieść o tym, że Kopciuszek pozostanie tylko Kopciuszkiem może i ma serce po właściwej stronie, wielką energię i genialny komediowy timing, ale brakuje jej momentów wyciszenia: chwilami jest zdecydowanie zbyt jajcarsko i trudno poczuć dramat bohaterki. Jednak nawet lekko rozczarowujący film Bakera to wciąż na tyle dobry film, by znaleźć się w TOP 5 festiwalu.
5. The Brutalist – po absolutnej abominacji, jaką był poprzedni film Brady’ego Corbeta Vox Lux, nie spodziewałem się dzieła godnego wizjonera, ale takie dostałem. Chociaż nie jestem fanem ostatniej godziny, w której narracyjne mistrzostwo ustępuje pola skłonności do zbyt dosadnego wykładania kawy na ławę, to nie mogę nie docenić skali tego filmu i jego technicznej doskonałości. Ostatecznie to wielka epopeja o emigracji i o tym, że obcy nigdy nie stanie się swojakiem.